dwadzieścia pięć

1.7K 190 56
                                    

Co taka mała aktywność? 🙁
Wybraliście krótsze rozdziały, ale żeby się częściej pojawiały więc łapcie już dzisiaj kolejny. Ja lecę do pracy, bo okazało się, że dzisiaj robię, a miałam mieć wolne przez co jestem strasznie zła :))
Zostawcie coś po sobie, poprawcie mi tym humor XDD

× × ×

Już od piątej rano nie mogłam spać. Kręciłam się po pokoju, jakbym miała wiatraczek w tyłku i sprzątałam. Wszystko musiało być idealne na ich przyjazd.
Współczułam tylko Leonowi, bo musiał mnie znosić przez tę noc. Nie mogłam spać z myślą, że za paręnaście godzin zjawią się tu osoby, które uwielbiają mieć wszystko pod kontrolą. Dnia poprzedniego dałam znać wszystkim, że zjawią się moi rodzice. A mówiąc, dałam znać, miałam na myśli, ostrzegłam i poprosiłam, aby wszystko było niemalże perfekcyjne następnego dnia. Lepiej by było zrobić dobre pierwsze wrażenie.

Umalowana, z idealnie układającymi się w loki włosami oraz ubrana elegancko, zeszłam do kuchni.

- Buongiorno. - przywitałam się ze wszystkimi osobami, znajdującymi się. Alice, Greta, Sofia oraz William siedzieli przy stole, a Giorgia jak zawsze krzątała się po kuchni.

- Wyglądasz ślicznie! - pisnęła Alice, uśmiechając się szeroko.

- Dziękuję, Ally. - odwzajemniłam uśmiech i usiadłam do stołu. - A gdzie reszta?

- Myślisz, że teraz wstaną? Matteo, Harry oraz Aurora to największe śpiochy. Nie ma mowy, aby teraz wstali. - zaśmiała się Greta i upiła łyk kawy.

Skinęłam głową i nałożyłam na talerz trochę warzyw, serka oraz chleba. Nalałam do szklanki herbaty i zabrałam się za pałaszowanie śniadania.

- Więc twoi rodzice są naprawdę aż takimi sztywniakami? - zaczęła Sofia, patrząc się na mnie uważnie.

- Sofia. - upomniał ją William. - To są ludzie zapracowani i mający wysokie ambicje. A to pozytywna cecha.

- Cóż, w ich przypadku jest na tej cienkiej linii między pozytywną a negatywną. - uśmiechnęłam się smutno.

- Nie martw się, polubią nas. - Sofia wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Teraz zauważyłam, jak bardzo była podobna do Matteo. Ten sam uśmiech, oczy i nos. Niemal dwie krople wody. Pozostała część rodzeństwa miała małe, niezauważalne wspólne cechy.

- Mam nadzieję.

- Jeśli Leona polubili, to rodziców, mnie, Alice oraz Aurorę będą tolerować. - zaśmiała się Greta.

- O tak, uwielbiają Leona. Twierdzą, że to jedyna rzecz, która wyszła mi w życiu prawidłowo. - po moich słowach zapadła cisza. Nie wiem, po co ja to mówiłam, mam za długi język, ugh.

Wszyscy zajęli się śniadaniem. Sofia niby zmieniła temat, jednak atmosfera nie była już taka przyjemna jak wcześniej, tylko niezręczna.

W pewnym momencie drzwi do kuchni się otworzyły i stanął w nich, nikt inny jak Matteo. Ziewnął zaspany i doczłapał się do stołu, po czym usiadł obok mnie. Pomimo tego, że wyglądał jak "wczorajszy" — miał brudny podkoszulek, znoszone dresy oraz bałagan na głowie — wyglądał dla mnie naprawdę uroczo. I co dziwiło mnie najbardziej, to wciąż pachniał mocnymi, męskimi perfumami.

- Dzień dobry wszystkim. - wymruczał, sięgając dłonią po rogala.

- Oh, mio Dio, patrzcie się, kto zszedł do nas! Zapiszcie to w kalendarzu! - wykrzyknęła żartobliwie Alice. Matteo wystawił język w jej stronę i rzucił w kobietę kawałkiem rogala. William zgromił syna wzrokiem i kazał przestać im się bawić jedzeniem.

- To on rzuca, nie ja! - oburzyła się Ally, krzyżując ręce na piersi.

- To on rzuca, nie ja. - Matteo zaczął przedrzeźniać siostrę, wykrzywiając twarz w grymasie.

Ja patrzyłam na całą tę sytuację rozbawiona. Ten widok był nawet rozczulający i żałowałam, że nie mam żadnego rodzeństwa.

- Śmiesznie razem wyglądacie. Ty jak pani prezes a Matteo jak jakiś bezdomny.

Parsknęłam cichym śmiechem, słysząc jej porównanie. Cóż, nawet jakby był bezdomny, to byłby wciąż atrakcyjny.

- Ha, ha, ha, zabawne. - przewrócił oczami.

Nagle poczułam zimną dłoń na kolanie. Gwałtownie się wyprostowałam i wzięłam głęboki oddech. Przysięgam, że on mnie kiedyś zabije. Strzepnęłam jego dłoń, ale ta zaraz ponownie dotknęła mojej skóry. Zacisnęłam usta w linie i spojrzałam na bruneta. Uśmiechał się, jakby był dumny z siebie.

- Coś się stało, Luna? - spytał William. Dłoń Mattea powoli sunęła wyżej, co sprawiło, że wstałam szybko z miejsca. Brązowooki zabrał szybko rękę i wziął się za śniadanie, nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem.

- Wybaczcie, ale przypomniałam sobie, że muszę coś zrobić. - wydukałam szybko, kiedy wzrok wszystkich znajdujących się przy stole znalazł się na mnie.
Zasunęłam za sobą krzesło i pośpiesznie wyszłam z pomieszczenia, wciąż czując na udzie jego rękę. Jak to możliwe, że on miał nieustannie zimne dłonie?

𝐋𝐄 𝐈𝐓𝐀𝐋𝐈𝐀𝐍𝐄 𝐄 𝐋'𝐀𝐌𝐎𝐑𝐄 ─ 𝐥𝐮𝐭𝐭𝐞𝐨 [𝟏]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz