Stoję oparta o swój samochód, wyczekując na Melissę. Miała pojawić się pod blokiem niecałe piętnaście minut temu, a do tego nie odbiera ode mnie telefonów. Lepiej trafić nie mogłam. Jak mi jeszcze wyskoczy z argumentem „byłam w galerii handlowej" to uduszę. Nie to, że ja nie lubię zakupów, ale jeśli się umawiamy w danym miejscu o danej godzinie to raczej...
— Już jestem — z rozmyśleń wyrywa mnie głos blondynki.
— Dziękuję, jaśnie pani. Szkoda tylko, że miałaś być dobre piętnaście minut temu.
Siadamy na swoich miejscach i zapinamy pasy.
— No przepraszam. Byłam w galerii. — A nie mówiłam? — I nie moja wina, że musiałam poszukać czegoś na urodziny Maxiego, a nic mi się nie podobało. — Przewracam oczami i wyjeżdżam z parkingu.
Całą drogę na siłownię papla mi o tym, jak to nie szukała podarku dla swojego chłopaka na jego święto. Z jednej strony nie dziwię się jej, że tak się tym przejmuje, bo sama miałam tak dobry rok temu, ale z drugiej, żeby siedzieć tam cztery godziny? Czasem zastanawiam się czy kiedyś się jej to odmieni.
Pod dwudziestu minutach jazdy wysiadamy i zabieramy swoje torby z bagażnika. Przechodząc przy recepcji witam się z Lacey – koleżanką z pracy. Przykładamy swoje karty członkowskie i kierujemy się do szafek. Szybko się przebieramy i wiążemy włosy. Biorę do ręki ręcznik, telefon, słuchawki i wodę. Zamykamy resztę rzeczy w szafce i idę na salę. Żeby się rozgrzać idę do mojego ukochanego sprzętu, jakim są schodki treningowe.
Po dwudziestu minutach rozgrzewki kieruję się ku bieżni. Spędzam na niej półgodziny z hakiem. Lekko dysząc schądzę z niej i wolnym krokiem idę w jakimś kierunku. Wycieram sobie kark ręcznikiem i piszę do Melissy, że już skończyłam. Otwieram sobie butelkę wody z zamiarem wypicia jej do końca, lecz góra ma na mnie inny plan. Zostaję chamsko szturchnięta w ramię przez co resztka mojego ratunku londuje na podłodze. Szybko się odwracam.
— Czy ciebie pogięło?! — warczę w stronę szatyna.
— Przepraszam — mówi, nie odwracając się w moją stronę.
Stoję osłupiała z lekko rozdziawionymi ustami i patrzę w jego oddalająca się sylwetkę. Swoją drogą to była ona niczego sobie. Otrząsam się z transu, kiedy słyszę jak ktoś woła moje imię.
— Valentina! — Odwracam się w kierunku źródła dźwięku i widzę mojego szefa.
Chociaż nie wiem czy mamy relacje czysto szef-pracownik. Bardziej zachowujemy się jak dobrzy znajomi. Jest to pewnie spowodowane małą różnicą wieku.
— Cześć Luis. — Uśmiecham się do niego. — Nie przytulaj mnie, bo jestem cała w pocie. — Śmieję się razem z nim.
— Dobrze cię znowu widzieć. Z tego co widzę wakacje się udały — nawiązuje do mojej opalenizny. Pokiwałam twierdząco głową. — Ja muszę lecieć. Widzimy się jutro w pracy — rzuca na odchodne, a ja kieruję się do szatni. Muszę wziąć prysznic. Teraz.
» «
Aktualnie leżę na kanapie na naszym balkonie, wpatrując się w miasto. Wieczorem jest tu naprawdę pięknie. Słyszę dźwięk odsuwanych drzwi, więc spoglądam w tamtą stronę. Stoi w nich uśmiechnięta od ucha do ucha Melissa z butelką wina w ręce, a w drugiej trzyma kieliszki.
— Wiesz jak mi humor poprawić. — Siadam po turecku na meblu i lekko się uśmiecham.
— Nadal zastanawia mnie, kim jest ten facet z siłowni. — Nalewa nam wina do połowy kieliszka.
— Mnie się nie pytaj. — Biorę jednego kieliszka do ręki a drugą wznoszę ku górze na znak poddania. — Ja widziałam tylko jego plecy.
— A nie przypomninał ci kogoś? — Upijam trochę wina wina.
— Co ty sugerujesz?
— Ja nic nie sugeruję, tylko zastanawiam się kto to mógł być. Nie mówię od razu, że był to Mike, bo nawet tego nie wiemy. A jeśli był, to nie moja wina, że jesteś na niego wkurzona, za to co ci zrobił — pod koniec jej ton jest chłodniejszy niż wcześniej.
— Ale dobrze wiesz, że nie cierpię tego tematu i nie chcę do tego wracać — ostatnie pięć słów wypowiadam ciszej.
— Ok, koniec tematu. Ostatni dzień wolności.
Lekko śmieję się pod nosem na zmianę jej nastroju. Za to ją uwielbiam. Jest kochana i miła, ale łatwo ją zdenerwować. Poznałyśmy się dzięki koncertom i będę za to chyba dozgonnie wdzięczna.
Wieczór mija nam na pogaduchach i wypiciu po trzech kieliszków wina na łepek. Zaczyna nam się robić wesoło. Jest po północy, a ja jutro mam do pracy na ósmą. Ewidentnie ktoś chce, żebym się nie wyspała. Dziękuję!
— Valentina, powiedz mi... Ale tak szczerze. Nadal go kochasz?
» «
Leniwie otwieram oczy i przeciągam się na łóżku. Wstałam przed budzikiem? Dziwne. Na ślepo próbuję sięgnąć po telefon, leżący na szafce nocnej. Wszyscy są przeciwko mnie, bo urządzenie spada na dywan. Tradycja. Kładę się brzuchem na pościeli, by łatwiej go dosięgnąć. Odblokowuję ekran i zamieram. Jest ósma trzydzieści. Pięć nieodebranych połączeń od Luisa i dwie wiadomości od niego. Jestem w dupie.
Pędzę do łazienki, żeby jako tako się ogarnąć. W biegu myję zęby i wyjmuje z szafy ubrania. Czeszczę włosy i związuję je w kucyk. Zakładam na siebie zwykły top, jeansy i tego samego materiału kurtkę. Na nogi zakładam botki za kostkę w kolorze czarnym. Szybko biorę jabłko z miski. Wystrzelam z mieszkania jak z procy i pędęm kieruję się do samochodu.
Wchodzę do siłowni z godzinnym opóźnieniem i widzę Luisa na moim miejscu. Biorę głęboki wdech, spoglądam na niego przepraszająco.
— Dzień dobry, księżniczko — mówi sarkastycznie, wstając z krzesła.
—Księżniczko? Jeszcze ci się nie znudziło?
— Odkąd pamiętam farbujesz sobie końcówki włosów na różowo. To mi wystarczy. A teraz na poważnie. — Siadam na swoim miejscu i patrzę na niego. — Nie obchodzi mnie, dlaczego się spóźniłaś, ale jeśli jeszcze raz się to powtórzy, będę musiał się wyrzucić, jasne?
— Jasne... Dzięki.
Wciągam powietrze i opieram się na krześle. No to co. Zabieramy się do roboty. Zdejmuję kurtkę i przeglądam dane z ostatnich dni. Sprawdzam karnety, dopisuję nowe osoby na zajęcia próbne, czy treningi boksu i samoobrony. W międzyczasie na siłownię przybywa sporo osób. Jeszcze godzina pracy i do domu.
Mam teraz chwilę wolnego czasu, więc odpisuję na maila w sprawie sesji dla firmy Levis. Jestem pochłonięta odpowiedź na tę ofertę, ponieważ jest to dość wysoko opłacana sesja. Kiedy to kończę, sięgam do dolnej szafki, by wyjąć nowe karty wstępu, gdyż ma przyjść dzisiaj jeszcze kilka osób, lecz nie mogę znaleźć tego pudełka, więc zacięcie go szukam.
— Przyszedłem w sprawie rozmowy o pracę do Lusia Regalado. Gdzie mogę go zna... — urywa w pół słowa, kiedy podnoszę się i na niego spoglądam.
Moje serce automatycznie przyśpiesza. Wzrok mam wlepiony w jego cudowne oczy, a usta ze zdziwienia i lekkiego przerażenia, ale też zakłopotania tworzą małą literkę „o". Nagle jak fala spływają na mnie wspomnienia z nim związane. Te dobre i te złe.
— Michael?
— Valentina? — pytamy w tym samym czasie.
» «
Tak prezentuje się pierwszy rozdział mojego opowiadania. Mam nadzieję, że nie zanudziłam was tymi wypocinami, ale chciałam Was dobrze (przynajmniej takie były moje zamiary) wprowadzić w historię.
Dziękuję za dotrwanie do końca miśki.
PS. Niestety rozdział ma tylko 1000 słów z hakiem, ale obiecuję, że następne będą dłuższe.
YOU ARE READING
Past Come Back || Michaentina
FanfictionKiedy przeszłość wraca do ciebie ze zdwojoną siłą, a ty nie potrafisz opanować emocji i uczucia, którym darzyło się drugą osobę jakiś czas temu. ABSOLUTNIE NIE WYRAŻAM ZGODY NA KOPIOWANIE MOJEJ OPOWIEŚCI, GDYŻ JEST ONA CAŁKOWICIE WYMYŚLONA PRZEZE MN...