Byłem przyzwyczajony do zimna. Rosja była wieczną zimą. A na pewno miejsce w którym przebywałem.
Czas mijał wolno. Nauka. Ból. Oni. Ból. Rozkazy i ciągły ból, moja dusza krzycząca do ciebie. I tęsknota, Twoja twarz która z każdym dniem blakła w mej pamięci.
Nie pamiętałem lat. Pamiętałem chwile. Momenty. Ich twarze nim oddałem strzał. Wbiłem nóż. Nim ich dusze uciekły z ciał. Nim śmierć zabrała ich z tego świata. Aż do tego dnia. Zobaczyłem Cię. Stałeś przede mną z szokiem wymalowanym na przystojnej twarzy, mówiąc jedno słowo. Nie wiedziałem co oznacza.
Zamiast chłodu duszy poczułem strach, radość, tęsknotę za domem. Czułem...ulgę. Twój widok sprawił, że poczułem się dobrze. Naprawdę dobrze. Ale ich nauki kazały mi uciekać. Wytropić. Zabić. Zdać raport. Nic więcej. Bez pytań. Bez wspomnień. Wykonać. Ale Ty obudziłeś mnie. Z każdym spędzonym wspólnie dniem. Z każdym słowem. Gestem. Uśmiechem. Z każdą małą rzeczą zrobioną przez przypadek, z przyzwyczajenia, byłem bliżej starego siebie.
To oczywiste, że nigdy nie będę dawnym sobą, ale także nie będę już nigdy więcej ich bronią. Kimś kto zadawał ból. Na początku chciałem zapomnieć. Wszystkie moje czyny, bolesne słowa. Chciałem zakończyć swoje życie. Było bez sensu. Bezwartościowe. Zrobiłem zbyt wiele zła.
Ale Ty, pokazałeś mi inne rozwiązanie. Miałem odpokutować. Miałem pokazać ile jestem wart. Walczyć w imię dobra. Ramie w ramie z Tobą. Moją przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Tak, teraz już to wiem. Dawny ja kochał Steve'a Rogersa. Dawny ja kochał Kapitana Amerykę. Teraźniejszy ja kochał Cię obojętnie kim byłeś. Przyszły ja też będzie. Bo od zawsze byłeś moim wszystkim. Przyjacielem. Ukochanym. Odwagą. Bohaterstwem. Silną wolą. Siłą wielu. Pomocą. Wsparciem w bólu i w trudach pokonania złych wspomnień. Lat cierpienia. Powodem dla którego każdego dnia wstaje i walczę o lepszą przyszłość dla Nas. Bo tak jak zawsze kochałem śliwki, tak zawsze będę kochał Ciebie.