Rozdział 17.

999 65 42
                                    

Valentine dodała włos swojej
siostry do eliksiru, krzywiąc się przy tym potwornie. Uniosła fiolkę do ust i powiedziała:
ー Raz trollowi śmierć! ー Opróżniła całą zawartość jednym haustem.
Przez moment nie działo się zupełnie nic. Valentine zbladła, targnął nią odruch wymiotny. Jej skóra na krótką chwilę zaróżowiła się i niemal byliśmy już dobrej myśli. Nagle Krukonka zachwiała się na nogach, a Syriusz złapał ją w ostatnim momencie, nim zdążyła upaść.
ー Czy każdy tak reaguje na eliksir wielosokowy? ー zapytał Syriusz, wciąż obejmując silnie Valentine. Jego niespokojny wzrok wędrował między twarzą osuwającej się Valentine a Jamesem, na którym sytuacja, delikatnie mówiąc, nie robiła większego wrażenia.
ー Trudno powiedzieć. Każdy reaguje inaczej ー rzekł James, wzruszając ramionami. ー Ale to niegroźne, najgorzej jest podobno po samym zażyciu, potem jest nieco lepiej. A przynajmniej powinno.
Krukonka skinęła głową, która wyjątkowo jej ciążyła. Wysunęła się z objęć Syriusza ostatkami sił i oparła ręką o ścianę szpitalnego schowka, w którym się znajdowaliśmy. Zacisnęła mocno powieki i już wiedzieliśmy, że napar zaczyna działać.
ー Dajcie mi moment ー wychrypiała i wyraźnie można było usłyszeć zmianę, jaka zaszła w jej głosie.
Syriusz musnął ją ustami w czoło, mruknął, by trzymała się oraz zapewnił, że będzie zaraz obok w razie, gdyby potrzebowała pomocy. Odwróciłem wzrok, czując dziwny ścisk w żołądku, szybko narzuciłem na siebie pelerynę i ponagliłem resztę. Opuściliśmy pomieszczenie pod peleryną i staliśmy przy drzwiach, trwając w nerwowym oczekiwaniu. Nigdy nie miałem okazji doświadczyć działania eliksiru wielosokowego ani zobaczyć, jak przebiega przemiana, jednak sądząc po odgłosach, wydawanych przez Krukonkę, nie było to nic przyjemnego czy wartego zapamiętania. Odeszliśmy speszeni nieco dalej. Wzdłuż pustego korytarza oddziału, na którym pracowała Hanna ciągnął się rząd białych drzwi, na których wisiały czarne numerki. Jedno z pomieszczeń miało oszklone drzwi. Zgodnie stwierdziliśmy, że zbliżymy się do niego i zbadamy teren. Nie wiedzieliśmy, co może się jeszcze przydać, więc nie szkodziło nam sprawdzić. Stanęliśmy przed wejściem i zauważyliśmy na ścianie obok napis stworzony ze złotych, trójwymiarowych literek. Znajdowaliśmy się przed gabinetem uzdrowicieli. Zajrzałem do środka. Przy jednym z biurek siedział zgarbiony mężczyzna w średnim wieku. Był ubrany w żółto-zielony fartuch i wydawał się niemal zasypiać w swoim fotelu. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wyglądem przypominało nieco mugolski salon starego małżeństwa. Rząd staromodnych, obdrapanych biurek ciągnących się wzdłuż ściany i dwie potężne szafy, które, choć wykonane z najwyższej jakości drewna, to naznaczone starością oraz sofa ze sprężynami, które przebiły materac w prawym rogu. W odległości kilku stóp od wejścia stał metalowy wieszak, na którym wisiało kilka szpitalnych uniformów. Odwróciłem swoje myśli od wystroju pomieszczenia, a w mojej głowie zaświtała pewien pomysł, złota myśl. Skarciłem się w głowie za brak przeanalizowania możliwości wcześniej. Ile jeszcze luk miał mój plan?
ー Musimy wziąć jeden z nich ー szepnąłem, wskazując na wieszak.
Ani Syriusz ani James nie zadawali pytań, ponieważ w tej chwili były zbędne. Rozumieliśmy się bez słów. Ich jedyną reakcją było jednoczesne przytaknięcie. Rozejrzałem się po korytarzu. W międzyczasie zdążyło przewinąć się przez niego kilka osób, jednak w tamtej chwili znajdował się tam jedynie barczysty chłopak z wielkim, czerwonym bąblem na twarzy, a obok niego stara czarownica, wyglądająca jak te rodem z baśni ー miała zielonkawą skórę z brązowymi przebarwieniami, kurzajki na twarzy i głębokie zmarszczki. Wolałem nie myśleć, jakie stworzenia ich dopadły. Pacjenci zajmowali się swoimi sprawami. Kobieta, jak gdyby nigdy nic, trzymała na kolanach jakieś czarodziejskie czasopismo i pogrążyła się w lekturze przewracając strony za pomocą ruchów głowy. Chłopiec natomiast siedział, wpatrując się pustym wzrokiem w ścianę naprzeciwko. Wydawał się być kompletnie pozbawiony kontaktu ze światem. Teren był bezpieczny i nie mogliśmy już dłużej czekać, ponieważ ktoś mógł w każdej chwili nadejść.
Wysunąłem delikatnie rękę spod peleryny, nacisnąłem na klamkę, pchnąłem delikatnie drzwi. Sprawdziłem reakcję udrowiciela, jednak on wydawał się być już w stanie błogiego półsnu. Pchnąłem pewnym ruchem drzwi, które otworzyły się niemal na oścież. Kolejny raz szybko upewniliśmy się, że teren jest bezpieczny i weszliśmy do pomieszczenia, kierując się w stronę fartuchów. Krzesło zaskrzypiało pod ciężarem magomedyka, który wyprostował się, przetarł oczy i wstał z miejsca. Oparł dłonie na blacie, pochylając się przy tym nad zwitkiem pergaminu zapisanym pochyłym, niewyraźnym pismem. Stanęliśmy w połowie drogi, od wieszaków dzieliło nas zaledwie kilkanaście stóp. Obserwowaliśmy w ten sposób poczynania mężczyzny, powstrzymując się od ruchu dopóki nie opuścił pomieszczenia, zatrzaskując za sobą drzwi.
ー Moje serce chyba na moment się zatrzymałoー oświadczył niezwykle poważnie Syriusz, gdy udało nam się wreszcie podwędzić fartuch i ukryć pod naszą peleryną, po czym kontynuował: ー Może warto się jeszcze trochę tutaj rozejrzeć?
Nie byłem przekonany do tego tego pomysłu mimo swoich wcześniejszych przemyśleń. Jedyne, czego chciałem w tamtym momencie to dostać się jak najszybciej do Petera. Byłem zamroczony tą wizją, gdyż mój cel był już na wyciągnięcie ręki; już niemal czułem pod opuszkami palców dłoń Pettigrewa.
ーIdę o zakład, że znajdziemy tu więcej przydatnych rzeczy, niż myślimy ー odparł James, a ja, chcąc czy nie, musiałem się zgodzić na próbę.
Zaczęliśmy szperanie i szybko straciliśmy poczucie czasu. Na pierwszy ogień poszły, jak się okazało, zamknięte na cztery spusty szafy, których nie udało nam się otworzyć żadnym zaklęciem. Z biurkiem poszło o wiele prościej. Szuflady nie były niczym chronione, jednak nie bez powodu, gdyż nie znaleźliśmy tam nic prócz starych recept, papierków po słodkościach czy zużytych piór.
ー Spodziewałem się czegoś lepszego ー skwitował Syriusz, gdy przeszukiwanie kolejnych zakamarków pokoju wspólnego medyków nie przyniosło rezultatów. ー Liczyłem, że znajdę tu coś związanego z siostrą Val, co mogłoby się przydać, ale... Ech... Wracajmy już do niej, musi się czuć strasznie. Nie wierzę, że to dla nas robi. Cholera, jest taka dobra.
ー Jeszcze trochę i pomyślę, że się naprawdę zakochałeś ー rzucił James w przelocie, gdzieś między pośpieszaniem Syriusza a narzekaniem na bałagan panujący w pomieszczeniu.
Black spojrzał na Pottera spode łba, jednak nie zaprzeczył. Wymamrotał pod nosem kilka niezrozumiałych słów , po czym wyrwał z ręki przyjaciele pelerynę i przykrył się nią. Ponaglił nas ruchem dłoni, byśmy również schronili się pod przykryciem.
ー Lepiej się ruszcie ー rzucił tylko przed wyjściem.
Korytarz całkowicie opustoszał, więc spokojnie powróciliśmy do schowka. Syriusz wszedł pierwszy, pukając wcześniej i dał nam znak, by moment zaczekać, po czym zamknął za sobą drzwi. Po chwili usłyszeliśmy donośny chichot, na dźwięk którego przewróciłem tylko oczami.
ー Nie wyglądasz tak dobrze, jak w swoim ciele, ale, wiesz co... Nie jest aż tak źle! ー zaśmiał się Syriusz, kiedy Valentine, o kilka cali wyższa, szczuplejsza i z postarzoną twarzą, wpuszczała nas do środka.
ー Jesteś głupolem ー skwitowała dziewczyna, siadając na podłodze. ー Musimy zacząć działać.
Chwyciła za swoją torebkę, leżącą obok i wysypała jej zawartość na podłodze. Kiedy w stosie drobiazgów odnalazła plan szpitala, zebrała resztę w jeden zbiór i odsunęła na bok. Przesunęła palcem wzdłuż jednej z szarych linii, a w końcu zatrzymała się na czarnym kwadracie. Opowiedziała nam o legendzie planu, poinformowała, że to my stanowimy w tej chwili tę czarną plamkę, a powinniśmy dotrzeć na drugie piętro, gdzie zaprowadzą nas schody.
ー Uprzedzając pytanie ー wtrąciła szybko, po czym kontynuuowała: ー nie możemy
pojechać windą, ponieważ potrzebowalibyśmy specjalnego identyfikatora, żeby przejść przez drzwi, które prowadzą bezpośrednio na oddział. Schodów od dawna nikt nie używał i mało kto o nich wie, na mapie też ich nie ma. Nie bez powodu... Prowadzą do zaułku między toaletami a pokojem medyków. Nie mają nawet zabezpieczeń trudniejszych do pokonania niż najzwyklejszy zamek...
Patrzyłem zdezorientowany, jak Valentine opisuje szczegółowo kolejne etapy planu, przybliżając nam szczegóły dotyczące Świętego Munga i nie potrafiłem uwierzyć, że wie tak wiele. Tego niewątpliwie nie zapisano na mapie... Oparłem się o ścianę, analizując jej kolejne słowa i karciłem się w duchu, że to nie ja ich prowadzę przez tę szaloną akcję. Nie potrafię wskazać powodu, dla którego czułem się tak beznadziejnie. Być może chodziło o odpowiedzialność, jaką powinienem na siebie wziąć.. Być może o drzemiącą we mnie zazdrość, uwalniającą cichego egoistę jakim byłem. Sądzę, że na mój stan złożyło się także wiele innych czynników, które doprowadziły do szczerej złości.
ー Skąd wiesz o takich drobiazgach?! ー zdziwił się James, pogwizdując cicho.
Valentine uśmiechnęła się subtelnie i wzruszyła ramionami.
ー Jakiś czas temu, jeszcze zanim ustaliliśmy w pełni plan działania... Po prostu pomyślałam, że takie informacje nie zaszkodzą nam, więc postanowiłam napisać do Hanny. Wytłumaczyłam się pisaniem referatu i zapytałam o kilka rzeczy... Nic jej nie zdziwiło, sama nie wiem, czy po prostu była zmęczona i nie miała sił na gry czy miałam więcej szczęścia niż rozumu, gdy starałam się od niej wydobyć tak dziwaczne informacje... Jakoś tak wyszło, że udało się! Spisałam te wszystkie rzeczy i... spójrzcie...
Wzięła do ręki kolorowe pióro i zaczęła kreślić kolejne linie. Postawiła literę "S" przy schodach i uśmiechnęła się przy tym pod nosem. Następnie przeniosła się nieco wyżej i zaznaczyła czerwonym okręgiem pokój medyków oraz kilka innych obiektów, między innymi schowki, zakamarki, które mogłyby posłużyć nam jako schron w niewygodnej sytuacji. Kilkoma literami "X" zaznaczyła natomiast niezidentyfikowane sale.
— Cóż... Do roboty! — oświadczyłem, siląc się na najbardziej naturalny ton głosu, na jaki było mnie stać. — Peter na nas czeka. Mam tylko nadzieję, że jeszcze nas nie szukają.
— Nie oszukujmy się, i tak mamy ostro przegwizdane, bez względu czy już się zorientowali czy nastąpi to za kilka godzin — skwitował James.
Przez korytarz przewijało się coraz więcej osób, więc dotarcie do schodów było dość ryzykowne i każdy z naszych ruchów był nacechowany delikatnością, ponieważ dawno minęły czasy, gdy we trójkę mieściliśmy się bezproblemowo pod peleryną. Valentine szła obok pewnym krokiem. Wejście po schodach zajęło nam kilka chwil, moment później otworzyliśmy skrzypiący zamek. Znajdowaliśmy się w pogrążonym w półmroku korytarzu otulonym ciszą. Zamknęliśmy za sobą skrzypiące niemiłosiernie drzwi i ruszyliśmy. Valentine zdawała się nie tracić pewności siebie. Szła sprężyście, szybkim krokiem.
       Pokonaliśmy pierwszy, drugi korytarz. Zakręt. Snuliśmy się po szpitalnym labiryncie, dążąc ku wyznaczonemu oddziałowi. Wszędzie było podejrzanie pusto. Nagle poczułem pulsujący ból głowy. Stopniowo zaczynał do mnie dochodzić odgłos pisku. Spojrzałem na chłopaków, ale zdawali się tym nie przejmować. Dźwięk stawał się wyższy i wyższy, w końcu musiałem przykucnąć, gdyż pulsowanie wzmagało na sile. Schowałem twarz w dłoniach, a Syriusz zapytał, co się dzieje.
– Nic nie słyszysz? – W odpowiedzi otrzymałem krótkie potrząśnięcie głową. Szybko połączyłem fakty i powiedziałem słabo: – Merlinie, włączyli alarm. Wiedziałem, że coś jest nie tak!
Przeklinając pod nosem naszą sytuację podniosłem się szybko i, pomimo nieustającego bólu, ruszyłem z resztą do przodu. Zastanawiałem się, co nas zdradziło. Valentine chciała wyciągnąć mapę, by sprawdzić ewentualne schrony, ale było już za późno...
       – Stać! – zagrzmiał znajomy, niski głos.
       Zdołałem jedynie usłyszeć ciężkie kroki grupy ludzi. Poczułem, że słabnę i osunąłem się na ziemię, nieświadome zdejmując z siebie ochronę w postaci peleryny.
       Właśnie to był początek końca historii Huncwotów.
_______
Jeśli ktoś tu jeszcze jest, to jestem niezmiernie wdzięczna. Oddaję w wasze ręce kolejny rozdział i postaram się wrzucić kolejny niebawem. Miłego dnia!

Blizny [Huncwoci]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz