Niebo już ciemniało, gdy w całym budynku rozbrzmiał ostry dźwięk alarmu. Przysypiający Bruno aż podskoczył na krześle. Przetarł oczy i pierwszy rzucił się do składu z bronią, a za nim inni. Od razu sięgnął po swoje ulubione dwa krótkie noże, dobrze wyważone, lekkie i zgrabne w użyciu, choć wyszczerbione przez wieloletnią służbę. Narzucił płaszcz i schował rude włosy pod kapturem.
Nie oglądając się na innych, opuścił Paszczę – bazę.
– Kostecki!
Bruno stanął w pół kroku i niechętnie odwrócił się w tył, posłusznie czekając na dowódcę.
– Kiedyś cię palnę w ten głupi łeb – warknął dowódca. – Jak zwykle wyrywasz się pierwszy. Kiedy się nauczysz, że idziemy razem?
Słowa w ustach dowódcy Morozowa zawsze brzmiały groźnie, nawet gdy żartował, a żartował często i przede wszystkim głośno, znacznie częściej niż krzyczał. Był prostym człowiekiem o wyglądzie drwala z głęboko osadzonymi brązowymi oczami i krótko przystrzyżoną brodą. Ubrany niemal zawsze w strój bojowy, stronił od uwielbianych przez Brunona płaszczy. Jednak przede wszystkim znany był z zamiłowania do ciepłego jadła i zimnego browaru. Bruno nie raz słyszał na jego temat plotki o jego życiu na Ziemi; ta najpopularniejsza opowiadała o rosyjskim pułkowniku, który na wojnach z przełomu XIX/XX wieku stracił cały swój majątek i resztę życia spędził na ulicach Moskwy jako bezdomny. Nikt nie wiedział, ile w tym prawdy, ale to by wyjaśniało, dlaczego Morozow nazywał siebie pułkownikiem, zmuszając tym samym wszystkich, aby tak się do niego zwracali, a także zachowując się przy jedzeniu – szczególnie przed potrawką z jagnięciny – jakby nie jadł przez tydzień. Nie mówiąc już o nachodzących go czasami wojennych wspominkach.
Bruno powstrzymał się przed przewróceniem oczami. Zacisnął zęby i nic nie odpowiedział; po trzech miesiącach w służbie zdążył się nauczyć, że Morozowowi nie odpowiada się na pytania retoryczne. W przeciwnym razie pułkownik bardzo łatwo mógłby go odsunąć od najbardziej niebezpiecznych akcji, a takie Bruno lubił najbardziej.
– Idziemy, chłopcy – oznajmił Morozow, gdy reszta drużyny do nich dotarła. Machnął ręką i pobiegł, nie oglądając się na innych.
* * *
Wkroczyli w cieplejszą i bogatszą dzielnicę – do Specula*. Teraz już ciężej było poruszać się niezauważonym przez panującą tam czystą biel, od której wyraźnie odcinał się każdy kolor. Im dalej szli, tym było gorzej, biel zastępowało szkło. Drużyna Morozowa nie miałaby szans, gdyby stary wyjadacz nie znał kilku dyskretnych przejść.
Transitus, podobnie jak ziemski Paryż, charakteryzował się prostym i przestrzennym układem ulic; podzielony na pięć dzielnic odznaczał się różnorodnością pod względem mieszkańców i wyglądu bardziej niż jakiekolwiek miasto ziemskie. Tygiel kultur mieszał się w nim i przeobrażał z każdą nowo przybyłą duszyczką, wzbogacając się o jej indywidualizm i doświadczenie z dawnego życia.
Bruno poczuł na policzku zimny płatek śniegu. Ciepły wiatr zaczął powoli zastępować przeszywający chłód. Mężczyzna wzdrygnął się, przyspieszył kroku i dogonił pułkownika. Wiatr i śnieg przybierały na sile.
– Ach, prawie jak gdy czekaliśmy, kiedy Giermańcy szli w czterdziestym pierwszym – mruknął Morozow z lekko uniesionym kącikiem ust i wyjął z lewej kieszeni czarną czapkę. Nagle skręcił za jednym z budynków. Bruno prawie się wywrócił na śliskim od lodu podłożu, gdy dowódca go zawołał.
– Chodź no, chłopcze, pomóż mi – powiedział, podnosząc z jednej strony ciężki właz. Bruno podskoczył do niego i razem odsłonili wejście do kanałów.

YOU ARE READING
Martwota
FantasyCo się dzieje z duszą po śmierci? Trafiają do świata zawieszonego między piękną ideą nieba i groźną - piekła. Grupa już nieżywych przyjaciół stawia w nim swoje pierwsze kroki, chroniąc go przed utkanymi z mgły bezduszami i podejmując się najtrudni...