Rozdział drugi - Giermkowie i rycerze

55 5 0
                                    

Według standardowych zasad rycerstwa, giermkiem musiał być ktoś szlachetnego pochodzenia. Po wieloletniej służbie u rycerza, mógł wreszcie doczekać się pasowania, stając się powszechnie szanowanym, honorowym wojownikiem walczącym o dobro swojego królestwa. Po pierwsze i najważniejsze, rycerz potrzebował giermka, był przyzwyczajony do posiadania giermka i często nawet nie mógł brać udziału w niektórych wydarzeniach bez giermka. Dobrym przykładem w tym momencie był turniej rycerski, gdzie podopieczny był potrzebny bez absolutnie żadnych wyjątków. Niestety, pośród mniej bitnych i nie narażających swojego (i giermkowego) życia, tak zwanych rycerzy "salonowych", jawili się również rycerze pokroju Kodara. Giermek nie mógł zostać, choćby tymczasowo, zwolniony ze służby, dopóki nie ukończy szkolenia i nie zostanie pasowany. Rodzina chłopca lub dziewczyny, który miał zostać giermkiem, musiała więc rozważnie dobierać rycerza. Problem najczęściej polegał na tym, że pojawiało się wiele dzieci do oddania w dobre ręce, a już zdecydowanie mniej rycerzy. Kodar dla przykładu, owszem, swego czasu doczekał się kilku giermkowych pomagierów. Żaden z nich jednak nigdy nie ukończył szkolenia. Ludzie pokroju Kodara byli problematyczni.

Dlatego, wraz z pojawieniem się pierwszych wojowniczych rycerzy, pojawili się pierwsi "oszukani giermkowie", czyli dzieci z niższych sfer, które zostały oddane pod opiekę rycerza. Tacy nieprawdziwi giermkowie oczywiście nigdy nie mogli doczekać się pasowania. Traktować tę służbę co najwyżej jako pracę, zwykle całkiem dobrze płatną. Takich osób nie można było przedstawiać jako "giermków". Żeby więc szybko rozwiać wątpliwości przy przedstawianiu swoich podopiecznych, używano zwrotów takich jak "giermas" "giermik" czy "giermowski". Oczywiście mogli być oni po prostu przedstawiani ich jako pomagierzy, łazęgi, sługi czy gołodupcy. Wszystko, byle tylko uniknąć słowa "giermek", przeznaczonego wyłącznie dla giermków z rodowodem.

Tornip Rube, jak można się było spodziewać, takim rodowodem poszczycić się nie mógł. Prędzej więc zostanie królem, aniżeli rycerzem. I takich mniej więcej wyjaśnień udzielił mu Kodar jeszcze wtedy, kiedy przesiadywali w karczmie. Rasa nie miała tutaj absolutnie nic do rzeczy, ponieważ, przynajmniej w Khevranie, jawiły się wyższe warstwy społeczne ludzi, gnomów, elfów oraz niziołków. Tornip wywodził się z mieszczańskiej rodziny handlującej rzepą. Jakby to brzmiało na papierach? "Szanowny pan rycerz Tornip Rube, syn sprzedawcy rzepy, wnuk sprzedawcy rzepy i prawnuk sprzedawcy rzepy". Gnom i tak cieszył się, że mimo wszystko nie przerzucał gnoju w chlewie. Niemniej jednak po kilku tygodniach służby przyjdzie mu zastanowić się ponownie, czy jednak przerzucanie gnoju nie byłoby znowu takie złe. W końcu, jak się zastanowić, to pracując w oborze mógłby awansować na "zgniłka oborowego", a później może nawet na "gnójmistrza stajni"! Teraz było już za późno na tego typu marzenia...

Tornip nie wrócił już na noc do swojego rodzinnego domu, zresztą miasto, z którego pochodził, było oddalone o dwa dni piechotą od stolicy. Kodar z Tornipem znajdowali się bowiem w stolicy Khevranu, Silesii. To tutaj miał odbyć się turniej rycerski, tutaj również Kodar dysponował własnym, standardowym, dwupiętrowym mieszkaniem. Dla Tornipa zaś była to pierwsza noc poza domem. Czy czuł strach? Nie. Czy czuł samotność? Skąd! A może zamartwiał się o swoją przyszłość? Dupa. Tornip co prawda nie mógł zasnąć, ale to dlatego, ponieważ szumiało mu w głowie od wypitego alkoholu. Zastanawiał się przy tym co najwyżej, czy następnego dnia też nie dostanie mu się w łapy jakiś kufel z piwem. Albo jak rodzina przeżywa jego nieobecność, podczas gdy on baluje tu sobie w najlepsze.

Ranek przyniósł nieco wczesną pobudkę jak na standardy gnoma. Tornip zdał sobie wtedy sprawę, że nic już w jego życiu nie będzie takie samo, skoro nie mógł sobie pospać do południa bez żadnych problemów. Wstawanie nad ranem wydało mu sie chorobliwie nieludzkie, a raczej nie-gnomie, skoro ludzie pokroju Kodara wstawali skoro świt. Co oni, żyją tylko po 50 lat, skoro tak wcześnie muszą wstawać? I czemu na śniadanie nie dostał niczego, co miało związek z rzepą, ba, niczego, co choćby stało obok rzepy? A gdzie rodzinne kłótnie przy posiłku i wrzaski siostrzeńców? No i dlaczego nikt nie wyzywa Zigga "Bakłażana" od bakłażanów? Żeby poczuć się jak u siebie, wystarczyłby mu teraz chociażby karcący głos prababki Zephii, jaki zwykła wysyłać w eter każdego poranka (najczęściej w stronę wujków) "łokcie ze stołu, siadać prosto, nie siorbać!". Zamiast tego wszystkiego panowała grobowa cisza. Nudy.

KodarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz