- Proszę dać mi jeszcze dwa dni, obiecuję, że pojutrze przyślę panu gotowy projekt.
- Tylko dwa. Jeden dzień dłużej i może się pan pożegnać. To jeden z najważniejszych projektów, więc nie zmarnuj tego.
- To do wtorku, panie Carlton.Typowy dzień w Londynie. Chłód coraz bardziej odczuwalny, gdzie nie gdzie leży śnieżnobiały puch nazywany śniegiem. Idąc parkiem, mężczyzna zauważył grupkę dzieci przebiegającą przez ulicę. Prawdopodobnie biegną w stronę cukierni pana Clausa. Chętne sam by tam poszedł, ale ma na głowie coś czego nie można zaprzepaścić. Z resztą jak większość Londyńczyków, którzy pędzą, niewiadomo gdzie, nie wiadomo po co. Jemu chodzi tylko o status i nic więcej. Pieniędzy starczyłoby mu spokojnie na jednopiętrowy domek nad jeziorkiem, jednakże wydawanie kasy na takie rzeczy, nie wchodziło w grę. Ma pewne plany co do przyszłości, jednakże, teraz liczy się tylko projekt. Niby zwykłe zdjęcia do katalogu, a jednak takie ważne. Dzięki temu projektowi jego kariera będzie mogła rozwijać się w zamierzonym kierunku. A gdy osiągnie zawodowy szczyt i jego cel zostanie osiągnięty, rozważy pomysł o domku nad jeziorem. Mijając już którąś z kolei kawiarnię, postanowił wejść do jednej z nich. Na samym wejściu przywitał go nieziemski zapach parzonej kawy. Gdy zamówił swoją ulubioną late, usiadł przy stoliku i rozkoszował się ciszą, tak przyjemną, że zapomniał o bożym świecie. Nie zauważył nawet kiedy kelnerka podeszła do niego i postawiła parującą kawę. Upił odrobinę ulubionego napoju i znów chciał odpłynąć w krainę marzeń i cudów, gdy nagle przypominał sobie, dlaczego nie może tego zrobić.
- Może John będzie tak łaskawy i w końcu odbierze swój telefon. - powiedział to pół szeptem, ale można było wyczuć w tej wypowiedzi szczyptę irytacji.
- O cześć Alex, miło cię słyszeć. Coś się stało? Kilkukrotnie dzwoniłeś do mnie. Przepraszam, że nie odbierałem, ale...
- Nie tłumacz się, chcę tylko abyś mi pomógł, jeśli masz czas dla starego przyjaciela. - mężczyzna wiedział, że John na słowo przyjaciel, nigdy nie odmówi.
- No pewnie, coś się znajdzie.
- Świetnie, to przyjedź do tej kawiarni co zawsze. - po wypowiedzeniu tych słów, nacisną czerwony przycisk na telefonie i rozłożył na stoliku pusty katalog na zdjęcia i aparat. John z zawodu jest przewodnikiem turystycznym, więc na pewno zna jakieś ciekawe miejsca warte uwagi. On sam nie mieszka w Londynie na tyle długo, aby wykonać polecenie szefa bez problemu.
Alex kątem oka zauważył znajomą mu postać, podążającą w kierunku kawiarni. Szczupły, wysoki brunet z ciemnobrązowymi tęczówkami, zauważywszy przyjaciela, przyspieszył kroku.
- Witaj Alex! - krzyknął w jego kierunku John, gdy jeszcze nie przekroczył progu.
- Mój drogi, cała kawiarnia nie musi wiedzieć jak mam na imię.- oznajmił mu mężczyzna z niebywałym spokojem.- wracając, mam zlecenie od szefa...
- Niech zgadnę, wybrał ciebie do tego katalogu? - spytał z pewnością wymalowaną na twarzy.
- Tak, tylko...
- Nie ma problemu.
- c..co?
- chcesz abym pomógł ci, w doborze miejsc zgadza się? Kto lepiej zna się na tej okolicy lepiej niż ja? - spytał rozmówca.
- Dzięki Johny, życie mi ratujesz. - może jednak jego kariera nie legnie w gruzach.20 minut później.
Przejeżdżając samochodem po długim moście, widać było całą panoramę miasta. Cały ten widok zapierał dech w piersi. Na wzgórzu, zza drzew wyłaniała się ogromna posiadłość.
- Jest... przepiękny! - Alex z trudem powstrzymywał swój podziw.
- Ten stary, nawiedzony zamek? - towarzysz nie mógł zrozumieć, dlaczego przyjaciela zaciekawił ten widok.
- Nawiedzony? Czyżbyś wierzył w te brednie?- Ja? Pewnie, że nie, ale legenda głosi, że około 300 lat temu pewne małżeństwo miało córkę, która była inna niż wszystkie dzieci. Od urodzenia różniła się tym, że każdy kto spojrzał jej w oczy, zobaczył swój największy lęk.
- Ciekawe co się z nią stało.
- Czytałem kiedyś o niej w internecie, z czystej ciekawości oczywiście i dowiedziałem się że, podobno jest tam do dziś.
- To jest nie możliwe John. Lepiej nie czytaj więcej o takich bzdurach - miał wrażenie, że przyjaciel naprawdę wierzy w legendę o tajemniczej dziewczynie z XVIII wieku. Choć z drugiej strony, sam jest ciekaw, czy cała ta bajka może mieć ziarnko prawdy.
- Mam pomysł. Pojedźmy tam. Może uda nam się wejść do środka. Niesamowicie mnie intryguje ten zamek Johny.
- Oszalałeś Alex?! Ja nie zamierzam błąkać się po nawiedzonych ruinach, nie ma mowy!
- Czyli jednak... - stwierdził szeptem Alex.
- Co proszę?
- Nic, nie ważne. Jeśli, nie chcesz iść tam ze mną, z chęcią pójdę sam. Zatrzymaj się.
- No dobra, jak chcesz. Tylko odezwij się potem, żebym wiedział, czy żyjesz.
- Spokojnie, odezwę się.
Gdy Alex wysiadł z auta, ruszył w kierunku małej drewnianej łodzi leżącej na brzegu rzeki. Popchnął ją i szedł do niej po kruchym lodzie. Pod jego ciężarem cienka nawierzchnia trzeszczała co raz bardziej, lecz śmiało kroczył dalej. Gdy nagle, poczuł przeszywające zimno na całym ciele, a do płuc nalewało się coraz więcej wody. Nie był w stanie nawet krzyknąć "pomocy". Myślał, że to już jego ostatnie chwile, gdy nagle wynurzył się i znów mógł oddychać. Resztkami sił dopłynął do łodzi, oddalonej o parę metrów od niego. Gdy był już na swoim transporcie, chwycił za jedno wiosło i płynął w stronę drugiego brzegu. Gdy wysiadł, kierował się wąską ścieżką, prowadzącą prosto do ogrodu, porośniętą wysoką, żółtą trawą. Zamek z każdym metrem, coraz większej nabierał okazałości. Okna - duże, pokryte ciemnozielonym bluszczem. Ostatnie promienie, leniwie chylącemu się ku widnokręgowi słońca odbijały się od nich, jako jedyne wiedząc, jaka tajemnica kryje się za nimi.
Przez chwilę miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Czy słusznie?
CZYTASZ
Rachel
AdventureMam na imię Rachel. Należę do rodu Collins'ów- najbogatsze hrabstwo w całej prowincji. Moi rodzice są kreatorami mojej wcześniejszej, nieznanej mi egzystencji, która jest zagadką nie do rozwiązania, drogą bez wyjścia. Mieszkam w posiadłości moich pr...