{one shot}

298 42 32
                                    

        Kolejna noc. Kolejna impreza. Ćpanie, wlewanie w siebie litrów alkoholu, jointy. I seks. Oczywiście. Wszystkie noce sprowadzały się do tych czynności.

Dylan nie zwracał już nawet uwagi, czy chodzi do łóżka z kobietami, czy mężczyznami. W sumie... czy to naprawdę ma jakiekolwiek znaczenie? Najważniejsze, aby było przy tym dużo zabawy, przyjemności i zapomnienia. Upijanie się, upalanie i pieprzenie przypadkowych osób. Tylko to dawało mu chwilę niepamięci.

Znajdź mnie za kwadrans trzecią, z papierosem w ręku. Byłbym na każdej imprezie, nie przegapiłbym żadnej okazji.

Wszyscy znajomi Dylana doskonale wiedzieli, że mogą zapraszać go na każde potańcówki, bo on nigdy nie odmawia. I robili to. Z chłopakiem można było zaszaleć, nie przynudzał, nie ewakuował się do domu. Zawsze zostawał. Albo przy barze albo w sypialni.

         Kiedyś szatyn był bardzo wrażliwym, dobrym chłopakiem. Uczynny, miły, koleżeński. Zabawny. Przystojny. Jednak za każdą zmianą stoi coś ważnego. Dramatycznego, łamiącego serce. Coś, przez co zmieniamy się diametralnie, nie chcąc pamiętać.

U O'Briena jeden dzień był przyczyną serii niezapomnianych, raniących chwil. Był późny, mroźny wieczór w połowie listopada, kiedy jechał z bratem i rodzicami do babci. Padał śnieg z deszczem, ojciec starał się jak najszybciej dojechać na miejsce. I to był błąd. Jedenastoletni brat Dylana, David, siedział z przodu i kiedy auto wpadło w poślizg, uderzył głową o deskę rozdzielczą. Zbyt mocno. Po fakcie okazało się, że nie posłuchał rozkazu ojca i nie zapiął pasów, zbyt pochłonięty graniem na smartfonie. Jako jedyny nie wyszedł z tego cało i zmarł na miejscu. Reszta rodziny trafiła do szpitala, Dylan miał najmniej obrażeń, bo siedział z tyłu wraz z mamą.

Po tym wydarzeniu jego życie stało się pasmem niepowodzeń. Było pełne nienawiści, rozpaczy, żałoby, smutku, samotności. Żałował, że to nie on był na miejscu swojego braciszka.

To uczucie pogłębiało się, kiedy patrzył w oczy swojej matki i widział w nich rozczarowanie, gorycz. Jakby pragnęła, by to Dylan zginął zamiast Davida.

        Chłopak żył z przekonaniem, iż to jego grób powinni odwiedzać rodzice. Może gdyby rodzina wytłumaczyła mu wtedy, że tak nie jest, że to tylko jego odczucia, wszystko byłoby inne. Nie zrobili tego. Zastąpili to wstrętem do swojego jedynego już syna. Aż w końcu, kiedy Dylan przyniósł do domu list od dyrektora szkoły powiadamiający o zawieszeniu O'Briena w obowiązkach ucznia za pobicie rówieśnika, ojciec nie wytrzymał i uderzył ciemnowłosego. Z jego nosa pociekła ciemna krew. Mężczyzna wykrzyczał w twarz swojego dziecka, jak bardzo jest nim zawiedziony. I powiedział coś, czego Dylan, mimo usilnych prób, nigdy nie wymaże z pamięci.

"Ty powinieneś był zginąć. To David był tym lepszym synem".

        Dylan uwierzył w te słowa, wziął je sobie do serca. W końcu sam przez długi czas tak myślał, a ojciec tylko utwierdził go w tym przekonaniu. I chłopak w nim trwał.

Był zmuszony mieszkać z rodzicami, chociaż omijał ich, jak tylko się dało. Nie chciał wchodzić im w drogę, nie mógł na nich patrzeć, znienawidził ich. Kiedy skończył osiemnaście lat, wyprowadził się z rodzinnego domu i zamieszkał z przyjacielem. Jedynym, jaki mu pozostał, ponieważ wszyscy inni go zostawili, co tylko spotęgowało jego nienawiść do siebie. Przecież... jeśli ktoś cię odrzuca, musi mieć ku temu powód, prawda? Dylan czuł się jak zbędny przedmiot, zabawka, którą można szybko wyrzucić, bo znalazło się nową. Tylko Tyler mu pomógł. Tylko on przy nim został. Nie da się opisać tego, jak bardzo osiemnastolatek był mu wdzięczny. Nie tyle za nocleg, co za przyjaźń. Właściwie, to się wiąże.

better man || dylmasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz