Jesteś wyrzucona. To jedyne z najgorszych słów, jakie może usłyszeć uczennica liceum. Lunie cały czas brzęczały w uszach, gdy samochód babci zbliżał się do budynku szkoły.
- To wasza ostatnia szansa - oznajmiła babcia z fotela pasażera z przodu.
- Zdajecie sobie z tego sprawę, prawda?
Szofer podjechał do krawężnika.
- Nie wiem - ciągnęła
- Dlaczego was wyrzucono z poprzedniej szkoły i nie chcę wiedzieć. Ale niech się pojawi choć cień kłopotów, to się poddaje i wysyłam was do ciotki Anny, a tego nie chcecie, prawda?
Dom ciotki Anny, zwany klasztorem, był ponurą szarą fortecą na samotnym wzgórzu. Kamienne mury, wszechobecny smutek i ciotka obserwująca każdy ruch z zaciśniętymi ustami. Luna wolałaby umrzeć, niż tam trafić.
Amber, siostra siedząca obok, też kręciła głową, ale Luna dobrze wiedziała,że nie słucha babki.
Sama z trudem się koncentrowała.
Czuła się nieswojo, była zdezorientowana i rozbita, jakby jakaś jej cząstka nadal znajdowała się w gabinecie dyrektora poprzedniej szkoły. Ciągle miała przed oczami jego minę, która oznaczała jedno, że zostały dyscyplinarnie usunięte ze szkoły. Znowu.
Tym razem było najgorzej. Nigdy nie zapomni biało-niebiesko-czerwonych policyjnych świateł, dymu unoszącego się nad zgliszczami sali muzycznej i krzyków Marka, gdy zabierali go policjanci.
Ani uśmiechu Amber. Tryumfalnego, jakby to wszystko było zabawą.
Luna zerknęła na nią z ukosa.
Amber była piękna i śmiertelnie niebezpieczna. Cóż nie jej wina. Zawsze tak wyglądała. Częściowo to przez oczy jak rozżarzone węgle i włosy, które przypominają zastygły dym. Różniła się od miękkiej jasności Luny. To uroda Amber sprowadzała na nie kłopoty, ale Luna i tak ją kochała.