Cz. 1 - MROCZNA KIEŁBASA

185 15 30
                                    

Historia oparta na faktach...

Czasem zwyczajne przypadki okazują się być nieco mniej zwyczajne niż się z początku zdawało, a przytrafiają się one najczęściej przeciętnym ludziom. Ile takich w życiu przytrafiło się pani Zosi spod czwórki lub poczciwemu panu Jarkowi? A ile takich spotkało Damgarę z Pomorskiej? Zapewne niewiele, jeśli nie żaden. Tego jednego dnia wydarzyło się jednak coś tak niewiarygodnego, że pozostało bohaterce naszej historii, Dagmarze (która, warto zaznaczyć, nie wydawała się zbyt przeciętna), w pamięci na zawsze.

Dagmara była pełną energii nastolatką, dla której siedzenie w domu przed komputerem po skończonym zadaniu domowym z matematyki było zajęciem po prostu nudnym. Wolała więc zamiast tego udać się na wycieczkę rowerową po jej pięknym mieście – Sosnowcu. W czasie nieco ponad pół godziny objechała rzadko zwiedzane zakątki, spotykając przy tym swoją nauczycielkę z gimnazjum („Tak, dobrze się uczę!"), i dotarła do Zakola. Posiedziała chwilę na placu zabaw i zrobiła kilka zdjęć przy Prysznicowej 8 w ramach cotygodniowego stalkingu.

Kiedy miejsce miała owa, wspomniana wyżej, osobliwa rzecz, Dagmara wróciła właśnie na Pomorską. Zanim wprowadziła swojego Czarnego Mustanga po schodach na klatkę schodową, zanim zdjęłaby kask, którego ku zwiększeniu adrenaliny nie ubierała, do jej rąk, poprzez kark i ramiona, dotarło nienaturalne uczucie. Przeszedł ją dreszcz. Zdało jej się, że w jej mieszkanku stało się coś wymagającego interwencji. To przeczucie nie chciało ustąpić, a z uchylonego okna na parterze wciąż wydobywało się szemranie po krótkim pisku. Dziewczyna wbiegła więc pospiesznie po schodach, obijając piszczele rowerowymi pedałami. Musiała działać!

 Klamka została naciśnięta kilkukrotnie, a drzwi pchnięte nieskutecznie. Ze środka wydobył się cichy jęk.

– Mamo? – zawołała Dagmara przez dziurkę od klucza. – Wszystko gra?

– Niezupełnie, skasowałaś mi biodro – westchnęła. – Ale dobrze, że jesteś. Wchodź.

Dziewczyna została wpuszczona do przedpokoju. Obejrzała się to na obitą przez drzwi mamę, to na lodówkę, komicznie wbudowaną w lewą ścianę zaraz przy wejściu do domu. Chciała zaśmiać się z incydentu, lecz mama miała na to zbyt poważną minę.

– Coś się stało? – spytała lekko zdezorientowana.

– Owszem. Pamiętasz, że obiecałam ci na obiad kiełbasę podwawelską? Więc...

– Chyba nie... – Dagmara zesztywniała.

– Tak. Wyciągałam cztery z zamrażalki i jedna z nich stoczyła się pod lodówkę. Próbowałam ją znaleźć, świeciłam latarką i nic. Zniknęła bez śladu. I wtedy wróciłaś.

– Ale... jak to? Nie wierzę, znajdę ją!

Mrożonej podwawelskiej szukano, szukano i szukano, jednak na próżno. Zaginęła w niedostępnym dla ludzkiego oka miejscu, wchłonięta została przez podłogę i przepadła w piekielnych odmętach. Nie miała pozostać nigdy odnaleziona, stając się samozwańczą ofiarą dla Szatana.

Wtedy zadbana męska dłoń pochwyciła majestatycznie mięsny wyrób.

Wysoki szczupły mężczyzna w czarnym jak smoła garniturze przechadzał się z gracją ślimaczym krokiem wśród biegnących gdzieś ludzi. Sunął spokojnie wzdłuż rzadko użytkowanej przez samochody ulicy niczym łódka po równomiernych falach. Patrzył w górę, podziwiając uroki pochmurnego listopada, przy nim stukała wiernie czerwona parasolka. Podpierał się nią, mimo że od rana nie padało. Właściwie od tygodnia niebo nie wydusiło z siebie nawet kropelki. Jegomość wiedział to doskonale, nie znalazł się w okolicy aż tak bardzo niedawno. I chociaż tym samym chodnikiem kroczył dzień w dzień, wciąż nie mógł się nadziwić wypisanej na twarzach przechodniów obojętności. Smutni, obojętni ludzie. To jest ulica Wolności? Przecież tak nie wygląda wolność... Gdy któryś z kolei mieszczuch mijał go jak nakręcany robocik, mężczyzna nie mógł powstrzymać się od wyrażenia mimiką swojego zdegustowania.

KIEŁBASIANE WOJNYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz