Minął dokładnie tydzień od wyjęcia z zamrażalki czterech podwawelskich i ucieczki jednej z nich. W tym czasie nie wydarzyło się w Sosnowcu nic nadzwyczajnego. Miasto nadal żyło swoim życiem, zdziesiątkowane w gazetach amatorskimi zdjęciami „zmutowanej przez GMO kiełbasy". Gdy tylko Dagmarze z Pomorskiej wpadł w ręce najnowszy Wołacz Sosnowski, od razu opowiedziała o sytuacji koleżankom w klasie. Przez półtora dnia szkoły temat kiełbasy był najgorętszym ze wszystkich, a potem ucichł na rzecz niespokojnego wyczekiwania wyjścia do kina na premierową, ósmą część Gwiezdnych Wojen. Wizytówka od Wolanda już w sobotę zaczęła służyć jako nowa zakładka do opornie czytanej Sztuki obsługi penisa, jednak dziewczyna nie zamierzała zapominać o czymkolwiek związanym z mroczną kiełbasą i na wszelki wypadek przepisała sześciocyfrowy numer telefonu tajemniczego mężczyzny do swojego IPhone'a z Androidem. Czuła, że to nie koniec.
Dokładnie siedem dni po tamtejszych zdarzeniach pogoda wciąż była chmurna i bezdeszczowa, a Dagmara znów postanowiła przejechać się ukradkiem do Zakola, tym razem przez Starociesze. Obejrzała z sentymentem ulice, którymi niegdyś codziennie zmierzała do gimnazjum, zobaczyła kolegę Edmunda w skateparku i skierowała się standardowo na Prysznicową 8. Wiatr rwał jej rozpuszczone włosy, przechodnie rozsuwali się na boki, jak zawsze. Gdy minęła dobrze znaną tabliczkę z napisem "Zakole", wszystko było spokojne i normalne. Ktoś krzyczał w parku po lewej, samochody pędziły płynnie wzdłuż torów tramwajowych po prawej. Dagmara stanęła przed przejściem dla pieszych, wpatrując się w czerwone światło na słupie, które jak na złość zapaliło się przed sekundą. Czekała niecierpliwie z nogą na pedale. Podmuch swawolnego powietrza zgarnął jej włosy za ramię, coś głucho tąpnęło między uszami. Dagmara obróciła się i pomyślała o Wolandzie. Światło rozlało się zielenią i wtem...
☆
Wesoła melodyjka.
– Hej! – krzyknęła przez śmiech Faustyna, koleżanka z ławki Dagmary z Pomorskiej. – Teodor! Przestań!
Bum! Kolejny cios Biedronkowym Świeżakiem prosto w twarz przyprawił siedzącą na dywanie dziewczynę o puch w ustach. Faustyna splunęła przez zęby i podniosła głowę. Młodszy brat na moment stanął w bezruchu.
– Odbiorę – powiedziała, wstając leniwie. Zaraz wolne kroki powiodły ją pod biurko w swoim pokoju. Podniosła telefon, mimochodem patrząc, kto dzwoni. Dagmara.
– Halo? – zawołała w słuchawkę.
– Fausti, pamiętasz moją historię o kiełbasie spod lodówki? – wydyszała Dagmara, od razu przechodząc do sprawy.
– No pewnie, a czemu pytasz? I gdzie jesteś – zmarszczyła się – że tak coś trzeszczy?
– Właśnie chodzi o kiełbasę. Słuchaj, to mnie goni.
– Goni? – zdziwiła się i przełknęła ślinę.
– Dokładnie – rzuciła niewyraźnie, a pisk opon zagłuszył ją dodatkowo.
– To czemu do mnie dzwonisz? Uciekaj!
– Spójrz przez okno.
– Okno...?
– Po prostu spójrz!
Faustyna ostrożnym, aczkolwiek szybkim krokiem zeszła po schodach do pustego salonu, cicho, jakby bojąc się widoku przed domem. Stanęła i zobaczyła. Wielki, warczący i kolebiący się niestabilnie na boki kiełbasiany twór szybkimi tąpnięciami zmierzał ślisko ku znajomemu rowerowi, który jedynie błysnął Faustynie przed oczami. Nastolatka wzdrygnęła się, zaraz opamiętując. Przecież była za szybą i nawet za firanką.
CZYTASZ
KIEŁBASIANE WOJNY
HumorDawno, dawno temu w odległej Galaktyce... ...dobra, ale co z zaginioną kiełbasą z Pomorskiej?