Niewątpliwie ciężko jest wyobrazić sobie ledwie dwusekundową podróż do innego wymiaru, błyskawiczne rozstanie się z panującymi w swoim świecie warunkami i logicznym upływem czasu. A jeszcze ciężej jest opisać towarzyszące temu uczucia. Jednoczesne rozrywanie ciała na strzępy poprzez składanie w całość i rodzenie się na nowo w nieistniejącym bólu... Zapewne nie powinno być to przeznaczone dla żadnego człowieka, jednak takiego kuriozalnego przypadku doświadczyła Faustyna spod Prysznicowej 8. Porwana przez kiełbasę, zmieniła się w czarną chmurę i rozpłynęła się na oczach Dagmary w powietrzu. (Teraz druga sekunda:) W niecielesnej postaci, w śliskich objęciach, próbowała łykać tlen, lecz zamiast tego czuła, jakby jej płuca wypełniały się toksycznym dymem. W gruncie rzeczy, tak było – oddychała czymś, co zdecydowanie nie było ziemskim powietrzem, ale też nie zatruwało jej organizmu. Jedynie słabła, i słabła, owiana ostrym, zbliżonym do anyżowego, zapachem...
☆
Znów czuje swoją głowę. Może patrzeć przed siebie, widząc więcej niż tylko przerażającą nicość, jednak wbija oczy w dół i słania się na nogach. Stoi na twardym, poruszającym się pod nią podłożu w nieznanym kolorze, zbliżonym do mieszaniny czerni i czerwieni. Boi się spojrzeć przed siebie. Chce wtulić się bardziej w mroczny puch za sobą, który utrzymuje ją w pionowej pozycji, jednak ten odsuwa się, stając się nienamacalnym. Faustynie gną się mimowolnie kolana i dziewczyna bez walki z nimi kończy na ziemi. Siada na łydkach ze zgrzytającymi zębami i masuje o siebie ręce. Chucha w dal, wypuszczając z ust palącą parę. Mimo ciepła, jest jej zimno. Piekło jest... zimne.
Piekło?!
Kręci jej się w głowie od natłoku myśli, co dodatkowo potęguje podniebne jasnoczerwone (niemal różowe) światło.
Mogła zostać w domu, jak przykazała jej Dagmara! Albo nie, mogła wyjść biegać wzdłuż ulicy do sosnowskiego monopolowego, wtedy byłoby najlepiej! To wszystko przez jej lenistwo! A teraz... piekło? Jakie piekło?! Czemu to słowo przyszło jej do głowy? To tylko chore miejsce o dziwnym oświetleniu i ponurej atmosferze, z którego zaraz się wydostanie. Ale piekło? Jakie piekło...
Coś chwyta Faustynę za włosy i ciągnie w górę widmowym ramieniem. Nie boli, ma wrażenie, że, wbrew siłom grawitacji, lewituje. Nie próbuje walczyć. Próbuje krzyczeć, lecz na próbie się kończy – z jej ust wydobywa się jedynie wysoki jęk, gdy przed twarzą dostrzega dwa złote świetliki zawieszone w czarnej otchłani.
– Bój się, bój. Słusznie – świszczy jej do ucha oślizgłym żeńskim głosem. – Nieprędko przyjdzie ci powrócić do dotychczasowego życia. Zaraz, moment... w ogóle ci do tego nie przyjdzie! HA HA HA!
Słowa brzmią jak obrzydliwa, kłamliwa wyrocznia.
To nieprawda! To się nie dzieje!
Widmo trzymające Faustynę odchrząkuje z echem, przerywając szaleńczy śmiech.
– Zastanawiam się tylko, co z tobą zrobić, morderczyni. Zwykłe zmiecenie ze świata istniejących byłoby, cóż... zbyt proste – zastanawia się kwaśno. – Na razie posiedzisz w zamknięciu z pewnym uporczywym osobnikiem, a potem się zobaczy, kiedy coś wymyślę. Gwarantuję, że będzie to coś wyjątkowego! HA HA HA!
Znowu krótkotrwały psychopatyczny rechot i kaszel.
– Pani – odzywa się mrukliwie gdzieś z dołu, gdy porywacz usiłuje ochłonąć i nabrać anyżowego powietrza w swe spaczone wnętrze.
– Czego?!
– Muszę cię rozczarować. – Dramatycznie przerywa oraz niespiesznie zaczyna czyścić językiem czarną łapkę.
CZYTASZ
KIEŁBASIANE WOJNY
HumorDawno, dawno temu w odległej Galaktyce... ...dobra, ale co z zaginioną kiełbasą z Pomorskiej?