jak min yoongi wydostał się z pudełka

33 6 6
                                    


Min Yoongiemu wydawało się, że maleje i miał nadzieję, że nie było to tyle fizyczne zjawisko, co psychiczny dyskomfort. Drżącymi palcami załamywał krawędzie kartki, na której spisał to, co powiedzieć należało. Wiedział, że kiedy skończy bawić się w składanie papieru, nic mu już nie zostanie, dlatego przedłużał tę czynność w morderczą nieskończoność, a zagięć przybywało. Wszystko co mógł zrobić, zrobił i będzie skazany na mącącą mu w głowie monotonnie. Kolejna minuta, w dłoniach dzierżył już tylko mały kwadrat, nieporadny, gruby, którego od brzydoty ratował jedynie fakt, że stanowił kiedyś fragment nut do jakiejś pięknej melodii. W końcu poddał się, rzucił zawiniątko przed siebie i spuścił głowę. W pudełku po butach nie istniał czas, było za to coś lepkiego, ciągliwego, łapiącego człowieka znienacka i otumaniającego go. Wstał gwałtownie i szarpnął głową w lewo, potem w prawo. Trząsł się tak przez chwilę, jakby sprawdzając, czy coś z niej nie wypadnie. Na przykład rozwiązanie tego wszystkiego. Gdyby choć mógł położyć się i zasnąć, ale ciągłe kołatanie w sercu nie pozwalało mu nawet na moment spokoju. Kołatanie brzmiało jak głośne, uciążliwe „tu-tu-tu", po którym z płuc odzywał się w odpowiedzi świst, przypominający „tiu-tiu-tiu". Ruszył po raz kolejny wzdłuż czterech ścian, najpierw powoli, a następnie przechodząc do truchtu. I znowu, tym razem trasę pokonując biegiem. Zdyszany osunął się na tekturę i na czworakach poczłapał w stronę wyrzuconego listu. Schwycił go i zamknął w dłoniach. Chuchnął na ściśnięte ręce, jakby zamykał tam największy swój skarb i wyrzucił karteluszek w powietrze. Wysoko, wysoko ponad siebie. Nie było dźwięku upadku.

„Proszę" szept rozległ się w pustce. Powtarzane słowo ulegało deformacji w przestrzeni, zdając się odległym trzepoczącym dźwiękiem skrzydeł jakichś wolnych ptasich istot, a nie ostatnim mrocznym błaganiem. Malutka, niknąca postać mrugała bezradnie oczami. Wtem zamarła, napięła się, nabrała powietrza i wytoczyła z siebie serię straceńczego śmiechu. Rozpacz i wesołość połączone w tym odgłosie kolidowały z wszelkimi prawami przyzwoitości, aż musiały roztrzaskać się zupełnie, niezdolne do swojej anomalnej koegzystencji. Jedyny człowiek, sam wobec banalności stanął i spojrzał na drugi kraniec kartonu. Zakrzyknął głośne, wariackie, bojownicze „ha!", przykucnął i zrobił fikołka do przodu. Akrobacja ta rozlazła się i zachwiała w swej konstrukcji, a Min Yoongi padł na twarz, po to tylko, żeby ustawić się ponownie i wykonać fikołka po raz drugi, a kiedy przeturlał się swą skłębioną masą w trzeciej próbie przewrotu uderzył w coś z łomotem i rozległ się trzask.

,

Leżał półprzytomny na ziemi całym sobą wyczuwając zmianę. Złocisty blask osiadły na zakurzonym wnętrzu mieszkania, muśnięcia firanki na twarzy, stabilność i ciepło drewnianej podłogi, ręka natrafiająca na odłamek zanurzony w dywanie. Uczepił się tego kawałka i wbijał go delikatnie w palce, bojąc się, że jeśli straci czujność osunie się z powrotem w ciemność pudełka. Czuł ciepło promieni słońca, czuł dom. Powoli ogarniał go spokój i przekonanie, że cokolwiek mu się przytrafiło – skończyło się i nie powtórzy. Odetchnął raz i drugi, wstał. Rozejrzał się uważnie po tak dobrze mu znanym otoczeniu. Nic się nie zmieniło od czasu jego zniknięcia, tylko szklana waza leżała rozbita wokół stolika kawowego. Sięgnął po torbę, która dalej znajdowała się pod ścianą niedbale rzucona, od kiedy wyszedł na balkon tamtego wtorkowego popołudnia. Chwilę zajęło mu zlokalizowanie telefonu. Wydostał go w końcu z czeluści i spojrzał na podświetlony ekran. Skrzywił się. Według tego, co Min Yoongi zobaczył chwila obecna miałaby być kontynuacją dnia, w którym zniknął. Gorzej, było to to samo upalne sierpniowe popołudnie wolne od pracy. Wtorek. Nogi mu zadrżały, a serce mocniej zadudniło. Opierając się o ścianę wyszedł na balkon i spojrzał w dół. Krzywy chodnik, bure wejście do burego budynku i ten sam pojazd zaparkowany obok. Brakowało jedynie mężczyzn i pianina. Nie potrafił pojąć znaczenia tego wszystkiego. Czym było wyraźne wspomnienie zamknięcia w pudełku? Co rzeczywiście się wydarzyło? Czyżby uroił sobie całe to zajście? Niemożliwe. Do teraz czuł wyraźny ucisk w żołądku. Nadal miał w sobie strach – pozostałość po niespodziewanej izolacji, której został poddany. Potrafił przywołać treść listu, pamiętał dotyk zimnej stalówki na swoim palcu, więc dlaczego nic się nie zgadzało? Z tej gonitwy myśli wybiły go mocne odgłosy kroków niosące się echem z przeciwległego bloku. W nagłym porywie dzikiej determinacji wyleciał z mieszkania i popędził przez klatkę schodową. Szybko pokonał przestrzeń podwórka dzielącą go od sąsiedniego szarego szkaradztwa. Stanął dopiero przy samochodzie, którego szyby błyszczały w blasku słońca. Robotnicy, sprawdzając po raz ostatni, czy tylnia część pojazdu jest porządnie zamknięta i czy nie zostawili po sobie żadnych śmieci, spojrzeli z zaskoczeniem na człowieka, który znienacka pojawił się przed nimi. Mierzył ich surowym spojrzeniem, a z wyrazu jego twarzy można było wyczytać, że miał do nich jakiś interes.

- Możemy w czymś pomóc? – zapytał jeden z nich, wachlując się energicznie swoją czapką.

- Pianino. Gdzie jest pianino? – odezwał się nieznajomy.

- Jakie pianino? – zdziwił się szczerze jego rozmówca.

- Pianino, któreście tu dostarczyli. Widziałem, jak wyciągaliście go z tego bagażnika. Gdzie je zanieśliście?

Mężczyźni spojrzeli po sobie zdumieni. Ich miny wyrażały zupełną konsternację.

- Nie wiem, co pan widział, ale to na pewno nie było pianino. Jedyne, co tu mieliśmy do dostarczenia to lodówkę – zaśmiał się drugi i klepnął kolegę w ramię, dając mu sygnał, aby się zbierać.

- Ale kobieta – wykrzyknął. - Kobieta powiedziała, że to pianino, sama wam to powiedziała, to...

- Przykro mi, to chyba jakaś pomyłka – przerwał mu i skinął głową na pożegnanie. Odjechali, a za nimi sunął przez chwilę szary sznur spalin.

Min Yoongi zadarł głowę do góry i spojrzał w palące słońce. Zmrużył oczy. Niczego nie rozumiał. Niczego nie rozumiał, oprócz tego, że sprawczynią całego tego chaosu była Muzyka. Wrócił zamyślony do mieszkania, które w pośpiechu zostawił otwarte na oścież. Trzasnął drzwiami i skierował swoje kroki do kuchni. Zerknął przelotnie na lodówkę, potem przetoczył wzorkiem po szufladach, szafkach i regałach zagraconych najróżniejszymi przedmiotami. Jego mieszkanie było wysypiskiem dla tak wielu nieprzydatnych bibelotów. Jak to możliwe, że do tej pory nie poczuł potrzeby posiadania tu czegoś naprawdę cennego? Z zażenowaniem skonstatował, iż słowo „muzyk" w kontekście jego osoby nigdy nie brzmiało bardziej fałszywie. To był jego dom, należało przestać się oszukiwać. Mieszkał tu już od siedmiu lat, a wciąż wmawiał sobie, że to tylko przystanek na jego drodze. Wstydził się tu tworzyć, porównując to do malowania ścian w obskurnym hotelu, w którym nocuje się przez noc czy dwie. Wydawało mu się zbędne zaczynanie w tym miejscu czegokolwiek, skoro zaraz miał stąd zniknąć. Ale to nie była prawda. Utknął tu, a dopóki się nie ruszy, musiał przyznać, że tak właśnie żyje. Czas najwyższy pogodzić się z tym faktem i co następuje: pozwolić tu zamieszkać również Muzyce.

,

Opróżniona butelka po winie odbijała pomarańczowe drgania świecy. Pochylona postać ustawiała w skupieniu na podłodze garnek koło patelni i szklanki koło słoików. Na końcu usiadł człowiek po turecku pośrodku tego rozgardiaszu i wziął do ręki dwa zużyte długopisy. Oczy zabłysły w ciemności nowym rodzajem światła i nagle świeca wydała się zbędnym dodatkiem.

Podobno potem grał, grał i grał, jakby to był ostatni wtorek na planecie Ziemi. I nigdy nie zdarzyło mu się zajrzeć w szczelinę w podłodze między balkonem a salonem, gdzie powoli gnił bardzo starannie złożony i bardzo niezwykły kwadrat z papieru.  

do szanownej matki, muzykiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz