I'll make it up to you

665 92 49
                                    

Steve Rogers nigdy nie ugrzęznął w lodzie na dekady, jedynie na pewien moment, a wolność zawdzięczał swojemu, w krótkim czasie po tym zyskanemu, bliskiemu przyjacielowi, jakim był Howard Stark. Zastanawiał się jedynie, czy zrobiłby to mimo wszystko, znając cenę, jaką przyszło mu za to zapłaić.

Bohater wojenny wiecznie miał przeczucie, że wszechświat był od zawsze w jednym, wielkim porządku i nikt nie miał prawa go zakłócić, nikt nie miał prawa walczyć ze śmiercią, a jednak to on powrócił zza grobu, znów stając pewną nogą wśród żywych. Czuł ciasnotę i duchotę, jakby był zbędnym elementem układanki - miejsce kapitana dawno zostało zastąpione, lecz, nie poddając się, postanowił o nie zawalczyć. Gdyby chociaż on znał należytą zapłatę, nigdy by nawet nie spróbował.

Pomyślał, jakim okropnym był egoistą, wchodząc brudnymi butami w życie Starków zachęcających go uprzejmymi gestami.

- Nie chcę się wam narzucać - uśmiechnął się niewinnie, odwiedzając ich po raz pierwszy, odpowiadając na zaproszenie, nadal nie będąc pewien, czy przekroczyć próg.

- Umiesz grać w karty? - usłyszał ich syna, który przecisnął się między rodzicami i wbił zafascynowane spojrzenie w mężczyznę.

Chciałby powiedzieć, że Tony był tylko dzieckiem jego przyjaciół. Spojrzeć komuś w oczy i wyznać, jak bardzo nie obchodzi go rozegrana z nim partia, w rzeczywistości pamiętał każdą z nich z zadziwiającą dbałością o szczegóły. Nigdy nie powinien tęsknić za ich wspólnymi spacerami, z dumą patrzeć jak z niesfornego nastolatka wyrasta na zabójczo inteligentnego młodzieńca. Brunet nie miał się pojawiać samoistnie w jego szkicowniku, gdy zamyślony nie zdawał sobie sprawy, co właściwie robił. Jego uśmiech nie mógł być jedynym powodem dla Steve'a, aby pozostać silnym i stawiać czoło powojennemu życiu, które pozbawiło go późnego dzieciństwa, a także niewinności. 

Wtedy widok chłopaka na korytarzu w willi milionera nie przyprawiłby serca blondyna o salto w tył, a żołądka o zapętlenie się w ciasny supeł. 

- Howard - szepnął, nie spuszczając zszokowane spojrzenia z młodego Starka. - Howard, coś ty zrobił? - spytał sam siebie, kręcąc głową. 

Wtedy powtórzył to imię jeszcze parę razy, wymijając bruneta -  bez słowa w jego stronę, zaczynając panicznie przeszukiwać dom, rozglądając się za gospodarzem. Musiał go znaleźć i to wyjaśnić, jeśli miał być pewien, że nie oszalał. Jedynie ta myśl kołatała się w jego głowie. Również kiedy wpadł do warsztatu, znajdując utalentowanego wynalazce przy spawarce.

- Steve - zaczął ten nad wyraz pogodnie, zdejmując maskę ochronną - Wybacz, musiałem nie słyszeć, jak wchodzisz - od dawna Rogers mógł tutaj czuć się jak u siebie, jednakże dzisiaj pragnął tylko się stąd wydostać niczym z paskudnego koszmaru. 

- Howard, co to jest? - spytał powoli, unosząc dłonie w błagalnym geście, jakby pragnął, aby on zaprzeczył wszystkiemu, co przed chwilą ujrzał. 

- A więc widziałeś go? - zapytał z zapałem, podchodząc do niego. - Wspaniały, prawda?

- Nie - zaprzeczył szybko - To nie jest...

- Myślisz, że Maria byłaby z niego dumna? - imię jego już byłej żony widocznie znów poraniło język mężczyzny jak za każdym razem, gdy wymawiał je. - Jest niemal idealny, muszę tylko-

-Howard, Howard - powtarzał w kółko, kładąc silne dłonie na wątłych i zmęczonych ramionach mężczyzny, który zachwalał dalej swojego syna.

W pewnym momencie zaczęło to przypominać pijacki bełkot, wymieszany z napływającymi łzami i niedowierzaniem samemu sobie w głosie. 

- Tony nie żyje! - wrzasnął wreszcie, sprowadzając tym Starka na ziemię. 

i'll make it up to youWhere stories live. Discover now