Unik. Cios. Cios. Osłona. Cios.
- ...i zepchnięty do trzeciej strefy! Mag ognia atakuje coraz agresywniej..!
Cios. Cios. Zwód. Cios.
- Jednak Lance nie daje za wygraną! Och, to musiało zaboleć!
Cios. Nie osłonił się. Oberwał. Niepewnie stanął na nogach.
- Lance chwieje się na granicy ringu! Czy to koniec sezonu dla młodego maga wody?
Nie. To nie będzie koniec. Zbyt długo pracował na sukces i nie miał zamiaru odpaść tuż przed finałami.
Blok. Zwód. Cios. Cios!
- PROSZĘ PAŃSTWA, CO TO BYŁ ZA KNOCKOUT! MAG OGNIA ZOSTAŁ DOSŁOWNIE ZMYTY Z RINGU!
Lance spojrzał na widownię, która skandowała jego imię. Tak, to kochał. To była jego chwila. Nikt nie mógł jej zepsuć. Nikt oprócz...
- Złaź ze sceny, żółwio-kaczko - usłyszał za sobą.
- Keith - wycedził Lance przez zęby. - Mam gdzieś ciebie, twoją szopę na głowie i twoje żądania.
- Ta? Jakoś nie zauważyłem. Zwijaj się, zaczyna się moja runda.
- Ta? I co mnie to?Keith potarł twarz dłonią.
- Masz pięć sekund na odejście, albo skopię ci tyłek - zaśmiał się chłopak.
- Ta? Już to widzę! Idę sobie, ale wcale nie dlatego, że mi każesz. W finałach zobaczymy kto jest lepszy!
- Ta, uważaj, bo uda ci się dojść do finału. Zabawne, bardzo zabawne.
- Widzimy się w szatni, ty wredna ognista fretko.Lance prychnął i zszedł z ringu. Czy ten durny rozczochraniec zawsze musiał mu dogryzać? Jeszcze zobaczy w finałach jak Lance go pokona! A jak!
- Świetna walka, Lance! - zawołała Pidge, podając chłopakowi ręcznik.
- Tak - potwierdził Hunk. - Chociaż przez chwilę myślałem, że już po tobie.
- Ha! Nie tak łatwo jest się pozbyć Lancey Lance'a! Jeszcze jedna walka i jestem w finale. Potem już tylko skopię tyłek Keitha... Oczywiście, o ile uda mu się dotrwać do walki ze mną. A wszyscy wiemy, że ma na to małe szanse...
- To ty masz małe szanse - żachnęła się Pidge.
- Mówisz tak, bo on ci się podoba! - zaśmiał się Lance.
- To tobie się podoba - odburknęła, na co McClain zarumienił się lekko.
- Wcale nie!
- Czy możemy przejść do ważniejszych rzeczy? Lance, masz następną walkę za dwadzieścia minut. Odpocznij, zjedz coś... Uspokój się...
- Ale ja jestem spokojny!
- Nie, nie jesteś. - powiedział Hunk, sadzając przyjaciela na krześle.
- Dziękuję wam za słowa wsparcia, kochani, ale muszę iść do sali prób. Zostawiłem tam jedzenie od mamy, więc... - Lance za wszelką cenę próbował się wyrwać od zatroskanych magów ziemi. - Jak wystygnie, to Ma' mnie zabije.
- Lance... - zaczął spokojnie Hunk, ale chłopak był już w połowie drogi do drzwi.
- Do zobaczenia po kolejnym meczu, chłopaki! - zawołał i zniknął na korytarzu.Biegł przez korytarz, ledwo wyrabiając się na zakrętach. Wiedział, że pojedynki Keitha nigdy nie trwają za długo, bo chłopak nie miewał problemów z pokonaniem przeciwników. Musiał zdążyć dotrzeć do szatni przed nim.
- Spóźniłeś się - usłyszał, gdy tylko przekroczył próg pomieszczenia.
Keith stał oparty nonszalancko o ścianę i starał się ukryć to, jak bardzo ciężki miał oddech. Jego walka trwała mniej, niż pięć minut. Przeciwnik nie miał żadnych szans, jednak Kogane jak zawsze dawał z siebie wszystko. Mimo zmęczenia, przybiegł do szatni najszybciej jak tylko mógł.
Obaj byli uparci i żaden nie chciał pozwolić temu drugiemu wygrać.- Wiesz, musiałem dać kilka autografów. Nie mogę przecież zawieść fanów - skłamał Lance, uśmiechając się półgębkiem.
- Yhym - mruknął chłopak. - Chodź tu.
CZYTASZ
Quaint Imbecile || Klance
FanfictionKeith i Lance uczestniczą w Turnieju Czterech Żywiołów. Shiro niszczy coś na mieście. Pidge wątpi. Hunk się stara. Na horyzoncie pojawia się nowy problem.