Słońce leniwie zaczęło wschodzić, Dallon uchylił powieki przed tym jak zaczęło się rozjaśniać. Wstał z łóżka i zbliżył się do lustra znajdującego się w jego pokoju, spojrzał na swoją bladą twarz, która nie wyrażała żadnych emocji. Jego oczy również nic nie wyrażały, nic poza pustką i niechęcią do samego siebie. Miał wory pod oczami i był zmęczony, spał tylko trzy godziny.
- Dzień dobry paskudny ponuraku... - jęknął do swojego odbicia chłopak. - Spójrz na siebie... Jesteś wrakiem. Paskudnym śmieciem, który nie ma prawa istnieć! Co ty tu jeszcze robisz? - warknął na siebie przejeżdżając palcami po policzku swojego odbicia. - Przecież jesteś sam... Nie masz nikogo... - zacisnął zęby i spuścił głowę, a następnie się objął ramionami. – Nawet rodzice mają cię w dupach... - dodał cicho podnosząc wzrok. Westchnął widząc jeszcze bardziej żałosnego chłopaka, a następnie udał się na dół by przygotować sobie kanapki do szkoły. – Dzień dobry mamo. - powiedział głosem pozbawionym emocji.
Jego rodzicielka nawet mu nie odpowiedziała, zignorowała go i wzięła torebkę po czym aż pobiegła do drzwi wyjściowych. Tak samo zrobił ojciec Dallona, gdy chłopak się odezwał. Młody Weekes westchnął ciężko czując się jeszcze bardziej śmieciowato, ale w sumie kogo to obchodzi, że czuję się jak śmieć? Pomyślał chłopak.
Dallon szedł powoli do szkoły, nie spieszył się do swoich oprawców, ale oni spieszyli się do niego, ponieważ wyszli po niego aż do parku. Weekes widząc znajome twarze, których usta wykrzywiały się w podłych uśmiechach odwrócił się powoli na pięcie by następnie rzucić się do ucieczki. Grupa chłopaków będąca za nim również zaczęła biec, ale nie mogli go dogonić, ponieważ Weekes był wyższy, miał długie, zgrabne nogi, których mogli mu tylko pozazdrościć.
- Biegnijcie na około, zagrodzicie mu w ten sposób drogę. – odezwał się Brendon, przywódca i mózg grupy. – No już! – pośpieszył ich.
Dwóch odłączyło się od grupy i pobiegło przez krzaki. Ten pomysł okazał się być dobry, ponieważ chwilę potem dwójka chłopaków była przed Dallonem. Chłopak czując się jak zwierze, na które rozpoczął się sezon, skręcił gwałtownie w lewo. Urie doskonale wiedział jak to się skończy, wiedział, że Weekes nie wyrobi i upadnie. Tak też się stało, Dallon leżał na kupie kolorowych liści, spróbował szybko wstać lecz, gdy tylko uniósł głowę poczuł dłoń w swoich włosach, spojrzał powoli i z przerażeniem w oczach na właściciela dłoni. Był nim Brendon. Pieprzony Brendon Boyd Urie, ten który był w centrum uwagi całej szkoły. Wszyscy go lubili, wszystkim się podobał, moment. On podobał się prawie wszystkim i prawie wszyscy go lubili, Dallon go nienawidził, nie podobało mu się w Brendonie kompletnie nic. Za to Uriego nikt nie kręcił, wszyscy byli dla niego nudni, tylko ten jeden element znany wszystkim jako Dallon Weekes sprawiał, że Beebo czuł się inaczej, widział, że Dallon nie jest jak inni, widział też jak Dallon się zachowuje, ale stop. O tym innym razem.
Brendon pociągnął włosy Weekesa w swoją stronę. Dallon nadal będąc na kolanach wygiął się by Urie mógł zobaczyć to co tak bardzo chciał, jego oczy. Te chłodne punkty, w kolorze nieba zapowiadającego burzę i deszcz. Brunet szarpnął mocno włosy szatyna, który krzyknął, niższy patrzył na twarz klęczącego, wyglądała żałośnie, wykrzywiona z bólu, powodowała u towarzyszy Uriego chęć wybuchnięcia głośnym śmiechem. Kruczoczarnowłosy puszczając włosy ofiary zezwolił gestem prawej ręki na śmiech. Dallon zacisnął powieki i próbował nie dać łzom wypłynąć, nie chciał żeby śmiali się jeszcze głośniej i donośniej. Nie widząc co się dzieje nawet nie wiedział, że Urie zamachnął się by strzelić mu z liścia.
- Ej, Weekes! – krzyknął Brendon sprawiając tym samym, że Dall otworzył oczy i spojrzał na niego dalej będąc przerażonym, Urie z szerokim uśmiechem uderzył go idealnie w policzek.
YOU ARE READING
Brallon One Shots
RandomCóż pisanie będzie różne, czasem około 600 słów innym razem ponad 2000. Nie będę też robić ciągle z Dallona dominatora, ponieważ to może się znudzić. Shoty będą przeplatane, raz Brendon x Dallon raz Dallon x Brendon, do Brallona czasem będę przyczep...