01

9 1 0
                                    

Słowo ZAGINIENI powoli znikało zlizywane językami ognia. Daisy Cottrell jeszcze przez chwilę przyglądała się jak twarz Rut Gilton zwija się nad ogniem, po czym, gdy płomienie zbliżyły się zbyt blisko jej palców...

– Spłonęła! – ryknęła główna atrakcja ogniska, a tańczące cienie na twarzach dzieci sprawiły, że ich „uuu" nabrało na wartości.

– Ale pan Murzyn nie zginął? Powiedz, że pan Murzyn nie zginął! – pisnęła jedna młodsza skautka.

Daisy bez zbytniego zainteresowania, lecz z ciepłym uśmiechem obserwowała jak nadworna wariatka tłumaczy małej Andy, że z Dickiem wszystko w porządku (prócz tego, że ma roztrzaskaną czaszkę, ale cóż, szczegóły). Urwała następny kawałek służącej im wcześniej za rozpałkę boulderskiej „Kamery" i beznamiętnie patrzyła jak zwiją się kolejne artykuły. Była z siebie dumna, od kiedy została zastępową wiecznie obiecywała powierzonym jej opiece dzieciom ognisko z duchami – sama pewnie nigdy by tego nie dokonała. Wstydziła się przyznać, ale straszne historie fascynują ją w tym samym stopniu, co przerażają. Choć tę akurat sama znała praktycznie na pamięć, dreszcz powodowało zawzięcie z jakim Megan upierała przy prawdziwości legendy o Panoramie. Pomimo to, właśnie ta niebiesko włosa świruska była tym, dzięki czemu w ogóle odważyła się siedzieć z ósemką dzieci nocą w środku lasu i nie drgała nerwowo przy każdym podmuchu wiatru.

– Uuu, palimy nekrolog, jak mrocznie. – Drgnęła, gdy Megan Host klapnęła obok zawieszając się na niej ramieniem. Jej bliskość sprawiła, że poczuła się choć odrobinę większa w obliczu potęgi Gór Skalistych. – Podobała się bajka?

– Była świetna, po czymś takim na pewno świetnie się wyśpią w środku głuszy – w jej ironii słychać było uśmiech – Dziękuje, że się zgodziłaś.

– Spoko – wyszczerzyła się przerzucając swoje zainteresowanie na gitarę. – Mogę? – z ognikami w oczach doskoczyła do podzastępowego Daisy.

Biedny Connor, zaśmiała się w myślach i zajęła się pakowaniem dzieci do dwóch rodzinnych namiotów. W sumie mieli je trzy ustawione łukiem, wejściami do ogniska – dwa dla młodziaków, jeden dla nich. Opieka nad dziećmi to nie jest łatwy kawałek chleba. Młodzi skauci trochę pomarudzili zanim dali się zagonić do spania, a niesforną Susie musiała łaskotkami zmusić do posłuszeństwa. Connor z bólem zaoferował swoją pomoc w utrzymywaniu ciszy nocnej, zostawiając swoje maleństwo w łapskach błękitnej bestii. Po krótkiej batalii w namiocie pod jej opieką, rozległo się ciche pochrapywanie. Co prawda wciąż zbyt głośne, żeby było prawdziwe, Daisy stwierdziła jednak, że może już się zwolnić z warty.

Meg wciąż psuła słuch leśnej zwierzynie, a z środkowego namiotu wydobywały się protesty Connora, który zarzekał się, że na pewno nie zostanie mężem Dickolubnej Andi. Cóż, chłopak nie był zbyt pedagogiczny.

– Może skończ? Łatwiej będzie im zasnąć – zasugerowała.

Megan odłożyła gitarę, prychając coś o kiepskim guście muzycznym Daisy, bo kto normalny mając więcej niż trzynaście lat wciąż słucha tych pedziów z 'Round Here (a co ważniejsze nie podziwia jej muzyki. Jak można nie podziwiać jej muzyki?!). Nadziała na kij kilka pozostałych pianek i zaczęły się zwyczajowe ploteczki, jak to szesnastolatki mają w zwyczaju. Trochę o tępakach-mięśniakach, trochę o nowym aparacie Daisy i o tym, że Zakonnica okazała się zjebanym filmem (Megan śmiała się na seansie tak głośno, że mężczyzna obok kazał jej „zamknąć ten chrzaniony dziób"). Connor korzystając z okazji szybko czmychnął do namiotu opiekunów porywając swoją gitarę. Napomknął przy tym, że nie ma szans żeby brał pierwszą wartę. Daisy pochłonięta rozmową przytaknęła nie roztrząsając się nad jego słowami.

SidewindersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz