Dazai Osamu szczerze pogardzał samotnością, która to wkrótce, po czterech niemiłosiernie ciągnących się latach, miała zniknąć z jego życia.
Był to grudniowy piątek, parę minut po dziesiątej wieczorem. W Yokohamie panował wtedy niesamowity gwar spowodowany wizją weekendu po ciężkim i wymagającym tygodniu. To właśnie wtedy na ulicach osobliwego miasta można było dostrzec wstawionych dwudziestolatków przechadzających się od klubu do klubu. Właśnie wtedy wszelkie billboardy rozjaśniały drogi pełne drogich pojazdów, w których to podróżowała miejscowa burżuazja. I to tylko wtedy, i tylko wtedy, pewien przystojny mężczyzna stukał swymi eleganckimi butami o posadzkę w centrum miasta.
Ludzie wychodzący ze stacji metra z uwagą przyglądali się pewnemu wysokiemu chłopakowi opatulonego w elegancki, czarny płaszcz. Włosy miał brunatne i lekko pofalowane, oczy wąskie i czekoladowe, policzki zaróżowione od zimna, uśmiech zaś wesoły, ze szczyptą bezczelności. Przechadzał się on po mieście w nadzwyczaj szybkim tempie, nerwowo rozglądając się po okolicy. Widział on jedynie rząd prestiżowych samochodów, jak i grupkę ślicznych panienek, które z ponętnym uśmiechem przeszywały go wzrokiem.
Wtem chłopak przystanął w miejscu, ciężko wzdychając. Prawym łokciem poprawił on dwie butelki taniego wina z konbini, które nosił pod swym płaszczem. Drugą ręką wyciągnął swój rozbity telefon z kieszeni pełnej luźnych banknotów i korków po alkoholu. Koniuszkiem odmrożonego palca wystukał w nim numer do swojego przyjaciela, wyczekując, aż denerwujący dźwięk sygnału zamieni się w przyjemny, radiowy głos odbiorcy połączenia telefonicznego.
— Gdzie ty jesteś, do cholery? — mruknął pod nosem, słysząc jedynie „Abonent chwilowo niedostępny. Możesz wysłać mu bezpłatną [...]".
Poddenerwowany sięgnął do drugiej kieszeni, wyciągając z niej paczkę czerwonych Marlboro oraz zieloną zapalniczkę z narysowanym kosmitą, którą zapożyczył od swego kolegi ponad dwa tygodnie temu. Odpalił on jednego papierosa, po czym gwałtownie się zaciągnął. Czuł, jak poszarzały dym wypełniał każdy zakątek jego już zapewne podziurawionych płuc, który później przelatywał przez jego przełyk, by później znowu wydostać się na zewnątrz, ulatując wraz z powietrzem.
Nagle na pękniętym w pajęczynę wyświetlaczu telefonu pojawiła się wiadomość.
10:17 PM
Zaczekaj na mnie, stoję w korku i będę maksymalnie do piętnastu minut ❣🤙
Chłopak westchnął, bez odpowiedzi wsuwając swojego smartfona do kieszeni płaszcza. W ciszy wypalał swojego papierosa, czując nieprzyjemny chłód na swym pobladłym karku. Jego wiecznie zimne dłonie nabrały czerwonej barwy, przez co z każdą chwilą zaczął tracić w nich czucie, szczególnie w koniuszkach swych smukłych, idealnych palców. Wolną ręką przeczesał swe roztrzepane od wiatru włosy, po czym skierował wzrok na stojącej nieopodal knajpy, do której zwykł chodzić przynajmniej raz na trzy tygodnie. Swobodnym krokiem podszedł do jej wejścia, sięgając po klamkę swą zmarzniętą dłonią. Wytarł podeszwy swych ubrudzonych od poszarzałego śniegu butów, wstępując do ciepłego, typowo brytyjskiego baru.
Bar ten nie był dla niego obcy, a wręcz przeciwnie. Znał go jak swoją własną kieszeń, w której potrafił się odnaleźć pomimo ogromnego bałaganu. Doskonale znał każdy najmniejszy panel, który przyjemnie skrzypiał wraz z każdym następnym krokiem. Zdołał zapamiętać każdą fotografię stolicy danego europejskiego kraju czy też szyld z przeróżnymi hasłami, które wisiały na orzechowych ścianach. Wiedział, gdzie może znaleźć stół do bilarda czy też tarczę z rzutkami, w które to pogrywał z wielką przyjemnością. I mimo iż doskonale znał to osobliwe miejsce, za każdym razem pojawiało się coś, co go wszakże zaskakiwało. I było też tak dzisiejszej nocy...
Wymijając grupę lekko wstawionych tubylców urządzających sobie turniej w rzutki, zasiadł na wysokim, drewnianym stołku tuż przy barze. Zaraz koło niego siedziała grupa młodych ludzi, którzy z zaciętością oglądali mecz piłki nożnej lecący na dużym telewizorze, pijąc przy tym swój alkohol zajadany paprykowymi chipsami. Szybko spojrzał na wynik (1:0 dla Manchesteru City), po czym uśmiechnął się do dobrze znanego mu niskiego barmana, który od razu zaserwował mu whiskey z colą i lodem. Brunet uśmiechnął się do niego, upijając łyka swego ulubionego napoju, którym omal się nie zachłysnął, gdy napotkał wzrokiem swą dzisiejszą niespodziankę.
Nieopodal swojego miejsca zobaczył znajomą twarz, której przenigdy by się tu nie spodziewał. Nie był to sączący bezalkoholowy napój Kunikida, który zapewne zapisywałby wtedy kolejne linijki opisującego nowy ideał. Nie była to też Naomi, która nawet nie wiedziałaby skąd i jak się tu dostała. Nie był to nawet ten ekstrawagancki dostawca pizzy z wiecznie zaczerwienionym od kataru nosem i spoconymi dłońmi, który co najwyżej mógłby tu przyjść w celu popodziwiania mistrzów gry w bilarda. Pięć stołków dalej siedział niski mężczyzna. Włosy miał rude i odrobinę przydługie, oczy błękitne i zmęczone, uśmiechu zaś brak. Wpatrywał się on w swoją półpustą szklankę z drinkiem, bawiąc się nią na zasadzie odbijania cieczy od jej ścianek.
Brunet poczuł ucisk w żołądku, przez co bezmyślnie wypił całego drinka na raz, podpierając się łokciami o blat. Ogarnął go niezrozumiały dla niego stres, którego nie czuł od bardzo dawna. Z dziwnego powodu bał się spojrzeć ponownie w stronę rudzielca, którego znał zbyt doskonale, by móc po prostu udać, że go nie zna. Obawiał się też do niego najzwyczajniej w świecie podejść, by nie zrobić z tego wyjątkowo niezręcznego spotkania. Dlatego też ukradkiem spoglądał na niego kątem oka, prosząc barmana o kolejnego drinka.
W momencie, gdy barman miał podać chłopakowi szklankę z niemalże wylewającym się napojem, ta wyślizgnęła mu się z ręki i z hukiem upadła na posadzkę, roztrzaskując się na milion kawałków. I choć huk ten został stłumiony przez dźwięki głośnej muzyki i okrzyków radości z powodu trafienia setki na tarczy, nie umknął on rudzielcowi siedzącemu na jednym ze stołków, który leniwie obejrzał się wokół siebie. Wtem zastygł, napotykając wzrokiem bruneta. Wpatrywał się w niego swym chłodnym wzrokiem przez parę sekund, po czym gwałtownie wyciągnął z kieszeni swej kamizelki garstkę banknotów, podrywając się z siedzenia i odchodząc w stronę wyjścia. Wtem brunet poderwał się za nim, rzucając do barmana coś na kształt „na kreskę".
Rudzielec podążał szybkim krokiem przez ulice Yokohamy, starając się zignorować głośny stukot butów idących za nim. Jego cierpliwość szybko wystawiono na próbę, którą to przegrał w momencie, gdy stanął w miejscu, patrząc na wyższego chłopaka z rozwścieczoną miną.
— Możesz przestać? — warknął. — Z tego, co wiem, nie chadzasz tymi ulicami.
— Możemy na spokojnie pogadać? — spytał flegmatycznie brunet, poprawiając butelki wina pod płaszczem.
— Niby o czym?
— O czymkolwiek, byleby na siebie tak nie reagować, gdy przypadkowo spotykamy się w danych miejscach publicznych.
— Słucham — rzucił sarkastycznie, krzyżując ręce na piersiach.
Chłopak wziął głęboki wdech, mierząc niższego wzrokiem. Widział, iż nie jest on przychylny do żadnej rozmowy, co zresztą mógł wywnioskować po nerwowym stukaniu butem w chodnik czy też po drżących dłoniach. Próbował coś wymyślić, by móc jakkolwiek rozpocząć rozmowę, lecz wszelkie starania szły na marne. Zdawał sobie sprawę, iż Chuuya Nakahara wciąż nie wybaczył mu jego zdrady na Mafii Portowej, której dokonał cztery lata temu. I nie wyglądało na to, że kiedykolwiek mógłby mu ją wybaczyć.
— Słuchaj, ja... — urwał, słysząc nieopodal dźwięki klaksonu samochodu, który stał na miejscu parkingowym dziesięć metrów dalej. Doskonale znał to czarne, obrysowane na drzwiczkach Suzuki, w którym to siedziała grupa znajomych, o których szczerze zapomniał.
— Widzę, że już przyjechało twoje lepsze towarzystwo — rzucił lekceważąco, odwracając się na pięcie i odchodząc w swoją stronę.
Brunet ciężko westchnął, odpalając swojego papierosa. Spojrzał jeszcze raz na odchodzącego Chuuyę, po czym skierował wzrok na samochód swoich znajomych. Leniwym krokiem wsiadł do niego, zajmując wolne miejsce. Nie miał już nastroju na choćby przywitanie się z nimi inaczej niż rzucenie cichym „cześć". Nic nie było mu w stanie poprawić humoru, który zniknął z jego twarzy w ciągu zaledwie dwudziestu minut.
Wiedział, iż cały jego wieczór można było okrzyknąć jako jedną wielką porażkę.
CZYTASZ
wiązka kalii; soukoku fanfiction
Fanfictiona soukoku fanfiction [BI!DAZAI OSAMU X GAY!CHUUYA NAKAHARA] kanon au, gdzie dazai chce wyskoczyć z okna a chuuya ciągle się upija