2

698 76 156
                                    

  „Nie pij tyle, bo jutro nie wstaniesz"— słowa te były ostatnimi, które chłopak zapamiętał z poprzedniego wieczoru, kompletnie w tamtej chwili je ignorując, wiedząc, iż są one nieprawdą. Rano jednak doświadczył, że się mylił, co skutkowało niezbyt udanym dniem, który to przewyższył wszelkie jego najgorsze oczekiwania.

Dazai wspominał je nawet teraz, jadąc przeludnionym metrem, w którym unosił się stres jadących na wykłady pierwszorocznych studentów oraz zapach perfum pań z wpływowych korporacji. Mężczyzna stukał swym paznokciem w szybę owego pociągu, obserwując przy tym swoje lustrzane odbicie. Widział w nim bladego dwudziestodwulatka z podkrążonymi oczami, roztrzepanymi włosami i słabym uśmiechem. Wiedział, iż nie zdoła on ukryć swego niemożliwego kaca, dlatego też upił łyka gazowanej wody ze swej butelki, wychodząc z pociągu i licząc, iż w pracy każdy będzie na tyle pochłonięty obowiązkami, by nie mieli czasu na głoszenie mu wykładów na temat jego nieodpowiedzialności, jak i wszechstronnego lenistwa. 

Przystanął na chwilę przed wejściem do budynku Agencji, rozglądając się po okolicy. Czuł jak pojedyncze, grudniowe promienie słoneczne oświetlają mu chłodną w dotyku twarz, na co jedynie przymknął oczy, czując, jak przyjemne ciepło rozprowadza się po jego policzkach. Uśmiechnął się na to, idąc dumnym krokiem w stronę drzwi frontowych. Mocniej przycisnął do siebie swoje tekturowe opakowanie z donutami, jak i kubek krówkowego frappuccino ze Starbucksa, drugą ręką sięgając po klamkę, przekraczając tym samym próg wejścia.

Wraz z wejściem do środka momentalnie poczuł ciepło, które ogarnęło całe jego ciało. I nie, nie było to ciepło spowodowane wysoką temperaturą pomieszczenia czy też fala uderzeń gorąca na widok przepięknej kobiety, z którą by to się chciało popełnić idealne samobójstwo. Było to raczej ciepło samej atmosfery, która panowała w Agencji tworzonej przez wspaniałych ludzi, których Dazai w pewien sposób podziwiał. Lubił przychodzić do tego miejsca, nawet jeśli nie był on skory do pisania długich raportów czy też analizowania wszystkich papierów, których w całej organizacji było naprawdę sporo. Chciał po prostu patrzeć na ludzi, którzy akceptowali go takim, jakim jest — a nawet takim, jakim był

Chłopak spokojnie otworzył drzwi głównego biura, wychylając się zza nich. Przy stole zauważył swoich kolegów z pracy, którzy zapewne pisali raporty, jedząc przy tym słodycze kupione przez Naomi, która właśnie odbywała żywiołową konwersację z Kirako, wychwalając pewną grupkę ze spamem zdjęć zbyt uroczych kotków. Zaraz koło nich siedział Tanizaki, który był w trakcie zjadania swojej zupki chińskiej i przyglądania się Atsushiemu bawiącego się kostką Rubika. Gdy Dazai był gotowy całkowicie wyłonić się zza drzwi, poczuł mocne pchnięcie do przodu, przez co prawie upadł wraz ze swoim lunchem na podłogę, co zatrzymał przez złapanie się blatu biurka.

— DAZAI, CO TY SOBIE MYŚLISZ, PRZYCHODZĄC TU SPÓŹNIONY O PRAWIE TRZY GODZINY!? — krzyknął znajomy mu głos zza jego pleców.

Osamu uśmiechnął się pod nosem, podpierając się łokciami o blat i prostując się przy tym. Poprawił swój elegancki płaszcz, po czym odwrócił się w stronę znajomego głosu, uśmiechając się jeszcze szerzej. Zobaczył przed sobą wysokiego mężczyznę, który kierował na niego swoje zdenerwowane spojrzenie. Włosy blond związane w długi kucyk, oczy zielone i schowane za czystymi szkłami okularów, na twarzy zaś widoczne poirytowanie wobec swego partnera, któremu był gotów prawić kazanie na temat jego braku subordynacji, czego Dazai naprawdę chciał dzisiaj uniknąć.  

— Ciebie również miło widzieć, Kunikida-kun — odparł Dazai, poprawiając pofalowany kosmyk włosów.  

— Jaką dzisiaj masz wymówkę? — zapytał poirytowany, spoglądając na niego z góry.

wiązka kalii; soukoku fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz