Pamiętam nasze spotkanie - niezaplanowane, nieprzewidziane przez żadne z nas. Chociaż... im dłużej się znamy, tym silniej utwierdzam się w przekonaniu, że niewiele jest spraw, które są w stanie naprawdę ją zaskoczyć. W każdym razie ja jeszcze nie spotkałem się z sytuacją, która zburzyłaby niezachwianą pewność siebie przenikliwej Vyen. Wtedy jeszcze uważałem, że to ja jestem szczęśliwym posiadaczem umiejętności spadania jak grom z jasnego nieba... No właśnie - grom. I niebo, które wcale nie było jasne. Nic nie było jasne. Któżby się wtedy spodziewał, że...
Lało jak z cebra. Wyglądało to tak, jakby ktoś niewidoczny fastrygował niebo z ziemią miliardami gęstych, grubych, nieporadnych szwów. Skulony na gałęzi rozłożystej sosny starałem się przybrać postać zajmującą jak najmniej miejsca, gdyż zmęczenie kilkudniową podróżą dawało o sobie znać na tyle silnie, że nie udawało mi się rzucenie choćby najprostszego czaru ochronnego. Zresztą nawet wypoczęty jakoś źle funkcjonowałem w pobliżu wody, a co dopiero przemoczony do cna. Musiałem przemyśleć wszystko jeszcze raz, ale wciąż nie udawało mi się skupić. Nie rozumiałem tego, co się ze mną dzieje - coś mnie tu wyraźnie ciągnęło. Jakaś nieokreślona siła wskazywała kierunek, lecz nie wyjawiła celu mej wędrówki. Bardzo silna sugestia działająca jak niedostrzegalna, nadzwyczaj długa smycz. Co, u licha? Nie było to wezwanie mentalne, gdyż nie słyszałem w głowie najcichszego dźwięku, a co dopiero głosu. Nie przypominało wabienia, bo przecież nie czułem ani przyjemnych, kuszących aromatów, ani zachęcającego podniecenia rozpoczynającego się zazwyczaj na karku i sunącego wzdłuż grzbietu długą kolumną niecierpliwych dreszczy. Nie było kolorowych, realistycznych snów zachęcających do dalszej podróży, ani poczucia zagrożenia na myśl o przerwaniu eskapady, a więc nikt nie próbował mnie omamić, czy też nastraszyć. Nikt też nie zawłaszczył mojej świadomości - wszak funkcjonowałem jak zwykle, nie zmienił się mój gust, apetyt ani poglądy na życie oraz otaczający mnie świat. Poza tym przez cały czas zachowywałem świadomość tego, co się ze mną dzieje i czego doznaję. Nie stwierdziłem żadnych luk w pamięci, niewyjaśnionych przebłysków wspomnień, czy też dziwnych zachowań. Odczuwałem jednak nieokreślony przymus - poczucie niezaprzeczalnej konieczności, by iść w kierunku, w którym właśnie zmierzałem. A był to szlak mało uczęszczany, leśny i - brrr! otrząsnąłem się z niesmakiem - bezsprzecznie mokry.
Gdyby nie błyskawica, nie zobaczyłbym jej mimo wzroku pozwalającego mi przenikać ciemności. Szła lekko, cicho, deszcz się jej nie imał. W czarnym płaszczu na - zdawało się - jeszcze ciemniejszej sukni sprawiała wrażenie cienia rzucanego przez niewidzialnego wędrowca. Była jednak materialna - czułem to całym sobą, a ponadto doświadczyłem nagle przemożnego pragnienia zobaczenia znów - znów?! czy już ją kiedyś spotkałem?? - jej ciemnobrązowych oczu, uśmiechu czającego się w kącikach ust, uniesionej w niemym pytaniu brwi, kształtnej stopy w ciemnej pończosze... Seria nagłych obrazów pojawiła się w mej głowie nagle, tworząc chaotyczny kobierzec wspomnień... tak, jednak wspomnień - reminiscencji jakże figlarnej pamięci, która właśnie teraz postanowiła uchylić przede mną ukrytą dotąd furtę. Skąd te obrazy we wnętrzu mojej głowy - fragmentaryczne wizje, echa przeszłych wydarzeń, czy odbicia czyichś myśli? Nie zdążyłem uporządkować doznań...
- Zejdź. Osłonię cię przed ulewą. Przecież wiem, że boisz się wody - powiedziała, nawet nie unosząc głowy.
Poczułem, jak przeszywa mnie grom - tym razem jednak nie wywołany przez siły natury, lecz przez docierający do mnie bodziec słuchowy. Mówi do mnie? Nie może mnie dostrzec, wszak jestem niewidzialny nawet dla osób o nadprzyrodzonych zdolnościach! Aaa, wykryła mnie mentalnie - domyśliłem się po chwili. To nic, wyczuwa tylko aurę, a w ten sposób może jedynie w przybliżeniu określić kierunek i odległość, w jakiej się znajduję.
CZYTASZ
Samorodni
FantasíaMalachitowy kubek kawy oraz miska pełna mleka, drewniany domek i mokry wieczór, niespodzianka i tajemnica... Zaczyna się...