- Ona nie może już iść! - zawołał, wybiegając między drzewa przy posiadłości.
- Znam to miejsce. Biegnijmy prosto, później przez most, a kawałek za mostem znajduje się mała wioska. Daj mi ją na ręce. Mi nie będzie ciążyć - tłumaczył nerwowo Tymon, przechwytując mnie na swoje ręce w ten sam sposób.Czułam się taka ciężka, obolała i ospała. Miałam ochotę zamknąć oczy i przespać ten potworny ból głowy, jednak wiedziałam, że nie mogę zdać się na łaskę chłopaków i być dla nich ciężarem, musiałam być gotowa, by w najtrudniejszym momencie dać z siebie wszystko i spróbować choć minimalnie pomóc.
- Co to? - zapytał Jerzy, biorąc do ręki dziennik leżący na moim brzuchu. Widziałam, jak otwiera zeszyt. - Dziennik badawczy Sambora Radomskiego.
- To... To... Jego… - wydusiłam z siebie na wpół przytomna.
- Zmywajmy się stąd lepiej. Niby jest postrzelony, ale biegać nadal potrafi - przerwał Bartosz.Widziałam tylko jak niebo na przemian zamienia się na liściaste gałęzie. Słyszałam każdy oddech z piersi Tymona, który z trudem wypuszczał powietrze i brał kolejną jego porcję. Ból był coraz większy, a ja zaczynałam wypuszczać z siebie łzy.
- To...tak bardzo...boli - wydusiłam z siebie po kawałku.Tymon w biegu dotknął tylko w pośpiechu mojego ociekającego potem czoła.
- Wiem, że boli. Niedługo powinno przestać. Zobaczysz, zaraz bedzie dobrze - szeptał do mnie cały czas.Gdy dobiegli do dzikiej plaży nad jeziorem, zatrzymali się chwilę, by odpocząć. Tymon położył mnie na ziemi, by też móc rozprostować kości. Momentalnie poczułam wilgotny zimny piasek, w którym zaczęłam kopać dziurę gołymi rękami.
- Co robisz? - zapytał zdziwiony Bartosz.Miałam naprawdę dobry powód, dlaczego to robię.
- Musi... zniknąć - wysyczałam tylko, powolnie grzebiąc w piachu.
- Kto? - zapytali niemal równo. Uniosłam tylko palec w stronę leżącego obok dziennika Sambora Radomskiego.
- Nikt…nie...może...wiedzieć...czym...jesteśmy. - Mówiąc, czułam się jak podczas ostrego zapalenia gardła. Miałam wrażenie, że moje gardło krwawi.
Gdyby ktoś dowiedział się o eksperymentach, które przeprowadzał na nas Sambor Radomski, nigdy przenigdy nie mielibyśmy normalnego życia. Wiele innych szalonych naukowców i inżynierów genetycznych zapewne chciałoby położyć swoje lepkie łapy na naszych mocach lub tak jak syn Sambora zrobiliby wszystko, by nam je siłą odebrać.
Chłopcy przyznali mi rację i też zaczęli szybko kopać otwór. Włożyliśmy zeszyt do środka, a później przykryliśmy warstwą mokrego piasku.
W pewnym monecie krzyknęłam głośno z bólu. Postać przypominająca Tymona stała nade mną, uderzając kamieniem w moją głowę.
- Nie prosze nie. Nie bij to boli - krzyczałam chowając głowę w splecionych rękach.
- Anastazja! - Drugi Tymon pojawił się w moim polu widzenia. - Nikt cię nie bije. To tylko gorączka. - Głaskał moje czoło, próbując uspokoić, ale ja i tak nadal czułam ten okropny ból.
- Lepiej już chodźmy, zaraz ktoś ją usłyszy - powiedział Bartosz, kierując się w stronę długiego pomostu, który prowadził na drugą stronę jeziora.Tymon znów wziął mnie na ręce i zaczął iść w tym samym kierunku.
Deski były stabilne, więc każdy stawiał pewne kroki. Nie biegliśmy. Szliśmy i to wcale nie szybko. Mieliśmy nadzieję, że zgubiliśmy ich już dawno za sobą. Jednak w pewnym momencie Jerzy, który szedł jako drugi po pomoście, odwrócił się w stronę zostawionej w tyle plaży. Widziałam jego nagłe przerażone oczy i usta otwierające się, by coś powiedzieć. Nagły głośny huk i strzał uciszyły go już na zawsze. Wszyscy padli na ziemię. Podczas bliskiego spotkania z drewnianą strukturą przetarłam twarzą po listwach zdzierając w ten sposób skórę na podbródku. Podniosłam głowę. Jerzy stał sekundę przy krawędzi, a później wpadł do wody. Wiedziałam, że był ranny. Nie poradziłby sobie, nie wypłynąłby. W akompaniamencie strzałów dochodzących z plaży i z pistoletu Bartosza, wkładając w to wszystkie swoje resztki sił, wstałam na równe nogi i wskoczyłam do wody za tonącym kolegą. Gdy byłam już w połowie zanurzona w jeziorze, zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy nie pływałam. Wiedziałam, że ryzykuję swoje życie, ale nie chciałam zostawić kumpla, który razem ze mną dzielił ten straszny czas. Czułam, że muszę to zrobić.
Otworzyłam oczy, przed którymi była tylko zielonkawa woda i sylwetka spadającego w dół chłopaka. Wyglądał jakby spał, jednak z jego owalnej rany na czole wypływały wstęgi ciemnej cieczy. Ręce miał uniesione ku powierzchni, tak jakby czekała na ratunek i pomoc. Wyciągnęłam rękę w jego stronę. Dotknęłam zaledwie opuszka jego palca. Był za głęboko, a mnie coś ciągnęło ku powierzchni. Wyrwana na powierzchnię wzięłam oddech, o którym zapomniałam zapomniałam, skacząc.
- Pogrzało cię?! - krzyknął Tymon, przerzucając mnie przez swoje ramię.
Widziałam jak woda kapie z moich mokrych rudych włosów, sprawiając, że drewno jest coraz ciemniejsze. - Trafiłeś? - zapytał biegnącego przed nami Bartosza.
- W nogę. Nie pobiegnie już za nami, ale widziałem, jak kilku wybiegało zaraz po tym z lasu - tłumaczył, sapiąc. - Nie mam już naboi. - To zdanie wywołało u mnie strach i panikę, która na jakiś czas odeszła w kąt. Nie byłam pewna tego, że gdyby nas złapali zastrzeliliby nas. Na Pewno zrobiliby to, ale zaraz po tym, jak wydobyliby z nas dodatkowe geny. Nie było innej opcji niż ucieczka i dalsze szukanie pomocy. Tymon mówił niedawno o znajdującej się gdzieś w pobliżu wiosce. Przez cały ten czas nie traciłam nadziei, że możemy tam dotrzeć i uratować nasze życia.
CZYTASZ
Dzieci Sambora
Fantasy(Opowiadanie na konkurs) Nadludzka inteligencja, super siła, moc uzdrawiania samego siebie i telekineza to jedne z najbardziej przydatnych mocy, które może otrzymać superbohater. Co jednak, gdy nie jest się superbohaterem, a zwykłym nastolatkiem po...