Edmund obudził się zanim słońce zaczęło wschodzić. Usiadł na wyłożonym słomą łóżku i przetarł oczy. Ociężale wstał z posłania i otworzył drewniane okiennice. Do środka wpadło chłodne powietrze. Mimo letniej pory, rankami nie było zbyt ciepło. Patrzył chwilę na rozległe łąki za oknem, po czym zaczął się ubierać.
Kiedy już doprowadził swój wygląd do porządku, wyszedł na podwórze starając się nie budzić nikogo. Jego matka i siostra jeszcze spały. Podszedł do stajni znajdującej się obok domu i otworzył drzwi. Pamiętał kiedy razem z ojcem budował ten budynek. Jedna z belek spadła wtedy ze stropu i złamała ojcu dwa palce u nogi. Nie mógł chodzić przez kilka tygodni.
Edmund podszedł do jedynego zajmowanego boksu i zdjął z haka uprząż którą założył koniowi. Wyprowadził go na zewnątrz i wprowadził do szerokiej zagrody znajdującej się obok stodoły. Kiedyś mieli aż cztery konie, jednak jeden zdechł ze starości a dwa pozostałe zostały pożarte przez wilkory. Teraz został już tylko Dąb. Siostra Edmunda go tak nazwała ponieważ był duży i silny nawet jak na konia.
Po wyczyszczeniu boksu, chłopak zajął się naprawą narzędzi. Od śmierci jego ojca, Hammonda minęły już dwa lata. Przez ten czas Ed nauczył się wielu rzeczy. Niektóre z uszkodzonych przedmiotów, jak na przykład podkowy i tak musiał zabrać do kowala, ponieważ naprawienie ich przekraczało możliwości chłopaka. Póki co robił co mógł.
Kiedy był już bliski ukończenia pracy, usłyszał jak do stajni wbiega jego siostra. Marii miała dopiero dwanaście lat, ale już było widać, że w przyszłości wyrośnie na piękną dziewczynę.
-Mama kazała cię zawołać na śniadanie – Powiedziała podchodząc do niego i przyglądając się ja zakłada nowy sztych od łopaty. Poprzedni złamał się kilka dni temu.
-Idziesz? – dodała kiedy nie otrzymała odpowiedzi.
Edmund podniósł głowę i spojrzał na siostrę.
-Tak. Powiedz jej, że zaraz przyjdę, tylko skończę.
Marii wybiegła ze stajni i udała się w stronę domu. Kiedy Edmund skończył naprawiać łopatę, wstał i wyszedł na zewnątrz. Poczuł jak podmuch wiatru rozrzuca jego brązowe włosy. Było jakoś przed południem. Farma umieszczona była praktycznie na odludziu. Dookoła były tylko łąki i widoczny w oddali las. Na niebie zbierały się chmury. Wieczorem będzie padać.
Kiedy uporał się ze zjedzeniem całkiem smacznego jak na dotychczasowe standardy śniadania, zaczął się zastanawiać co mógłby zrobić. W polu nie było już nic do zrobienia, a ostanie chwasty z grządki powyrywał już poprzedniego dnia. Zazwyczaj robiła to jego matka, ale Edmund starał się jak mógł żeby ją odciążyć. Na jej długich jasnych włosach zaczęła pojawiać się gdzieniegdzie siwizna. Anna miała już swoje lata i było to po niej coraz bardziej widać. Z braku lepszego zajęcia Edmund zabrał z domu łuk i strzały, po czym skierował się w stronę lasu. Kilka miesięcy temu pomyślał, że gdyby nauczył się polować, to mogłoby to bardzo pomóc jego rodzinie. Ostatnio nie powodziło im się zbyt dobrze. Nie byli biedni, ale musieli się pilnować. Póki co, polowanie niestety nie szło mu za dobrze. W wolnych chwilach ćwiczył strzelanie, jednak nawet jeżeli umiałby trafić zwierzę to najpierw musiałby do niego podejść na tyle blisko żeby mu to wyszło. Kiedyś udało mu się upolować dwa króliki. Nie były zbyt okazałe, ale lepsze niż nic. Zwierzyny nie brakowało. Szedł około trzydziestu minut aż w końcu dotarł na skraj lasu. Puszcza rozciągała się kilkadziesiąt kilometrów na północny zachód. Podobno żyło w niej wiele magicznych bestii i dzikich zwierząt. Krążyły legendy, że jeśliby zapuścić się wystarczająco daleko to można było spotkać nawet wiedźmy. Nikt nie był na tyle odważny, żeby sprawdzić czy owe opowieści są prawdziwe. Edmund nie wiedział czy te pogłoski były prawdą, ale nie obchodziło go to. Nigdy nie zachodził dalej niż kilometr w głąb. Tyle starczało. Była tam polana na której często pasły się jelenie i sarny. A po drodze zawsze mógł trafić na coś mniejszego.
Kiedy minął ścianę drzew od razu zrobiło się nieco ciemniej. Korony drzew były gęste więc nie przepuszczały zbyt wiele promieni słonecznych. Edmundowi to nawet odpowiadało. Była mniejsza szansa, że zwierzęta go zauważą. Od razu zaczął ostrożnie stawiać stopy i wypatrywać jakichkolwiek śladów. Zdjął łuk z ramienia i zawczasu wyjął strzałę z kołczanu przewieszonego przez plecy. Miał tylko dziewięć strzał. Nie było go stać na uzupełnienie zapasu, a strzały jego własnej produkcji nie były zbyt skuteczne. Przynajmniej na razie. Hammond nauczył go, że musi próbować do skutku. I tak miał zamiar zrobić. A tymczasem przeszedł już pół kilometra i dalej nie natrafił nawet na najmniejsze ślady bytności zwierząt na tym terenie. Bywały dni, że znajdywał coś od razu a bywały i takie kiedy nie znalazł nic. W pewnym momencie zobaczył na ziemi odchody. Niewątpliwie należały do sarny. Niedaleko znalazł także ślady. Zaczął iść ostrożniej. Szczęście mu sprzyjało. Trop prowadził na polanę do której zmierzał. Po dwudziestu minutach dotarł na miejsce. Przykucnął w krzakach i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu swojej zwierzyny. Po chwili zauważył niewielką łanię mniej więcej trzydzieści metrów od krańca łąki. Ed zaczął powoli przemieszczać się w stronę dębu, który rósł niedaleko. Kiedy już ukrył się za pniem, podskoczył i chwycił się najniższej gałęzi. Podciągnął się wyżej i zaczął się wspinać najciszej jak potrafił. Jakiś czas temu zbudował na tym drzewie niewielką platformę. Na tyle dużą, żeby mógł na niej przyklęknąć i spokojnie wycelować. Platforma była praktycznie niewidoczna z polany więc była także dobrym punktem obserwacyjnym. Odczekał chwilę, żeby się upewnić, że ofiara go nie usłyszała. Spokojnie nałożył strzałę na cięciwę i zaczął powoli naciągać. Kiedy dotknął kciukiem kącika ust, nabrał powietrza w płuca i wstrzymał oddech. Odległość nie byłą duża jednak zwykły myśliwski łuk, jakim Edmund dysponował nie był zbyt potężną bronią. Należało wziąć poprawkę na to że strzała zacznie przedwcześnie opadać. Wiatrem nie musiał się martwić, ponieważ wiatr w tym miejscu był bardzo słaby. Drzewa zatrzymywały większe podmuchy. Skupił się na celu. Wycelował i zwolnił cięciwę. Strzała przeszyła powietrze ze świstem. Sarna podniosła głowę i spojrzała w stronę Edmunda, niecałą sekundę przed tym jak pocisk wbił się w jej bok, przebijając skórę i tnąc mięśnie. Chłopak podniósł się na nogi i przez chwilę stał nieruchomo wpatrując się z niedowierzaniem w sarnę, jakby chciał się upewnić, że to co widzi, na pewno jest prawdą. Poczuł wielką satysfakcję. W końcu się udało. Niemalże zeskoczył z drzewa i pobiegł do swojej zdobyczy. Łania była młoda. Nie będzie z niej zbyt dużo mięsa, ale z tego co wiedział, będzie delikatniejsze niż mięso dorosłego osobnika. Zwierzę wydawało z siebie ciche dźwięki. Edmund wyjął nóż z pochwy przytwierdzonej do pasa i wbił go w serce zdobyczy. Nie lubił zabijać żywych stworzeń, ale nie miał wyboru. Zrobiło mu się żal swojej ofiary. Wytarł nóż i schował go. Kiedy wyciągnął strzałę z ciała sarny i włożył ją do kołczanu, podniósł ciało i przerzucił sobie przez plecy. Niósł je trzymając za kończyny.
Około godziny później był już prawie w domu. Z daleka pomachała do niego Marii. Dziewczynka podbiegła do brata i śmiejąc się powiedziała:
-Edek! Udało ci się! – Z podziwem wpatrywała się w sarnę którą niósł.
-W końcu. Sam nie mogłem w to uwierzyć. - odpowiedział siostrze uśmiechem. – Dzisiaj muszę ją jeszcze oprawić ale jutro sobie pojemy. Zobaczysz jak smakuje.
-Mogę ci coś ponieść? – Zapytała idąc obok niego.
Edmund przystanął, zastanawiając się przez kilka sekund, po czym położył zwierzę na ziemi i zdjął z pleców łuk i strzały. Podał je Marii i powiedział:
-Masz. Tylko uważaj na strzały – Z powrotem podniósł sarnę i zaczął iść dalej. – Zanieś do domu a ja zaraz przyjdę.
Poszedł do stajni gdzie zostawił zdobycz, po czym przeszedł przez podwórze i wszedł do domu.
-Wróciłem – powiedział i wszedł do swojego pokoju gdzie zostawił pas z nożem. Ich dom składał się praktycznie tylko z czterech pomieszczeń, którymi była kuchnia, spiżarnia i dwie sypialnie. W jednej spał Ed a w drugiej jego matka i siostra.
-Słyszałam, że ci się udało. – Głos Anny dobiegał z kuchni. Właśnie była w trakcie przygotowywania obiadu. – Brawo.
-Kiedyś musiało mi się poszczęścić. – Wszedł do kuchni i nalał sobie wody z beczki stojącej w kącie. - Chociaż mogło się to stać też za sprawą moich niesamowitych umiejętności łowieckich.
-Taak. To zdecydowanie to drugie – Odpowiedziała z rozbawieniem. – Duże to?
Ed pociągnął łyk wody z kubka po czym odpowiedział:
-Nie specjalnie. Młoda sarna. Ale na kilka dni powinna wystarczyć. Jeżeli zacznę częściej coś przynosić to można pomyśleć o wybudowaniu niewielkiej szopy. Mógłbym tam skórować zwierzęta zamiast brudzić w stajni.
Anna zamyśliła się po czym spojrzała na syna i głosem w którym słychać było troskę powiedziała:
-Wolałabym żebyś nie chodził do tego lasu Ed. Pamiętasz co zabiło dwa nasze konie?
-Tak wiem. Wilkory.
-One przyszły właśnie z tego lasu. Co jeżeli kiedyś je spotkasz?
-Spokojnie. Nie chodzę w głąb. – Ed starał się uspokoić matkę. Niebezpieczeństwo zawsze istniało, ale smutna prawda była taka, że musiał je podejmować. – Tak blisko nie ma nawet dzikich zwierząt.
-Mam taką nadzieję. – Powiedziała po czym wróciła do gotowania.
Po obiedzie Edmund zabrał nóż i udał się do stajni. Obok wejścia był sporych rozmiarów stół. Wcześniej zostawił na nim zabite zwierzę. Zabrał się do oprawiania. Ojciec kiedyś go tego uczył, ale mimo znajomości teorii, trochę brakowało Edowi praktyki. Zaczął powoli rozcinać skórę przy kończynach. Następnie zrobił długie nacięcia po ich wewnętrznej stronie aż do brzucha. Po zdjęciu skóry zaczął wycinać organy których nie nadawały się do jakiegokolwiek użytku. Potem połamał kości przy kopytach i odciął zbędne elementy. Pozbył się także głowy zwierzęcia. Pozostałe mięso podzielił na sztuki i zaniósł do domu gdzie zajęła się nimi jego matka. Skórę wyczyścił i zakonserwował. Pozostało tylko posprzątać. Kiedy skończył i wyszedł na zewnątrz, na niebie było już dużo chmur. Wkrótce zaczął padać lekki deszcz. Należało zaprowadzić konia do stajni.
Kiedy uporał się ze wszystkim, umył się i wrócił do domu. Powoli zapadał zmrok. Musiał położyć się spać wcześniej, ponieważ jutro miał zamiar pójść do miasta, a to było oddalone o trzy godziny drogi na zachód od farmy. Zjadł skromną kolacje i położył się na łóżku. Przez jakiś czas myślał o tym co ma jutro do zrobienia, aż w końcu zapadł w sen.
Następnego ranka tak jak poprzednio, wstał, ubrał się i wyszedł. Tym razem jednak zabrał ze sobą coś do jedzenia. Podkowy i kilka innych rzeczy wymagających naprawy spakował do płóciennego worka, który następnie owinął sznurem i przewiesił przez ramie. Poszedł w kierunku głównego szlaku prowadzącego do miasta. Może będzie mieć szczęście i po drodze będzie mijać go jakiś wóz, który by go podwiózł. Na zbyt wiele jednak nie mógł liczyć bo do Kawer mało kto jeździł. Zmierzali tam głównie mieszkańcy okolicznych farm i pomniejszych wsi. Tak więc Ed miał przed sobą około trzech godzin drogi piechotą. Krajobraz nie był zbyt ciekawy. Dookoła tylko pola i trawa. Gdzieniegdzie jakieś pojedyncze drzewo. Kiedyś z nudów zaczął je liczyć. Po drodze do miasta było ich dwadzieścia cztery. Nic się nie zmieniało. Ed nigdy nie lubił rutyny. Zawsze wolał próbować czegoś nowego jeżeli tylko była ku temu jakaś sensowna okazja. Nie zawsze kończyło się to dobrze. Kiedy w wieku siedmiu lat spróbował jagód które znalazł na skraju lasu, zachorował i przez trzy tygodnie zwijał się z bólu i nie był w stanie wstać z łóżka.
Po godzinie, na horyzoncie zaczęło pojawiać się słońce. W sumie to się cieszył, bo zaczynał mu doskwierać chłód. Minuty mijały a on wciąż szedł. Nagle poczuł pod stopami lekkie mrowienie.
Nasilało się stopniowo aż w końcu usłyszał tętent kopyt. Obejrzał się za siebie i zobaczył grupę jeźdźców pędzącą przez trakt. Ewidentnie im się śpieszyło.
-Z drogi! – Krzyknął jadący na przedzie i machnął na Eda ręką żeby usunął się na bok.
Chłopak nie miał zamiaru zostać stratowany więc usłuchał. Kiedy zbliżyli się na tyle żeby mógł rozróżnić ich ubiór, zorientował się, że to grupa strażników. Tylko że nie z Kawer. Ed zastanawiał się co mogą tu robić. Teraz przynajmniej miał jakieś zajęcie. Kurz jaki wzbił się w powietrze kiedy strażnicy go mijali, powoli opadał.
Po ponad trzech godzinach wędrówki, Edmund w końcu zobaczył w oddali zarys budynków miejskich. Oczywiście na tyle na ile dało się nazwać miastem tą przerośniętą wioskę. Niedługo potem wyraźnie widział już większość drewnianych budynków. Kamienny był tylko ratusz. Trzypiętrowy, szary budynek wznosił się ponad resztę. Inne budowle były drewniane. Większość miała najwyżej jedno piętro, tylko tawerny były wyższe. Była też wieża strażnicza i skromne koszary obok ratusza. Między zabudowaniami rozciągał się istny labirynt dróg i ścieżek. Jedynie główny trakt szedł przez środek aglomeracji, mając po obu stronach najróżniejsze stragany. Ed minął pierwsze budynki i skręcił w drugą drogę po lewej, która z kolei po trzydziestu metrach skręcała w prawo. Kuźnie nie była duża. Zwyczajny dom z dobudowaną wiatą pod którą znajdowało się kowadło i palenisko. Harad właśnie rozgrzewał żelazny pręt. Podniósł głowę kiedy Edmund wszedł pod dach.
-A cóż cię do mnie sprowadza chłopcze? – Kiwnął głową na powitanie po czym na powrót skupił się na pracy. Jeszcze za życia Hammonda, Ed przynosił narzędzia do naprawy. Kowal był rosłym, ciemnowłosym mężczyzną po czterdziestce. Nosił lekko zapuszczoną brodę, ale dodawała mu charakteru.
-To co zawsze. Podkowy i kilka innych rzeczy. Chce też kupić gwoździe. – Zdjął worek z pleców i zaczął wyjmować z niego przedmioty. – Za ile będą gotowe?
Harad wyjął rozżarzony do czerwoności metal z ognia i położył go na kowadle, po czym począł uderzać w niego młotem kowalskim.
-Mam dzisiaj dużo zamówień więc niestety pewnie nie wyrobie się przed zmrokiem, ale zobaczę co da się zrobić.
Nie było mu to na rękę, ale nie miał wyboru. Zostawił kowala z jego pracą i odszedł. Udał się na targ. Może znajdzie coś przydatnego. Wprawdzie nie miał przy sobie zbyt wielu pieniędzy, ale potrafił się całkiem nieźle targować.
Targowisko było praktycznie w samym centrum miasta. Stanowiło plac na którym porozkładane były różne stoiska z jedzeniem, narzędziami, skórami a gdzieniegdzie nawet z bronią. Zaczął przechadzać się pomiędzy poszczególnymi straganami i oglądać co kupcy mięli do zaoferowania. W pewnym momencie zauważył krzesiwo. Jego obecne było już na wykończeniu.
-Ile za to? – Zapytał podnosząc przedmiot żeby kupiec zrozumiał o co pyta.
-Za to, drogi panie należy się pięć grajcarów.
-Ile? – Ed lekko podniósł głos żeby wyglądać na bardziej oburzonego. – Za krzesiwo w tak marnym stanie mam ci zapłacić pięć grajcarów? Oszalałeś?
Kupiec spojrzał na niego i wydał się nieco speszony.
-W marnym stanie? Jest praktycznie nowe!
-Widziałeś kiedyś człowieku nowe krzesiwo z tyloma otarciami? – Pomachał mu przedmiotem przed oczami, ale zrobił to na tyle szybko, że kupiec nie był w stanie zauważyć czy rzeczywiście jest zużyte czy nie. – Mogę ci za nie dać najwyżej dwa.
-To zdecydowanie za mało! – Sprzedawca był wyraźnie oburzony tą propozycją. – Sprowadzenie tego kosztowało mnie trzy! Nie sprzedam za mniej niż cztery!
-To zdecydowanie przepłaciłeś! Nie zapłacę więcej niż trzy.
-To się nie dogadamy. – Powiedział i wyrwał Edowi krzesiwo z dłoni.
-Nie to nie. Konkurencja raczej nie chce zdzierać z ludzi wszystkich pieniędzy. – Powiedział po czym odwrócił się i zaczął odchodzić. Uśmiechnął się pod nosem kiedy po chwili usłyszał za sobą wołanie.
-Dobra! Mogą być trzy.
Zadowolony z zakupu i udanych negocjacji Edmund poszedł do jednej z karczm. ,,Zły wilk'' nie był lokalem najwyższego standardu, ale w porównaniu do pozostałych tawern w mieście, prezentował się całkiem okazale. O tej porze dnia nie było tam zbyt wielu ludzi. Ed wszedł do środka i usiadł przy barze. Chwilę później podszedł do niego wysoki, wychudzony mężczyzna, całkowicie pozbawiony włosów na głowie. Miał na sobie charakterystyczny fartuch.
-Cześć Ed, co podać? – Knut był właścicielem ,,Złego wilka''. Z Edmundem znali się od kilku lat.
-Nalej mi czegoś do picia – Po chwili namysłu dodał – Obiadem też bym nie pogardził.
Było już po południu, więc zdążył zgłodnieć od czasu ostatniego posiłku. Knut wyszedł na chwilę, po czym wrócił niosąc talerz na którym spoczywał średnich rozmiarów kawałek upieczonej dziczyzny i pyrki. W drugiej ręce miał kufel.
- I jak się wam układa? Rodzina zdrowa? – Knut za czasów dziecięcych zalecał się do Anny, ale w końcu dał za wygraną. Pozostał w nim jednak pewien sentyment i starał się pomagać jej rodzinie.
-Tak. Mają się dobrze. Dzięki za troskę – Zaczął jeść, żeby ukryć lekkie zażenowanie. Nigdy nie wiedział o czym ma rozmawiać z tym człowiekiem. Lubił go, ale trudno było znaleźć jakiś temat do rozmowy. Knut nie założył rodziny, nie prowadził żadnych interesów oprócz karczmy, ani nie przejawiał zainteresowań.
-To dobrze. Działo się coś interesującego ostatnio? – Karczmarz nie miał obecnie nic lepszego do roboty więc nalał sobie piwa i usiadł naprzeciw Eda.
-Ostatnio upolowałem sarnę. – Raczej nie był to jakiś szczególnie ciekawy temat, ale na pewno lepszy niż milczenie.
Brwi knuta powędrowały ku górze. Z rozbawieniem powiedział:
-No najwyższy czas. Już myślałem, że wcześniej zmarnujesz wszystkie strzały z kołczanu.
Edmund spojrzał na niego udając oburzenie i powiedział urażonym tonem:
-Bardzo śmieszne. Jeszcze będziesz chciał kupić ode mnie poroże.
-Mam nadzieję. Miejsce na ścianie czeka już dobry rok. – Zaśmiał się i szybko dokończył piwo. – Na mnie czas. Nie musisz płacić za obiad. Na koszt firmy. Bywaj. – Po czym wyszedł na zaplecze.
Oczywiście Edmund i tak miał zamiar zapłacić. Nie chciał mieć u nikogo długów.
Kiedy dokończył jeść, zostawił na blacie odpowiednią sumę i wyszedł na ulicę. Nie miał zbytnio pomysłu co teraz robić. Harad skończy jego zamówienie dopiero o zmroku, a do tego zostało jeszcze dobrych kilka godzin. Z braku lepszej perspektywy, chłopak zaczął przechadzać się po mieście. Zauważył, że po mieście chodziło niespodziewanie dużo strażników. Obowiązkowy garnizon miast tej wielkości wynosił dwudziestu ludzi. Na jednej zmianie zazwyczaj było około dziesięciu. Wyglądało na to, że zmobilizowano drugą połowę. Ed widział także lepiej uzbrojonych i bardziej dostojnych zbrojnych. To musieli być jeźdźcy, których spotkał na trakcie. Zdecydowanie różnili się od tutejszej straży. Garnizon miasta był uzbrojony zaledwie w kolczugi i krótkie włócznie. Gdzieniegdzie można było zobaczyć dodatkowo skórzaną kamizele. Ci nowi natomiast mięli na sobie porządne napierśniki . Oprócz tego mieli stalowe nagolenniki i naramienniki. Każdy z nich miał na głowie skórzany hełm. Nosili solidne włócznie i miecze i sztylety u pasa. Eda ciekawiło co takiego się dzieje, że po mieście chodzi tyle wojska. Pomyślał , że mógłby wrócić do karczmy i zapytać Knuta, ale stwierdził, że nie chce zawracać karczmarzowi głowy. Rozmyślając szedł dalej pomiędzy budynkami. Dotarł prawie na drugi koniec miasta, kiedy nagle poczuł szarpnięcie. Ktoś złapał go za rękę i pociągnął w jedną w wąskich alejek. Zaskoczony Ed potknął się o jakąś skrzynkę i upadł na ziemie. Spojrzał na postać stojącą przed nim. Mężczyzna mniej więcej wzrostu Edmunda stał zgarbiony i patrzył wprost na niego. Facet miał na oko ponad trzydzieści lat, był brudny i zarośnięty. Miał na sobie stare, podarte ubrania. W prawej dłoni ściskał nóż o długim zakrzywionym ostrzu. Edmund obejrzał się za siebie w poszukiwaniu drogi ucieczki, ale zobaczył dwóch kolejnych ludzi wyglądem przypominających tego który wciągnął go do alejki. Świetnie – pomyślał. Jeszcze tego brakowało, żeby ktoś go teraz obrabował. Zerwał się na nogi i gorączkowo myślał nad rozwiązaniem tej sytuacji.
-Oddaj wszystko co masz a nic ci się nie stanie – Napastnik miał strasznie chrapliwy głos. – Na co czekasz?! – Dodał kiedy nie dostrzegł żadnej reakcji.
Ed nie ruszał się z miejsca. W tył nie miał jak uciekać. Tamci dwaj złapaliby go bez najmniejszego problemu. Mógłby spróbować wyminąć tego z przodu, ale istniało spore ryzyko, że zostanie wtedy dźgnięty. Gdyby natomiast wołał o pomoc, to zanim ktokolwiek by przyszedł, on byłby już martwy. Obdartus z nożem zaczął się do niego zbliżać. Ed cofnął się o krok, ale w tym momencie zaczęli podchodzić także ci dwaj z tyłu. Nagle między Edem, a napastnikiem coś uderzyło w ziemię i zniknęło wywołując silny powiew wiatru. Wtedy w tym samym miejscu wylądował jakiś człowiek. Nim nożownik zdążył się zorientować co się dzieje, ten złapał lewą ręką, za ramie dzierżące nóż, a prawą zadał cios w szczękę zaskoczonego mężczyzny. Następnie kopnął go w brzuch, tym samym pozbawiając powietrza z płuc. Pozostałych dwóch ludzi za plecami Eda zamierzało go zaatakować, ale wtedy wyciągnął ramie w ich stronę.
-Schyl się – Powiedział do chłopaka, a kiedy ten tylko wykonał polecenie, z dłoni mężczyzny wystrzeliło coś co wyglądało jak nieregularna, drgająca sfera. Obaj napastnicy zostali odrzuceni w tył jakby przez potężny powiew wiatru. Polecieli kilka metrów, po czym szybko wstali na nogi i zaczęli uciekać.
Mężczyzna coś powiedział, ale Edmund był tak zszokowany, że nic nie zrozumiał.
-Przepraszam , co? – zapytał, z niedowierzaniem patrząc na wybawiciela.
-Pytałem czy nic ci nie jest. – Miał głęboki głos. Dawno nie strzyżone włosy, miały kolor wyblakłej czerni, tak samo jak krótko ogolona broda.
-Nic mi się nie stało – Nie wiedział co ma powiedzieć. Przed chwilą został uratowany przez najprawdziwszego maga. Wiedział, że istnieją ludzie posługujący się magią, ale nigdy nie spodziewał się, że kiedykolwiek spotka jakiegoś, a już na pewno nie, że zobaczy na własne oczy jak ktoś używa czarów. To było niesamowite.
-To dobrze. Następnym razem na siebie uważaj. – Mówiąc to odwrócił się i zaczął iść w kierunku wyjścia z alejki.
-Czekaj! – Ed nie do końca wiedział co ma zamiar powiedzieć, ale jeżeli miał okazje zamienić słowo z kimś takim, to nie miał zamiaru zmarnować okazji. Wrodzona ciekawość mu nie pozwalała.
Czarodziej odwrócił się i spojrzał pytająco na chłopaka. Miał oczy szarego koloru.
- Kim jesteś? – To było pierwsze pytanie jakie mu przyszło do głowy.
- A czy jest jakiś powód dla którego miałbym ci powiedzieć? – Z jego głosu nie dało się wyczytać emocji. Ed nie potrafił określić czy to pytanie było wypowiedziane z poirytowaniem, złością czy z jakimś innym odczuciem.
-A jest powód dla którego miałbyś mi tego nie powiedzie? – Zdał sobie sprawę ze swojej zuchwałości i z lekkim zawstydzeniem dodał – Po prostu chciałbym wiedzieć.
Obcy zaśmiał się i powiedział z rozbawieniem:
-Nazywam się Ildan. A ty chłopcze?
-Edmund – odpowiedział zupełnie zaskoczony nagłym pokazem emocji u tego człowieka. – Jesteś magiem?
Ildan oparł się o ścianę i uniósł w górę dłoń, która nagle zajęła się ogniem.
-Na to wygląda - Zacisnął pięść, a płomień znikł tak szybko jak się pojawił.
Nieco już bardziej rozluźniony Edmund poczuł rosnącą fascynację. Zamierzał dowiedzieć się od tego mężczyzny ile tylko mógł.
-Co robi tutaj ktoś taki jak ty? – Pytanie nie było bezpodstawne. Kawer było niewielkim, nie mającym nic do zaoferowania miastem prawie na skraju mapy. Jaki interes mógł mieć tutaj ktoś taki jak on? Ed domyślał się, że miało to coś wspólnego z żołnierzami, którzy tego dnia przybyli do miasta.
-Tego akurat nie mogę ci zdradzić. Ale za niedługo mnie tu nie będzie. – Powiedział i zamilkł w oczekiwaniu na kolejne pytanie.
-Ci żołnierze są z tobą?
-Jesteś dosyć bystry jak na kogoś w twoim wieku. Masz racje – przestał opierać się o ścianę i wyjął coś z kieszeni sięgającego i kolan, lnianego płaszcza. Ed zauważył, że jak na kogoś kto potrafi posługiwać się magią, ten człowiek ubiera się raczej skromnie. Najwyraźniej cenił sobie wygodę ponad elegancję. – Zbieram się. Mam dużo do zrobienia. Jeżeli znowu wpadniesz w bagno to rozwal to na czymś twardym. Ktoś powinien zauważyć.
Rzucił Edowi jakiś niewielki przedmiot i zaczął iść w stronę wyjścia.
-Dzięki – Odpowiedział niepewnie, nie za bardzo wiedząc jak powinien zareagować. Nie zdążył zapytać o nic więcej, ponieważ Ildan zniknął już za zakrętem.
Dopiero wtedy Edmund przyjrzał się, co otrzymał. Był to niewielki, niebieskawy kamień. Wyglądał jakby był stopiony z kilku kryształków jakiegoś minerału. Ciekawe co to robi – pomyślał. Włożył kamień do kieszeni i poszedł w ślady maga. Kiedy mijał leżącego na ziemi nożownika, ten poruszył się i spróbował wstać. Edmund w przypływie złośliwości kopnął go z całej siły w brzuch. Mężczyzna powtórnie padł na ziemię.
Godzinę później ruch na ulicach zaczął się zmniejszać. Ludzie którzy pozałatwiali swoje sprawy wyjeżdżali z miasta. Samych mieszkańców było stosunkowo niewielu, a i ci zaczynali się już rozchodzić do swoich domów, bądź do tawern żeby odpocząć i się napić. Do zachodu zostały jeszcze jakieś dwie trzy godziny. Z braku czegoś lepszego do roboty, Edmund postanowił wrócić do kowala. Może ten znajdzie mu coś do roboty co przyśpieszy skończenie jego zamówienia.
Kiedy dotarł na miejsce, Harad właśnie ostrzył jakiś miecz. Przywitał chłopaka i wrócił do swojego zajęcia.
-Nie masz może czegoś do roboty? Nuży mnie czekanie – Zapytał Ed.
-Obawiam się, że nie w tej chwili. Ale mam dobrą wiadomość. Kiedy z tym skończę, wezmę się za twoje rzeczy.
-Dobrze to słyszeć. Nie wiesz co się tu dzieje? – Ed pomyślał, że może Harad będzie coś wiedział na temat żołnierzy i maga.
-Chciałbym wiedzieć – odpowiedział nie przerywając swojej pracy – Ale krążą plotki, że od jakiegoś czasu coś zagryza owce i bydło. A ostatnio zaginął jeden z mieszkańców.
-Ale to bez sensu. Dlaczego straż miejska nie może się tym zająć? – Kto przysyłałby oddział żołnierzy i maga, żeby zając się jakimś zwierzęciem?
Kowal na chwile zaprzestał wykonywanej czynności i powiedział poważnym tonem:
-Podobno ktoś widział wilkołaka obok miasta. A ludzie w nocy słyszą dziwne dźwięki, jakby coś łaziło po dachach.
-Wierzysz w to? Skąd wilkołak miałby się tu wziąć?
-Licho wie. Ale skoro są tutaj ci żołnierze, to coś może w tym być. – Wrócił do ostrzenia i mówił dalej – Jeżeli to prawda, to mam nadzieje, że zabiją tego potwora.
Ed nie odpowiedział. Zgadzał się z Haradem, ale miał pewne wątpliwości. Był ciekaw jak to jest zobaczyć wilkołaka. Kiedy był mały, mama opowiadała mu bajki o różnych bestiach, w tym o wilkołakach, ale nie miał pojęcia ile prawdy było w zamieszczonych w nich opisach.
Kolejne dwie godziny spędził na rozmowie z kowalem i obserwowaniu jego pracy. Zdążyło się już trochę ściemnić, kiedy Harad oznajmił, że skończył naprawiać przyniesione przez chłopaka rzeczy. Ed zapłacił i pożegnał się. Teraz czekała go długa podróż nocą. Miał nadzieję, że jego matka i siostra się nie martwią. W normalnych warunkach byłby już w domu i jadł kolację, zastanawiając się co ma do zrobienia następnego dnia.
Na ulicach nie było już mieszkańców. Co chwilę jednak mijał patrolujących okolicę zbrojnych. Wyglądało na to, że naprawdę na coś polowali. Chodzili w parach. Kiedy mijał kolejne patrole, za każdym razem napotykał podejrzliwe spojrzenia. Wyszedł już na główną drogę i zmierzał w stronę wyjścia z miasta, kiedy nagle do jego uszu dobiegły krzyki. Jakaś kobieta panicznie wrzeszczała. Żołnierze od razu zerwali się do biegu i ruszyli w tamtą stronę. Kilka sekund później krzyk nagle się urwał. Edmundowi ciarki przeszły po plecach, kiedy zrozumiał co to oznacza. Stał nieruchomo i nasłuchiwał. Tym razem doszło go niewyraźne wołanie żołnierzy oraz warknięcia. Powinien uciekać i jak najszybciej iść do domu. Ale nie mógł. Ciekawość nie pozwalała mu zmarnować takiej okazji. Wiedział, że to co zamierzał zrobić było niesłychanie głupie, ale nie mógł się powstrzymać. Wbiegł w boczną uliczkę i zaczął ostrożnie kierować się w stronę odgłosów. Starał się robić jak najmniej hałasu. Nie chciał żeby zauważyli g żołnierze, a co gorsza wilkołak. To mogłoby oznaczać jego koniec.
Kiedy zbliżył się wystarczająco blisko żeby słyszeć wszystko wyraźnie, podszedł do rogu budynku i powoli się wychylił. Zobaczył dziewięciu żołnierzy starających się otoczyć przerażającą bestie. Wilkołak mierzył około trzech metrów wzrostu, miał czarną sierść. Z szerokiej paszczy sterczały przerażająco wyglądające kły. Potężne ramiona były wieńczyły długie pazury. Ryczał przeraźliwie i skakał z jednego miejsca na drugie. Rzucił się na jednego ze strażników i powalił go ciosem potężnej łapy. Pazury pozostawiły głębokie wyżłobienia na hełmie i zakrwawionej już twarzy nieszczęśnika. Bestia zdążyła zabić już czterech ludzi. Jedno z ciał należało do kobiety. To ona musiała krzyczeć. Kawałki jej zwłok były porozrzucane po całej ulicy. Żołnierze starali się ranić wilkołaka, ale ten cały czas zmieniał pozycje i atakował. Ed nie wiedział co robić. Stał i patrzył na tą rzeź. Jeden ze strażników próbował zasłonić się włócznią przed ciosem potężnej łapy, ale drzewce poszło w drzazgi i mężczyzna padł martwy. Wtedy w plecy wilkołaka wbił się bełt wystrzelony z kuszy. Zaraz za nim poleciał kolejny, wystrzelony przez innego strzelca. Wilkołak zawył boleśnie i rzucił się na kuszników. Trzech będących najbliżej żołnierzy próbowało mu przeszkodzić, ale jeden został odrzucony w bok przez potężną łapę, drugi został przygnieciony do ziemi i zmasakrowany, a ostatni został pozbawiony ramienia. Stwór wypuścił rękę z zakrwawionego pyska i skoczył na kuszników. Ci zaczęli uciekać w panice, jednak nie zdało się to na wiele. Mężczyzna znajdujący się bliżej został zdekapitowany jednym uderzeniem szponów. Drugi miał więcej szczęścia. W momencie kiedy wilkołak wyskoczył w powietrze, żeby następnie wylądować na ofierze, jeden z żołnierzy podbiegł i ustawił włócznie tak, że wilkołak nadział się wprost na nią. Pod wpływem nacisku drzewce pękły a żołnierz przewrócił się na ziemie. Z brzucha bestii sterczał kawałek włóczni .Stwór złapał za niego i wyrwał jednym ruchem. Pozostali łowcy podbiegli i próbowali go bardziej zranić, ale potwór wyskoczył w górę i wspiął się na dach budynku. Zaczął przeskakiwać z jednego stropu na drugi. Jeden z żołnierzy zaczął wydawać rozkazy i grupa rozdzieliła się i ruszyła w pogoń. Na miejscu zostały tylko zmasakrowane ciała i ślady krwi. Edmund chwilę stał w osłupieniu. Nie mógł uwierzyć w to, że istnieje stworzenie zdolne do takiej masakry. Pomyślał, że na niego już czas. Odwrócił się i zaczął pośpiesznie iść w kierunku z którego przyszedł. Adrenalina krążyła w jego krwi. Nie mógł się skupić. Teraz myślał tylko o tym żeby stamtąd odejść. W końcu doszedł do skraju miasta. Nagle usłyszał coś co zmroziło krew w jego żyłach. Potężny ryk. Na dachu domu po jego prawej stronie stał wyprostowany, wściekły wilkołak. Światło księżyca padało na jego przerażającą postać. Była pełnia. Bestia zeskoczyła na ziemie i spojrzała na Eda. Monstrum zaryczało i rzuciło się do ataku. Edmund w ostatniej chwili odskoczył w bok i uniknął śmierci. Zaczął biec ile sił w nogach. Słyszał za sobą warczenie i tupot kończyn. Zatrzymanie się oznaczało śmierć. Skręcał kiedy tylko mógł. W pewnym momencie kiedy nagle zmienił kierunek biegu, poczuł w lewym ramieniu przeszywający ból, który przeniósł się aż do łopatki. Ostre jak brzytwy pazury, przecięły jego skórę. Poczuł jak krew ścieka po ramieniu i plecach. Dzięki adrenalinie mógł wytrzymać, ale na jak długo. Wybiegł na jedną z większych dróg. Nie zdążył przebiec nawet czterech merów, kiedy potężna łapa uderzyła do w bok. Przeleciał w powietrzu około dwóch metrów po czym boleśnie uderzył o ścianę jakiejś gospody. Wilkołak stał nad nim i wył triumfalnie. A więc to koniec – pomyślał – Przynajmniej wiem jak wygląda to cholerstwo. Bestia zamachnęła się szponiastą łapą, chcąc zadać ostateczny cios. I wtedy Ed coś sobie przypomniał. Wyjął z kieszeni kamień który dał mu Ildan i z całej siły uderzył nim w ścianę. W mgnieniu oka z odłamków zaczął wydobywać się niesamowicie silny blask. Ed został na chwilę oślepiony. Na jego szczęście wilkołak także. Bestia zawyła i odskoczyła przerażona nagłym szokiem. Jednak cios który miał zabić Eda połowicznie dosięgnął celu. Chłopak miał rozcięcia od prawego barku, przez całą klatkę piersiową. Niewyobrażalny ból przeszedł przez jego ciało. Krzyknął tak głośno, że było go słychać zapewne na drugim końcu miasta. Odłamki powoli zaczynały gasnąć. Wilkołak wściekle miotał się i drapał ściany drewnianych zabudowań, zostawiając w nich głębokie wyżłobienia. Kiedy blask osłabł na tyle, że stwór był w stanie widzieć otoczenie, wpatrzył się w swoją ofiarę z rządzą mordu w oczach. Skoczył, jednak zanim dosięgnął celu, uderzyła w niego potężna fala powietrza, i odrzuciła w bok. Ed spojrzał w kierunku z którego nadleciał pocisk. Stał tam Ildan we własnej osobie. Mag trzymał w ręce włócznię, którą podrzucił i chwycił od dołu po czym rzucił w monstrum. Trawił w nogę. Wilkołak wyrwał ją niczym drzazgę i zaczął szarżować na mężczyznę. Ildan najwyraźniej trafił w tętnicę, ponieważ z rany wilkołaka dosłownie tryskała krew. Mag wyciągnął miecz z pochwy na plecach i przybrał postawę bojową. Ostrze miało wyjątkowy połysk. Zanim wilkołak zdążył doskoczyć do mężczyzny, ten utworzył wokół siebie ścianę wiatru. Wyglądało to jak niewielkie tornado skoncentrowane wokół maga. Potwór zaatakował ale wiatr zmienił trajektorie ciosu i człowiek uniknął trafienia, po czym zadał cięcie, którym rozciął wilkołakowi ramie. Wściekły wilk, chwycił maga za rękę i wyrzucił za siebie. Ildan padł na ziemię zaraz obok Eda, który powoli dochodził do siebie. Czarodziej nie miał czasu na zastanawianie się, ponieważ jego przeciwnik był już blisko. Rzucił się prosto na niego. Jego cel zrobił jednak unik w bok i przejechał srebrnym ostrzem po brzuchu. Krew obficie trysnęła z rany. Najwięcej spadło na Edmunda. Chłopak nie wiedział czy ma na sobie więcej krwi swojej czy wilkołaka. W tym momencie nadbiegli żołnierze. Widząc ich ranny wilkołak kierowany instynktem przetrwania rzucił się do ucieczki.
-Za nim! – Krzyknął Ildan, a sam schował wbił miecz w ziemię i uklęknął przy Edmundzie. – Coś ty tu do cholery robił?
Wyciągnął z kieszeni płaszcza jakąś buteleczkę po czym wylał jej zawartość na rany chłopaka. Pieczenie było niesamowicie intensywne, przez co ranny syknął głośnio.
-Chyba masz więcej szczęścia niż rozumu – Powiedział, kiedy już opatrzył plecy i klatkę piersiową Eda. – Rany są tylko powierzchowne. Nie zagraża ci niebezpieczeństwo ale zostaną blizny. Wypij to. – Podał mu kolejną buteleczkę, tym razem z czerwoną zawartością.
Po wypiciu płynu, Edmundowi natychmiast powróciła część sił. Wstał i spróbował otrząsnąć się z szoku.
-Dzięki ponownie.
Ildan poklepał do po zdrowej części pleców i zaczął zbierać z ziemi medykamenty, których użył do leczenia.
-To moja praca. Ale to cud, że jeszcze żyjesz. Nie każdy może się pochwalić takim osiągnięciem.
Tej nocy Ed spał w koszarach. Od środka także nie wyglądały zbyt imponująco. Skąpo umeblowane i bez zbędnych ozdób. Typowy żołnierski styl. Następnego dnia mógł wrócić do domu. Dostał trochę jedzenia i niewielkie odszkodowanie za poniesione obrażenia. Otrzymał także nowe ubranie. Tamta było całe w strzępach i krwi.
Z samego rana wyruszył w drogę. Tym razem nie podróżowało mu się zbyt przyjemnie. Rany piekły go niemiłosiernie. Niestety nie miał wyjścia. Rodzina na pewno się martwiła. Ed zastanawiał się co powinien im powiedzieć. Siostrze nie mógł wyjawić, że zaatakował go wilkołak. Pewnie i tak by nie uwierzyła. Matce będzie musiał pokazać rany. Teraz Anna na pewno zabroni mu polować w lesie.
Zanim dotarł do domu, było już południe. Z daleka zobaczył dwie postacie chodzące po podwórzu. Kiedy tylko Anna i Marii go zauważyły, od razu podbiegły do chłopaka.
-Edmund gdzieś ty był?! – Kobieta wyraźnie się zamartwiała. – Miałeś wrócić wczoraj przez zmrokiem. I dlaczego jesteś inaczej ubrany?
Chłopak podrapał się po głowie i zrobił przepraszającą minę.
-To dosyć długa historia. Opowiem wam w domu. – Mówiąc to zaczął iść w stronę budynku mieszkalnego. Zostawił torbę obok drzwi i wszedł do środka. Mama od razu zaczęła przygotowywać coś do jedzenia. Kiedy usiadł do stołu i zaczął jeść, czuł na sobie wyczekujące spojrzenia. Anna przygotowała sarninę. Była niezwykle smaczna z dodatkiem chleba.
-Mógłbyś w końcu powiedzieć co się stało? – Jego matka była już wyraźnie zniecierpliwiona.
Ed spojrzał wymownie na nią, a potem na siostrę. Anna zrozumiała.
-Marii idź zajmij się koniem. – Powiedziała kobieta.
-Ale mamo! Chcę posłuchać. – Dziewczynka była oburzona. Zawsze kiedy działo się coś ciekawego, ona kazywała jej coś robić.
-No idź. Opowiem ci później – Powiedział Ed po czym ponaglił siostrę rucham ręki. Wprawdzie niechętnie, ale dziewczyna opuściła dom i skierowała się w stronę stajni.
-A więc?
-Pewnie mi w to nie uwierzysz, ale wczoraj w nocy chciał mnie pożreć najprawdziwszy wilkołak.
Zwięźle opowiedział matce co zaszło. Pominął fakt, że gdyby nie jego dziecinna ciekawość, nic takiego prawdopodobnie by się nie stało. Im bardziej zagłębiał się w historię, tym bardziej Anna wydawała się wstrząśnięta. Na koniec zdjął koszulę i pokazał jej opatrunki na barku i klatce piersiowej. Widząc to Anna jęknęła.
-Mogłam cię stracić – Z jej oczu zaczęły lecieć łzy. Zakryła twarz dłońmi i zaczęła szlochać. Edmund wstał i objął matkę.
-Spokojnie. Jestem tu i nic mi nie jest.
Anna uścisnęła go mocno co wywołało falę przeszywającego bólu. Wydał z siebie dosyć głośny jęk. To wystarczyło, żeby kobieta zrozumiałą co robi. Puściła go i otarła oczy.
-Nie mów siostrze. Może się za bardzo przestraszyć.
-Wiem mamo. Coś wymyśle.
Wstała i zabrała ze stołu pusty już talerz.
-Idź spać. Powinieneś teraz odpoczywać. I nie wysilaj ciała, rany muszą się w spokoju zagoić.
Ed wstał i podszedł do drzwi.
-Wiem mamo, ale nie jestem nawet zmęczony. Poza tym spacer dobrze mi zrobi.
-Edmund! – Anna patrzyła na niego z gniewem – Natychmiast do łóżka!
-Już mówiłem, że nie zasnę. Zresztą muszę jeszcze wymyślić historyjkę dla Marii. – Zanim jego matka zdążyła powiedzieć coś więcej, wyszedł na zewnątrz. Poszedł do siostry i opowiedział jej na poczekaniu zmyśloną historię o tym jak to się potknął i wpadł na stojak z mieczami u kowala. Potem zaczął iść w kierunku lasu. W takim stanie pewnie nie dałby nawet rady naciągnąć łuku, ale po prostu lubił spacerować w tamtym miejscu. Było spokojne.
Kiedy już znalazł się między drzewami, poczuł, że coś jest inaczej. Zaczął się rozglądać w poszukiwaniu zmian wizualnych, ale nic nie zauważył. Zapach – pomyślał. Otoczenie pachniało dużo intensywniej niż zazwyczaj. Mógł rozróżnić zapach poszczególnych drzew, krzewów i trawy. Nagle zdał sobie sprawę, że czuje też coś innego. Coś co śmierdziało. Po chwili stwierdził, że jest w stanie określić kierunek z jakiego dochodzi owy smród. Poszedł kilka metrów w głąb lasu i natrafił na świeże odchody. To zwierzę musiało mieć niezłą niestrawność, skoro tak od tego cuchnie.
Spędził tam jeszcze około godziny, rozmyślając o tym co się ostatnio wydarzyło. Doskonale pamiętał ten dreszcz i adrenalinę. Trudno było teraz pogodzić się z myślą, że tak po prostu będzie wieść to nudne życie. Pomyślał o wyjeździe, ale jak poradzi sobie bez niego rodzina? Nie mógłby ich tak zostawić. Wyglądało na to, że nie ma innego wyjścia niż pozostawić wyjazdy w sferze marzeń.
Po powrocie do domu zaniósł naprawione przez kowala narzędzia w odpowiednie miejsce i sprawdził czy koniowi niczego nie brakuje. Przez resztę dnia pomagał matce w drobniejszych pracach.***
Ildan szedł zatłoczoną ulicą. Mieszkańcy przyglądali mu się podejrzliwie. Po tym co wydarzyło się owej nocy, obchodzili się bardzo ostrożnie w kontaktach z Gwardią Łowców, w tym także z magiem. Wieści rozchodzą się bardzo szybko wiec z samego rana prawie wszyscy wiedzieli o walce z wilkołakiem. Tymczasem teraz było już po południu, cztery dni po zajściu. Cały dzisiejszy dzień musiał poświęcić na papierkową robotę i planowanie.Tak samo było przez ostatnie dni. Trzeba było rozpoznać ciała zabitych i wypłacić odszkodowanie za śmierć bliskich. Musiał także znaleźć tego cholernego zmiennokształtnego. Poranili go bardzo, więc rany powinny być bardzo widoczne po przemianie. Pytanie tylko gdzie go szukać. Nie mógł za nim wtedy biec, bo chłopak by umarł. Ildan popatrzył w stronę starego budynku. Jakiś mężczyzna próbował zmyć z niego kilka sporych plam krwi. Ciekawe dlaczego robi to dopiero teraz. Mag przez dłuższą chwile wpatrywał się w zaschniętą krew, aż nagle zamarł. Miejsce w którym wtedy leżał tamten chłopak, było praktycznie czyste, a dookoła była krew. Wynikało z tego, że dzieciak został dosłownie ochlapany krwią wilkołaka. Chłopak miał wtedy rany otwarte. Jeżeli krew zmiennokształtnego dostała się do jego krwioobiegu...
Ildan zaczął jak najszybciej biec w kierunku ratusza. Potrącał przechodzących ludzi. Nie miał ani sekundy do stracenia.
CZYTASZ
Łowca
FantasyMłody chłopak, żyjący z matką i siostrą, pod wpływem nieoczekiwanych wydarzeń, zostaje wcielony w szeregi organizacji tropiącej i polującej na wszelakie potwory. Czy poradzi sobie z ciążącym na nim przekleństwem? Czy pochłonie go wina za niewybaczal...