ROZDZIAŁ 2

23 2 0
                                    

      Od ataku wilkołaka minęły dwa tygodnie. Rany na ciele Eda goiły się zaskakująco szybko. Powinien minąć co najmniej miesiąc, zanim zaczną się zabliźniać, a tymczasem po czternastu dniach, chłopak już praktycznie wyzdrowiał. Dni mijały mu szybko. Póki co na polowanie udał się tylko raz, kiedy uznał, że czas sprawdzić czy jest już w stanie strzelać. Niestety nie znalazł żadnej zwierzyny. Po raz kolejny jednak zaskoczyły go wszechobecne tam zapachy. Teraz zaczął odczuwać je w większym stopniu, nie tylko wśród drzew, ale nawet w domu. Możliwe, że to jakiś efekt uboczny mikstury, którą mag polał mu rany. Można się było tylko domyślać. Pewnego ranka chłopak zabrał się za budowę niewielkiej rzeźni, niedaleko stajni. Zaczął od wkopania do ziemi, czterech głównych pali, potem zajął się resztą szkieletu budynku. Zbudowanie całości zajęło mu prawie tydzień, jako iż nie miał pod ręką nikogo zdolnego do pomocy. Budowniczym Ed był całkiem niezłym. Odziedziczył talent po ojcu.
     Do świadomości chłopaka po raz kolejny zaczęła wdzierać się rutyna. Po ostatnich wydarzeniach, miał dość wrażeń, jednak w głębi duszy ciągnęło go do uczucia adrenaliny krążącej w żyłach. Wypełniająca go energia szukająca ujścia. Niesamowite doznanie. W przyszłości będzie trzeba znaleźć jakieś ciekawe zajęcie.
     Dwudziestego pierwszego dnia po ataku zmiennokształtnego, Ed był już całkowicie zdrowy. Nie dokuczał mu żaden ból, a wszystkie rany zaleczyły się dokładnie. Na ich miejscu zostały wyraźne blizny. Edmund czuł się świetnie. Można było nawet powiedzieć, że nigdy nie czuł się lepiej. Mógł już normalnie polować. Z samego rana chłopak wyszedł z domu, zjadłszy wcześniej śniadanie i udał się do lasu. Tego dnia i tak nie miał nic do zrobienia. Dotarł na skraj puszczy szybciej niż zazwyczaj. Dosłownie rozpierała go energia.
     Kiedy tylko przekroczył ścianę drzew, zaczął wyczuwać najróżniejsze zapachy. W pewnym momencie wychwycił woń królika. Po kilku minutach znalazł ślady i zaczął tropić zwierzę. Wyciągnął z kołczanu strzałę i nałożył ją na cięciwę. Szedł przez jakiś czas, aż usłyszał szelest gdzieś po swojej lewej. Mógłby pomyśleć, że to liście drzew szeleszczą na wietrze, gdyby nie fakt, ze tego dnia praktycznie nie było wiatru. Kiedyś nie zauważyłby tego faktu. Ed przykucnął i nasłuchiwał. Coś małego przemieszczało się równolegle go niego. W pewnym momencie z krzaka, jakieś dziewięć metrów od Eda, wyszedł śnieżnobiały królik. Futrzak odwrócił głowę w kierunku chłopaka i z przestrachem zaczął uciekać. Nie myśląc zbyt wiele, Edmund naciągnął cięciwę z wcześniej przygotowaną strzałą i podążył wzrokiem za swoim celem. Po niecałych dwóch sekundach pocisk przeszył powietrze i wbił się w delikatne ciało królika. Minęło dobrych kilka sekund zanim chłopak doszedł do siebie. Nigdy nie podejrzewałby się o takie zdolności. Musiał mieć niesamowite szczęście, że udało mu się trafić uciekającego królika. Nigdy wcześniej mu się to nie udało, mimo iż próbował wiele razy. Zabrał upolowane zwierzątko i ruszył dalej.
W lesie Ed spędził praktycznie cały dzień aż do wieczora. Wraz z zapadnięciem zmroku, wrócił do domu niosąc ze sobą trzy króliki i młodego jelenia. Jeszcze nigdy nie odniósł takiego sukcesu na polowaniu. Miał wrażenie jakby jego zdolności strzeleckie poprawiły się z dnia na dzień.
Po zostawieniu zwierząt w nowo wybudowanej rzeźni, Ed zdał sobie sprawę, że przetransportowanie do domu upolowanej zwierzyny, prawie wcale go nie zmęczyło. Czuł, że mógłby bez problemu zrobić to samo z dwukrotnie większym ciężarem. Był niemalże pewien, że ma to coś wspólnego z ostatnimi wydarzeniami, jednak nie był w stanie stwierdzić co i w jaki sposób mogło tak działać. Postanowił pozostawić to w swerze domysłów.
Jego wątpliwości zostały rozwiane dwudziestego ósmego dnia od ataku wilkołaka. Od rana, chłopak czuł się niesamowicie otępiały i niezdolny do wykonywania jakichkolwiek czynności. Anna podejrzewała, że ma to związek z przepracowaniem, ponieważ przez ostatnie dni Edmund pracował więcej niż zazwyczaj.
     Kiedy zapadł zmrok, na niebie zaczął ukazywać się księżyc. Chłodne powietrze przedostawało się do sypialni Eda, przez wąskie szczeliny w drewnianej ścianie. Mimo tego chłopak czuł się jakby od środka rozpalał go prawdziwy ogień. Wstał z posłania i dysząc ciężko, zaparł się o ścianę, żeby nie upaść. Chwiejnym krokiem zaczął kierować się na zewnątrz. Pomyślał o tych wszystkich zimnych nocach, które teraz wydały mu się takie odległe.
     Nagle coś zaczęło się dziać. Jego klatkę piersiową przyszył ból tak wielki, że upadł i zaczął krzyczeć. Chwilę potem do pomieszczenia wbiegła jego matka. Złapała go za ręce i próbowała uspokoić. Edmund wił się na podłodze. Czuł jak jego kości łamią się i zrastają na nowo, nabierając innych kształtów. Przez jego skórę przedzierały się ciemnobrązowe włosy. Zmysły nasiliły się niesamowicie. Anna widząc co dzieje się z jej synem, z przerażeniem wstała i zaczęła się cofać. Krzyki chłopaka przemieniły się warknięcia i ryki. Nie czuł nic oprócz instynktu i rządzy mordu. Stojąca przed nim kobieta wybiegła z pomieszczenia krzycząc rozpaczliwie. Ruszył za nią, rycząc. Anna wbiegła do kuchni i minęła przygasające palenisko. Edmund nie zważając na żar, przebiegł przez sam jego środek, a węgle posypały się po całej podłodze. Tkaniny pozostawione przez Annę zajęły się ogniem. Z pokoju obok wybiegła Marii. Dziewczynka krzyknęła, zwracając na siebie uwagę potwora. Zadał cios szponiastą łapą, ale w ostatniej chwili kobieta zasłoniła dziecko. Ciało Anny zostało odrzucone na bok przez siłę uderzenia. Matka Edmunda padła na ziemię z zakrwawioną głową. Była martwa. Dziewczynka osunęła się na ziemię i zasłoniła zapłakaną twarz, małymi, drżącymi rękami. Wokół już niemal wszystko płonęło. Edmund spojrzał na siostrę swoimi martwymi oczami. Nie było w nich żadnego współczucia ani litości. Naprężył mięśnie aby zadać cios, kiedy coś roztrzaskało ścianę i uderzyło u niego. Impet był tak wielki, że stwór przebił się na zewnątrz. Rozejrzał się, ale nie zobaczył niczego. Spojrzał w niebo, a jego oczom ukazał się zawieszony wysoko na niebie księżyc w pełni. Usłyszał wołanie. Nie zrozumiał niczego, ale wiedział, że w pobliżu jest co najmniej kilka osób. Zobaczył jak ktoś wynosi dziewczynkę, z płonącego budynku, oraz innego człowieka. Ten był jakiś inny. Wyszedł powoli przez dziurę w ścianie i stał nieruchomo. Wilkołak zaatakował. Rzucił się do przodu warcząc wściekle. Człowiek machnął ręką i w Edmunda po raz kolejny został odrzucony w tył. Mag wykonał kilka szybkich ruchów, i przywołał podmuch, który podrzucił wilkołaka kilkanaście metrów w górę. Kilka sekund później, stwór z impetem uderzył o ziemię. Podniósł się szybko i zaatakował znowu. Tym razem wybił się najsilniej jak potrafił, i nie dał magowi czasu na kontratak. Zaatakował łapą, ale człowiek uniknął ciosu i przeturlał się w bok. Jeszcze w pozycji klęczącej sformował wietrzną sferę i posłał ją w głowę przeciwnika. Lekko ogłuszony wilkołak skoczył na oślep i zamachnął się szponami. Ildan nie zdążył uskoczyć. Pazury rozcięły skórę na jego klatce piersiowej. Zaraz po tym ciosie, padł kolejny, tym razem przedramię wilkołaka, grzmotnęło go w bark. Mag przeturlał się dwa metry po ziemi. Błyskawicznie podniósł się na nogi i wypowiedział kilka słów w nieznanym języku, wykonując przy tym ruchy rękami. Na niebie za jego plecami uformował się sporej wielkości smoczy pysk, który runął z impetem na Edmunda. Siła zaklęcia powaliła wilkołaka na ziemię i przeorała grunt jego ciałem, które na koniec z ogromną siłą uderzyło w drewnianą stodołę, której ściana pospała się w drzazgi. Ze środka dobiegło przeraźliwe, końskie rżenie, które po krótkiej chwili urwało się nagle. Z wnętrza budynku zaczął wyłaniać się Edmund. Jasny blask księżyca oświetlał jego przerażającą postać. Poplamione krwią, wyszczerzone, białe kły kontrastowały z ciemnobrązową sierścią i czarnymi jak otchłań oczami pełnymi wszechogarniającej rządzy mordu. Dookoła całego zdarzenia zgromadziło się kilkunastu żołnierzy. Każdy z nich dzierżył długą włócznie, a połowa miała przy sobie dodatkowo, ciężkie kusze wycelowane w Edmunda. Wilkołak szedł do przodu patrząc z wściekłością na Ildana, który nie dowierzał własnym oczom. Nie sądził, że po takim ataku, zmiennokształtny będzie w stanie się poruszać, a tymczasem stwór właśnie przygotowywał się do kolejnego ataku. Chłopak właśnie zamordował własną matkę i zniszczył swój dom. A to wszystko przez to, że Ildan był na tyle głupi żeby przegapić niebezpieczeństwo. Tamtej nocy chłopak był cały poraniony, a krew wilkołaka dosłownie go zabryzgała. Krew bestii dostała się do krwioobiegu chłopaka. Teraz nie było czasu na błędy. Trzeba go złapać żywego. Mag zainkantował kolejne zaklęcie. Tym razem utworzył próżnie wokół swojego celu. Pozbawiony tlenu wilkołak, po chwili zaczął zachowywać się otępiale, aż przestał trzymać równowagę i padł nieprzytomny na ziemię. Żołnierze stojący dookoła, podbiegli i spętali go srebrnymi łańcuchami.
Teraz, kiedy było już po wszystkim, Ildan zaczął odczuwać ból. Miał poszarpaną klatkę piersiową i mocno stłuczony bark. Nie złamał ręki tylko dzięki doświadczeniu i zaprawie jaką otrzymał w Kedan. Zanim mógł robić cokolwiek samodzielnie, spędził w twierdzy cztery długie lata, hartując się i wykształcając umiejętności potrzebne do polowania na potwory.
     Po zajęciu się ranami, sprawdził czy z dziewczynką wszystko w porządku. Cały czas płakała. Była w głębokim szoku. Zastanowił się chwilę, po czym rzucił na nią zaklęcie snu. Po chwili Marii przestała płakać i rozluźniła się. Obudzi się za kilkanaście godzin. Teraz Ildan spojrzał na dopalające się zgliszcza domu. Podczas walki, spłonął doszczętnie. Kobieta nie miała najmniejszych szans na przeżycie. Prawdopodobnie była martwa na długo zanim zawalił się na sią strop płonącego domu. Można było tego uniknąć, gdyby tylko nie był taki głupi. Ojciec nie byłby dumny. Najpewniej powiedziałby teraz, że przez te cztery lata i tak niczego się nie nauczył. I chyba miałby racje. Miałby, gdyby żył. Ildan złajał się w duchu. Nie czas teraz na rozmyślanie o przeszłości. Musiał zająć się wieloma sprawami. Chłopak musiał pozostać przy życiu. Według Gniestru, był tylko przypadkową, niewinną ofiarą. Rano zmieni się spowrotem w człowieka. Na razie lepiej dla niego, byłoby gdyby pozostał nieprzytomny.
- Gazef!
Po kilku chwilach przybiegł do niego kapitan oddziału Gwardii Łowców. Miał na sobie standardowe wyposarzenie. Jedyną rzeczą, która wyróżniała go spośród żołnierzy, był zarost. Zaprzestać golenia mogły tylko osoby z rangą co najmniej podporucznika.
-Tak jest!
-Jak wygląda sytuacja?
-Wilkołak zostanie za chwilę zabezpieczony. Dziecko umieściliśmy w wozie. Dopilnujemy także, żeby ogień się nie rozprzestrzenił.
Mag spojrzał na szczątki domu i posępnym głosem powiedział:
-Pochowajcie tą kobietę. Myślę, że jesteśmy to winni tej rodzinie.
-Rozumiem. – Po tych słowach, Ildan odprawił go i kapitan odszedł, aby wydać odpowiednie polecenia.
Następnego ranka byli już w drodze do Windrod. Średniej wielkości karawana, obstawiana przez żołnierzy, musiała być ciekawym widokiem w tych stronach. Przyciągali niemałe zainteresowanie, mimo iż cały pochód składał się z kilkunastu konnych, oraz trzech różnych wozów.
     Promienie rażącego słońca padały na twarz chłopaka. Edmund powoli dochodził do siebie. Był na czymś, co trzęsło się i przechylało lekko na boki. Dookoła słyszał jakieś głosy. Głowa, zdawała się pękać od bólu. Wysilił się na otwarcie oczu. Zobaczył kraty. Dopiero teraz zrozumiał w czym się znajduje. Jechał w wielkiej, stalowej klatce. Spróbował wstać, ale ku swojemu zaskoczeniu odkrył, że nie może podnieść się z kolan. Klęczał na środku podłogi, a ręce miał przywiązane do ciała za pomocą grubego, srebrzącego się łańcucha, który z czterech stron przymocowany był do ścian klatki. Co się do cholery stało? Edmund spróbował przypomnieć sobie co się działo ostatniej nocy, ale nie był w stanie. Pamiętał tylko, że było mu potwornie gorąco i poczuł straszliwy ból w klatce piersiowej, a potem w całej reszcie ciała. Potem nie pamiętał już nic. Żaden z żołnierzy jadących w karawanie nie zwracał na niego większej uwagi. W pewnym momencie jeden z nich zauważył, że Ed się obudził i pośpieszył swojego konia, aby dogonić postać jadącą na przedzie. Kilka chwil później do wozu zbliżył się Ildan, oraz jeden z żołnierzy.
-Widzę, że się obudziłeś. Jak się czujesz.
-Potwornie. Możesz mi powiedzieć dlaczego do cholery jestem w klatce, do tego związany łańcuchem?
Ildan przez chwilę szukał odpowiednich słów, po czym zapytał:
-Pamiętasz noc, kiedy walczyliśmy w mieście z wilkołakiem?
-Raczej trudno byłoby mi o ty zapomnieć. – Ton Edmunda zdradzał jego zniecierpliwienie. Nic nie rozumiał z tej sytuacji. Martwił się też o rodzinę. – No więc?
-Podczas walki, krew zmiennokształtnego zmieszała się z twoją.- Przerwał na chwilę, ale widząc spojrzenie chłopaka dodał. – Chcę ci powiedzieć, że stałeś się wilkołakiem.
Edmund zaniemówił. To nie mogła być prawda. Nie mógł stać się potworem.
-To niemożliwe. Nie mogę. Co zrobią beze mnie matka i siostra?
Ildan i towarzyszący mu żołnierz wymienili spojrzenia. Dopiero po chwili mag się odezwał:
-Twoja siostra jest z nami. Nic jej nie jest.
Ed patrzył na niego, zaskoczony.
-A matka?
-wczoraj była pełnia. Przemieniłeś się w środku nocy w waszym domu. – Zrobił przerwę. Nawet jemu trudno było przekazywać takie wiadomości. –Kiedy się zmieniłeś, nie panowałeś nad sobą. Twoja matka zginęła.
Długą chwilę panowała cisza. Dopiero docierało do niego co to oznacza.
-Chcesz powiedzieć... Że ja ją zabiłem. – Jego głoś drżał. Nie potrafił uwierzyć w to co słyszy. W jednej chwili ból fizyczny przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Przepełniła go niewyobrażalna rozpacz. Opadł bezwładnie, a przynajmniej próbował to zrobić, ponieważ krępujące go łańcuchu, utrzymały ciało w pozycji pionowej. Nie zasługuję na życie.
Ildan rozkazał żołnierzowi pilnować Eda, a sam udał się z powrotem na przód pochodu. Współczuł chłopakowi, ale teraz i tak nie mógł mu pomóc. Nie był w stanie załagodzić jego bólu. Miał tylko nadzieję, że po dotarciu do Windrod, Rada nie rozkaże go stracić.
Przez kilka kolejnych dni Edmund nic nie jadł ani nie pił. Jego organizm był już na skraju wytrzymałości. Nie odzywał się, ani nie poruszał. Wyglądał jak pusta skorupa człowieka. Ildan zdawał sobie sprawę, że jeżeli tak dalej pójdzie, to chłopak nie dożyje końca podróży. Kiedy zapadł zmrok, mag zbliżył się do wozu w którym był Edmund.
-Długo masz zamiar tak robić? Jeszcze trochę i umrzesz. – Oprał się barkiem o kratę, a kiedy nie doczekał się odpowiedzi, ciągnął. – Słyszysz? To nie była twoja wina chłopcze. Podczas pierwszej przemiany, nikt nie może nad sobą zapanować. To po prostu niemożliwe. Nie byłeś wtedy sobą.
Edmund powoli odwrócił głowę w jego stronę. Oczy chłopaka były niemalże całkowicie pozbawione jakiegokolwiek blasku.
-A jakie to ma teraz znaczenie? Ona nie żyje.
-A nie zapomniałeś o czymś?
Edmund posłał mu pytające spojrzenie. Starał się używać jak najmniej słów. Gardło bolało go od suchości.
-Zapomniałeś o swojej siostrze. – W tym momencie w oczach chłopca pojawił się błysk. – Ona jest z nami. Cały czas jest przestraszona i nie chce z nikim rozmawiać. Z nikim poza tobą. Myślisz, że przestanie się bać kiedy zobaczy do jakiego stanu się doprowadzasz?
-Ja nie zasługuje na to żeby żyć.
-Jeżeli tak sądzisz to nie krępuj się. Ale twoja siostra zasługuje na życie. A bez ciebie ono już nigdy nie będzie takie samo. Pomyśl o tym kiedy znowu odmówisz jedzenia. – Po tych słowach odszedł, zostawiając Edmunda sam na sam ze swoimi myślami. Chłopak w głębi serca wiedział, że mag wiatru ma racje. Musiał żyć dla Marii. Ona go potrzebowała.
Kiedy następnego ranka, podano mu jedzenie, zjadł wszystko. Po kilku dniach zaczął wyglądać lepiej. W końcu pozwolono mu zobaczyć się z Marii. Ildan podjął także decyzję, że skoro Edmund nie sprawia problemów, nie musi być cały czas spętany łańcuchami. Podczas popołudniowego postoju, mag zaprowadził go do wozu w którym przebywała dziewczynka. Kiedy tylko chłopak wszedł do środka, siostra zaczęła płakać i rzuciła mu się w ramiona. Długo zajęło mu uspokajanie jej.
-Już dobrze. Nie płacz.
Przytuliła się do niego mocniej i drżącym, załamującym się głosem zapytała:
-Co teraz będzie? Nie poradzimy sobie bez mamy.
-Będzie dobrze... Oni nam pomogą. – Trudno było mu mówić. Cały czas myślał o tym co zrobił. – Będzie dobrze, obiecuję.
Po około dwudziestu minutach, do powozu wszedł Ildan.
-Ruszamy. Przykro mi, ale musisz wrócić do swojego wozu.
Widząc proszące spojrzenie Marii, dodał:
-Nie martw się. Będzie tu przychodzić co kilka godzin.
Edmund wyszedł z powozu i spotkał żołnierza, który towarzyszył Ildanowi w pierwszy dzień.
-Gazef, zaprowadź go na wóz. Ja muszę coś jeszcze zrobić.
-Tak jest. – Opowiedział, po czym spojrzał na Eda i gestem nakazał mu iść.
Kiedy chłopak został już zamknięty, żołnierz rzekł:
-Nie martw się. Zrobimy co będzie się dało żeby wam pomóc.
Nie czekał na odpowiedź, tylko poszedł w swoją stronę. Dzień wcześniej, Ildan powiedział Edowi co stanie się w ciągu najbliższych kilku dni. Kiedy już dotrą do Windrod, zostanie przetransportowany do więzienia gildyjnego, gdzie będzie oczekiwać na proces. Rada zdecyduje co się z nim dalej stanie. W najgorszym wypadku mógł zostać zabity.
     Karawana coraz bardziej zbliżała się do miasta. Coraz częściej mijali okoliczne farmy i mniejsze skupiska domów. Kiedy ludzie i widzieli, unosili ręce w pozdrowieniu. Natomiast na Edmunda spoglądali z pogardą i obrzydzeniem. Pewnie uważali go za potwora. I mięli racje.
Wkrótce, karawana ujrzała monstrualne mury miasta. Brama była otwarta. Po obu jej stronach wznosiły się baszty, na których stali łucznicy. Podobne wieże były rozstawione co około sto metrów, wzdłuż murów. Zatrzymali się przed bramą. Ildan podjechał bliżej, a na spotkanie wyszedł mu ubrany w kolczugę, strażnik. Po jego minie można było wnioskować, że nie chce mu się wykonywać tej pracy. Zamienili kilka słów po czym, strażnik dał znak, że mogą jechać dalej. Kiedy karawana ruszyła, Ed zobaczył skrzydła bramy. Były wykonane z grubych, drewnianych bali, dodatkowo okutych żelazem. Ciekawe jak trudno byłoby sforsować coś takiego.
     Wewnątrz murów panował gwar. Dookoła przemieszczali się ludzie. Niektórzy prowadzili wozy. Po chwili znaleźli się blisko targowiska. Wszędzie były stragany z najróżniejszymi rzeczami. Od żywności, przez przedmioty codziennego użytku, aż po broń i pancerze. Edmund jeszcze nigdy nie widział tylu ludzi na raz. Przez środek miasta szła główna droga, mająca swoje odgałęzienia prowadzące w różne dzielnice Windrod. Dookoła były kamienne budynki, niektóre były nawet czteropiętrowe. Karawana przez jakiś czas zmierzała prosta, ale w pewnym momencie skręciła w lewo, kierując się do mniej uczęszczanej części. Jechali tak przez dziesięć minut, aż zatrzymali się przed sporych rozmiarów budynkiem. Miał trzy piętra, strop pokryty dachówką, ale sprawiał wrażenie bardziej fortyfikacji obronnej niż budynku administracji. Ed zauważył, że żołnierze zaczynali się ze sobą żegnać i odchodzić w swoje strony. Kapitan Gazef podszedł do wozu Eda i otworzył drzwi.
-Niestety muszę cię teraz skuć. Takie są zasady. – Mówiąc to, zapiął na nadgarstkach i kostkach chłopaka, masywne kajdany. Chwilę później dołączył do nich Ildan, prowadząc przed sobą Marii.
-Spokojnie. Dziewczyna dostanie pokój w którym będzie mogła odpocząć, a ciebie Gazef zaprowadzi do lochów, ale nie martw się, tam wcale nie jest tak źle jak się wydaje.
Edmund skinął głową i ruszył za Ildanem. Poprowadził ich przed główne wejście, do wnętrza budynku. Pierwsze co chłopak zobaczył to rzędy stołów ustawione po obu stronach pomieszczenia. Na większości z nich siedzieli różnorako ubrani ludzie w różnym wieku, rozmawiający przy piwie. Natomiast na drugim końcu sali znajdowała się długa, drewniana lada, obok której ustawiona była wielka tablica z przybitymi do niej jakimiś kartkami. Podeszli do jednaj z kobiet stojących za ladą.
-Mag wiatru rangi B, Ildan, melduje wykonanie misji.
Kobieta pogrzebała chwilkę w papierach, po czym powiedziała, nie odwracając głowy od kartki.
-Mieliście zabić wilkołaka, zabijającego ludzi w miejscowości Kawer. Rozumiem, że się udało. Po zapłatę idź do skarbnika. – Podniosła wzrok znad pisma i spojrzała pytająco na zakutego w kajdany Eda stojącego obok. – A to jest?
-Pewna komplikacja. Załatwię to jeszcze dziś. – Kobieta skinęła głową, dając im do zrozumienia, że mogą odejść.
Kiedy doszli do schodów znajdujących się po lewej stronie, Ildan powiedział:
-Gazef, załatw jej jakiś pokój. Ja pójdę z chłopakiem.
-Mam na imię Edmund – Wtrącił.
Gazef zabrał Marii, schodami w górę, a Ildan poprowadził Eda przez drzwi, obok schodów. Za nimi znajdywał się wąski korytarz, prowadzący w dół. Jedynym oświetleniem, były pochodnie zawieszone w uchwytach na ścianach.
-Kiedy będzie ten proces? – Do Edmunda zaczynało docierać, że od decyzji Rady, będzie zależeć jego życia. Uznał więc, że rozsądnie byłoby chociaż wiedzieć kiedy mają podjąć decyzję.
-Za jakieś dwa dni. Najpierw musze zdać raport z misji, a potem Rada musi się zebrać.
-Rozumiem. Mam pytanie. – Czekał na reakcje Ildana, zobaczywszy jego pytające spojrzenie, kontynuował. – Jeżeli mnie zabiją, co stanie się z moją siostrą?
-Trudne pytanie. Nic nie zrobiła, więc Rada nie może nic jej zrobić, ale nie wiadomo też czy pozwolą jej tu zostać. Ale nie przejmuj się tym. Jeżeli coś się stanie, zaopiekujemy się nią.
-Dzięki. – Świadomość tego, że będzie bezpieczna, pokrzepiła go.
Dotarli do wielkich mosiężnych drzwi. Ildan zapukał w nie i poczekał aż okienko wycięte na środku się otworzy.
-Kto tam? – Zapytał mężczyzna wyglądający przez okienko.
-To ja. Otwórz. On musi tu pobyć kilka dni. – Wskazał na Eda.
Otwór został zamknięty, a kilka sekund potem drzwi stanęły otworem. Edowi ukazał się wcześniejszy mężczyzna. Był stosunkowo niski, ale za to bardzo muskularny. Poprowadził ich przez wąskie pomieszczenie. Ed zauważył oparty, o ścianę topór. Mężczyzna pełnił funkcję odźwiernego. Bez jego zgody nikt nie mógł dostać się do środka, a tym bardziej wyjść na zewnątrz. Kolejne drzwi tak samo jak poprzednie, dało się otworzyć tylko od wewnątrz pomieszczenia. Klucznik zdjął z wieszaka na ścianie, pęk kluczy i otworzył kolejne drzwi. Te były stworzone niemalże całkowicie z żelaza. Klucz zazgrzytał w zamku i drzwi ustąpiły pod wpływem pchnięcia, skrzypiąc głośno. Za nimi znajdował się szeroki, niski korytarz. Po obu stronach znajdowały się cele. Kilka z nich było zajętych. Mężczyzna poprowadził ich aż na sam koniec i otworzył drzwi. Zanim Ed wszedł do środka, Ildan zdjął z niego kajdany.
-Przyjdę po ciebie przez procesem. Nie rób niczego głupiego do tego czasu.
-Nie martw się o to.
Edmund wszedł do celi, a towarzyszący im mężczyzna zamknął za nim drzwi. Chłopak usłyszał oddalające się kroki. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie było tam nic szczególnego. Przy ścianie było stare, drewniane posłanie, z jakąś grubą tkaniną na wierzchu, a po drugiej stronie, w kącie, stało wiadro. Mogło być gorzej.
     Usiadł na łóżku i oparł się o ścianę. Kiedy znów nie miał czym zając myśli, wróciła świadomość tego co zrobił. Wiedział, że sobie tego nie wybaczy. Nawet jeżeli nie mógł nad sobą panować, to nie doszłoby do tego, gdyby w noc w której nastąpił atak, nie dał się ponieść głupiej ciekawości. Gdyby tylko wtedy tam nie poszedł... Kiedy o tym pomyślał, do oczu napłynęły mu łzy. Nie mógł tego powstrzymać, nie chciał. Przez następne kilka godzin w jego głowie krążyły te same, ponure myśli, sprawiające więcej bólu, niż kiedykolwiek mógłby sobie wyobrazić. Poczucie winy wdzierało się w jego duszę, wywołując rozpacz. Jedynym co sprawiało, że nie było mu wszystko jedno czy umrze czy nie, była Marii. Dobrze, że nie widziała go w takim stanie. Ona nie wiedziała, że tym kto zabił ich matkę, był Edmund. Gdyby się dowiedziała, znienawidziłaby go. Smutna prawda była niestety taka, że prędzej czy później, będzie musiał jej powiedzieć. Tymczasem jednak musiał ją wspierać jak tylko mógł. Poczuł się zmęczony. Wyrzuty sumienia i ból, nie dawały mu wytchnienia. Oczy piekły go od łez. Położył się na łóżku i po długim czasie zapadł w niespokojny sen.
Głośnie walenie w drzwi wyrwało go z letargu. Ktoś kilka razu uderzył pięścią w drewno, po czym rozległ się dźwięk metalu przesuwanego po kamiennej posadzce. Usłyszał oddalające się kroki. Z trudem podniósł się z posłania i podszedł do drzwi. Zabrał z podłogi żelazną miskę. Wewnątrz była zupa, kawałek chleba i drewniana łyżka. Zaczął jeść. Smakowało zwyczajnie. Zupa jarzynowa z dodatkiem chleba. Jego matka gotowała lepiej. Po ciężkiej nocy nie miał już nawet siły na płacz.
     Przez cały dzień starał się zająć czymś myśli. Posiłek dostał jeszcze dwa razy. Wieczorem przyszedł jakiś stary dozorca, który opróżnił wiadro z zawartości. Najgorszym aspektem przebywania tam był, fakt że cały czas było się samemu, bez żadnego sensownego zajęcia. Zwariować można. Godziny mijały niesamowicie powoli, każda minuta dłużyła się niemiłosiernie, a on nie wiedział nawet ile jeszcze będzie musiał tam siedzieć. Ildan powiedział, że proces będzie za około dwa dni. Połowa czasu już niemalże za nim. Miał nadzieje, że ta cała Rada zbierze się wystarczająco szybko, żeby nie zdążył zwariować. Z nudów zaczął nawet ćwiczyć. Wszystko było lepsze od bezczynnego siedzenia. Godzinę później z radością powitał znużenie i potrzebę snu.
     Następnego dnia, znów obudziło go dźwięk uderzania w drzwi, oraz zgrzyt wsuwanej miski. Był ciekaw jak prawdziwi więźniowie wytrzymywali tą bezczynność. Przez kilka następnych godzin rozmyślał nad tym co miało nastąpić. Z zadumy wyrwał go odgłos kroków na korytarzu i dźwięk klucza wsuwanego w stary zamek. Drzwi otworzyły się i do środka wszedł Ildan.
-Chodź. Proces zaczyna się za kilka godzin.
Edmund wstał i wyszedł z celi. Przeszli przez ten sam korytarz i wrócili schodami do głównej sali. Tym razem Ildan kazał mu iść po stopniach prowadzących w górę. Były tam pokoje mieszkalne, oraz więcej schodów. Mężczyzna kazał Edowi wejść do jednego z pokojów. Na środku stała wielka, drewniana bania napełniona wodą, a obok postawione było krzesło. Zostawione na nim ubrania, były zdecydowanie nowe.
-Umyj się i ogarnij. Wypada dobrze wyglądać. – Ildan czuł się dziwnie, odnosząc się tak do tego chłopaka. Z ironią pomyślał, że w sposobie mówienia przypomina ojca. Tylko, że mag nigdy się go nie słuchał. – Jak skończysz to wyjdź na korytarz. Będę tam czekać.
-Dobrze. Nie boisz się, że spróbuje uciec? – Ed nie miał najmniejszego zamiaru uciekać. W zasadzie, zadał to pytanie z czystej ciekawości. Chciał usłyszeć odpowiedź rozmówcy. Możliwe, że ostatnie dwie noce w celi tak na niego podziałały. Brakowało mu kogoś do rozmowy.
Ildan spojrzał na niego pytająco i rzekł:
-Przecież nie chcesz uciekać. Widać to po tobie. A nawet jeśli byś spróbował, to gwarantuje, że nawet do rynku nie dobiegniesz.
-Ponieważ?
Mag skrzyżował ręce na piersi, westchnął głośno i powiedział:
-Wyobraź sobie ludzi łuczników, którzy potrafią trafić królika z odległości ponad dwustu metrów. – Dał Edowi chwilę na przetrawienie tej informacji, po czym mówił dalej. – W tej gildii mamy takich siedemnastu.
Edowi aż odebrało mowę. W głowie mu się nie mieściło, jakim cudem ktoś mógł być w stanie trafić w tak mały cel jak królik, z tak wielkiej odległości. A tutaj było aż siedemnastu takich ludzi. Nie doczekawszy się odpowiedzi, Ildan powiedział:
-No. Mam nadzieję, że zaspokoiłem twoją ciekawość. A teraz łaskawie zacznij się myć. Śmierdzisz.
Po tych słowach wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Ed zdjął z siebie brudne ubranie i wszedł do wanny. Woda była ciepła, co bardzo go zaskoczyło. Kiedy jeszcze mieszkał w domu, mył się w niewielkiej misy z zimną wodą. Wyszorował się dokładnie, a potem zanurzył głowę pod wodę i umył włosy. Po wyjściu z bali, wytarł ciało ręcznikiem przewieszonym przez oparcie krzesła i zaczął się ubierać. Lekko szorstkie, luźne spodnie, pasowały idealnie, natomiast szara koszula, była nieco za duża. Obok krzesła stały nowe buty. Całość przygotowań trwałą nie więcej niż dwadzieścia minut. Kiedy skończył, otworzył drzwi i wyszedł na korytarz gdzie czekał na niego Ildan. Mag ocenił go spojrzeniem od góry do dołu i stwierdził:
-Może być. Chodź.
     Poprowadził go na drugi koniec korytarza, gdzie ku zaskoczeniu Eda były kolejne schody. Prowadziły w dół, a potem w lewo. O ile Edmund dobrze się, orientował, za chwilę powinni znaleźć się dokładnie pod salą z tablicą ogłoszeń. Zatrzymali się przez szerokimi drzwiami wykonanymi z jakiegoś ciemnego drewna.
-Przygotuj się. Zaraz zacznie się proces.
Edmund spojrzał na niego ze zdziwieniem.
-Co? To będzie tutaj?
Mag popatrzył na niego, jakby fakt, że rozprawa zorganizowana została pod jadalnią, jest najbardziej oczywistą rzeczą na świecie.
-A co w tym dziwnego?
-To dziwne po prostu. Teraz jesteśmy pod tą pierwszą salą tak?
-Owszem. A jakie to ma znaczenie? – Ildan cały czas mówił głosem obojętnym aczkolwiek z lekka rozbawionym zachowaniem chłopaka. – Poza tym, siedziba naszej gildii, jest dużo większa niż może się wydawać.
-To i tak dziwne...
-Już czas. – Powiedział mężczyzna, który spiął się lekko. – Gotowy?
-Chyba tak. – Odpowiedział, lecz cały czas poruszał się niespokojnie. Prawda była taka, że stres przez cały czas ściskał mu żołądek. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje wszystko co zjadł w ciągu ostatniej doby.
     Drzwi zaczęły się otwierać. Chłopak stał wypięty niczym struna, czekając na to co zobaczy w środku. Wnętrze wyglądało bardziej przygnębiająco niż sobie wyobrażał. Pomieszczenie było w całości z kamienia. Wielkością przypominało to na górze. Po bokach stały ustawione w rzędy stojaki na których jarzyły się jakieś kamienie, oświetlając otoczenie. Dawały więcej światła niż pochodnie, ale nie dawały ciepła. Naprzeciwko wejścia, niemalże na środku sali, stało sześć, sporej wielkości kamiennych tronów, a na każdym z nich siedział mężczyzna w podeszłym wieku. Przez tronami umieszczono dwa kamienne krzesła, ale te nie robiły takiego wrażenia jak pozostałe.
Ildan podszedł do jednego z krzeseł i usiadł. Edmund poszedł w jego ślady.
-A więc to on? – Jeden ze starców skupił wzrok na Edzie, który myślał, że zaraz się rozpadnie pod wpływem tego spojrzenia.
-Tak. – Szturchnął go lekko i szepnął – Przedstaw się.
Edmund niepewnie wstał z miejsca i powiedział niepewnym głosem:
-Nazywam się Edmund. – Nie wiedział, czy teraz powinien usiąść czy stać dalej. W zasadzie to nie wiedział nawet czy w ogóle powinien był wstawać.
-Usiądź. – Nakazał ten sam człowiek który wcześniej o niego zapytał. Siedział na drugim tronie po prawej, licząc od środka. – A więc jesteśmy tu aby zdecydować o losie tego chłopaka. Jesteś oskarżony o zaatakowanie, oraz zamordowanie kobiety, a także o spalenie domu tejże kobiety. Zbrodnia dokonana została po przemianie lycantropa, potocznie zwanego wilkołakiem. – Zrobił przerwę, aby nabrać tchu i kontynuował. – A więc. Czy przyznajesz się do popełnienia wymienionych wcześniej zbrodni?
Edmund poczuł zimny dreszcz. W gardle miał sucho jak na pustyni. Dopiero po chwili udało mu się wydusić słowo:
-Tak. – Nawet gdyby miało go to ratować, nie skłamałby. Zrobił to i chciał ponieść konsekwencje. Może lepiej byłoby gdyby zginął? Bał się tego czym się teraz stał.
-Posłuchajmy co ma do powiedzenia obrońca. Ildanie, udzielam ci głosu.
-Dziękuję. – Mag wstał i zaczął mówić. – Wymienione zbrodnie zostały dokonane przez oskarżonego, po przemianie. Była to jego pierwsza pełnia, więc niemożliwe było, aby był w stanie panować nad bestią. Ponadto zaznaczam, że oskarżony nie zdawał sobie wcześniej sprawy, iż do owej przemiany dojdzie. Wina w tym leży po mojej stronie. – To zdanie wyraźnie zaciekawiło Radę. Zajmowali się wszystkimi sprawami wewnętrznymi związanymi z organizacją. Jeżeli jej członek przyczynił się do takiego wypadku, oni musieli się o tym dowiedzieć i coś z tym zrobić. – Chłopak został raniony przez wilkołaka, podczas zorganizowanej przez Gwardię Łowców obławy na lycantropa, który był celem naszej misji. Gdyby nie moje niedopatrzenie, nie doszłoby do całego zajścia.
-A więc teraz nastąpi omówienie sprawy przez Radę i podjęcie decyzji. Czy masz jeszcze coś do dodania?
-Tak. Kolejną z okoliczności łagodzących jest siostra oskarżonego. Widziała śmierć matki. Potrzebuje go. – Mówiąc to spojrzał na Eda. Chłopak tylko tępo patrzył przed siebie.
Tym razem odezwał się radny siedzący na ostatnim tronie po lewej.
-Zaraz. Czy mamy przez to rozumieć, że zabita kobieta była jego matką?
-Tak.
Wszyscy mężczyźni sposępnieli. Zdawali sobie sprawę, że chłopak nie miał wpływu na to co się stało. Wiedzieli także jak podle musiał się teraz czuć. Nie zmieniało to jednak faktu, że musiał ponieść konsekwencje. Poza tym był teraz lycantropa i nie mogli tak po prostu puścić go wolno.
-Potrzebujemy chwili do namysłu. Werdykt zostanie ogłoszony za dziesięć minut. Nie opuszczajcie sali.
Po tych słowach machnął ręką, a między nimi, a Edem i Ildanem pojawiła się święcąca, przeźroczysta ściana. Członkowie Rady rozmawiali, ale nie dało się ich usłyszeć.
-Co to jest? – Zapytał Edmund.
-To zaklęcie ciszy. Odgradzasz się od kogoś taką ścianą, a on nie będzie w stanie cię usłyszeć. Działa w dwie strony. Oni też nas nie słyszą.
-Rozumiem. – Reszta czasu upłynęła w milczeniu. W końcu, jeden z magów usunął zaklęcie i powiedział:
-Podjęliśmy decyzję.
Edmund na chwile przestał oddychać. Od tego co teraz powie ten człowiek, zależała jego przyszłość.
-A więc, na mocy danej nam przez króla, orzekamy iż oskarżony nie jest winny dokonanej zbrodni. Jednakże nie możemy pozwolić, aby dalej stanowił niebezpieczeństwo pod postacią wilkołaka. Zostanie on wcielony w szeregi Gildii Łowców, oraz pozostanie pod ścisłym nadzorem do odwołania. – Przerwał na chwilę, aby dać im czas na przetrawienie tego co powiedział, po czym rzekł. – Zamykam proces.
Po tych słowach stało się coś, czego Edmund nigdy by się nie spodziewał. Wszystkich sześciu członków Rady, nagle zniknęło.
-Co się z nimi stało? – Zapytał, z niedowierzaniem wpatrując się w kamienne trony.
-Teleportowali się. – Ildan wstał z krzesła i odetchnął z ulgą. – Udało się. Przeżyjesz. – Po raz pierwszy, od czasu ich spotkania, Edmund zobaczył jak Ildan się uśmiecha.
-Ale co teraz? – Zapytał, także wstając ze swojego miejsca.
-Teraz idziemy coś zjeść. – Odpowiedział i zaczął iść w kierunku wyjścia.     

ŁowcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz