Nastała zima. Od czasu przybycia Eda do Kedan minęły około trzy miesiące. W tym czasie chłopak zrobił znaczące postępy. W dalszym ciągu szlifował swoje umiejętności i uczył się pilnie. Jego kontakt z Irą był coraz lepszy. Dowiadywali się o sobie co raz to nowych rzeczy. Mimo tego, Edmund bał się jak mogłaby zareagować gdyby się dowiedziała czym jest. Nie mogła się dowiedzieć. Przynajmniej nie teraz.
Czas mijał. Od ataku harpii nie wydarzyło się nic interesującego. Jak dotąd największą rozrywka kadetów było zakładanie się ile razy w ciągu określonego dnia, Torn zrówna ich z błotem. Aż ku zaskoczeniu wszystkich podczas porannych ćwiczeń, mężczyzna kazał im zabrać skórzane pancerze i ostre włócznie.
-Macie być gotowi za dziesięć minut. Każdy z was ma mieć ze sobą też nóż. Nie obchodzi mnie skąd go weźmiecie. Dzisiaj pójdziemy zapolować.
Wszyscy przyjęli to z entuzjazmem. Edmund od dłuższego czasu podejrzewał, że prędzej czy później każą im walczyć z prawdziwymi potworami. Nie sądził jednak, że stanie się to tak szybko. W pośpiechu zabrał z magazynu pancerz, hełm i włócznie. Nagle zdał sobie sprawę, że nie ma skąd wziąć noża. Wiedział czym grozi jego brak. Zaczął się gorączkowo rozglądać, jakby rozwiązanie jego problemu miało się znaleźć gdzieś na ziemi. Nagle poczuł czyjąś rękę na ramieniu. Odwrócił się i zobaczył twarz swojego nauczyciela. Pięćdziesiąt cztery stał zaraz za nim.
-Masz. Przyda ci się. – Powiedział i podał Edowi schowany w pochwie nóż myśliwski. – Oddasz mi po powrocie.
-Dzięki. – Odpowiedział i pobiegł na miejsce zbiórki. Większość osób już tam była. Ed zajął miejsce obok Iry. Dziewczyna prezentowała się niesamowicie. Skórzany pancerz pasował na nią idealnie. W prawej dłoni ściskała oparte o ziemię drzewce włóczni. Miała na sobie także skórzany pas z przymocowanymi do niego dwoma wąskimi nożami.
-Skąd to wzięłaś? – Zapytał pokazując na broń.
-Mam je od dawna. To prezent. – W jej głosie słychać było głęboki sentyment.
-Zamknąć mordy śmiecie! – Wrzasnął Torn. – Jeżeli łaskawie skończyliście kłapać jadaczkami to ruszamy. Nikt ma się nie oddalać. Jeżeli ktoś się zgubi to lepiej, żebym go nie znalazł. Za mną!
Cała grupa ruszyła w kolumnie dwójkowej w ślad za Tornem. Muskularny wojownik był w niemal pełnym rynsztunku. Miał na sobie ciężki skórzany pancerz ze stalowymi wzmocnieniami. Naramienniki sprawiały, że jego sylwetka wydawała się jeszcze szersza. Trzymał w ręku ciężką włócznie, a u pasa miał jednoręczny, krótki miecz. Na jego plecach dla odmiany spoczywała, niewielka, okrągła tarcza zrobiona ze stali i zabarwiona na ciemny kolor. Oprócz tego miał dwa noże. Jeden przy pasie, a drugi przy bucie. Był bez hełmu.
Bramy Kedan otworzyły się. To był pierwszy raz kiedy opuszczają twierdzę od czasu kiedy się tu zjawili. Wszyscy byli podekscytowani i szeptali między sobą. Tylko Torn szedł w całkowitym milczeniu. Atmosfera zdawała się go denerwować, ponieważ rzucał w rekrutów obelgami częściej niż zazwyczaj.
Stanęli przed ścianą mgły. Wojownik wyciągnął z sakwy jakiś przedmiot i podniósł go na wysokość głowy, celując nim w mgłę. Powiedział parę słów w języku runicznym, przez co przedmiot rozbłysnął jaskrawym światłem. Kilka sekund później, blask znacznie zelżał. Torn schował przedmiot z powrotem i kazał im iść za sobą. Kiedy zbliżył się do mgły, ta nagle rozrzedziła się i zanikła, tworząc szeroki korytarz, którym mogli przejść.
Wędrówka trwałą około godziny. Celem ich podróży okazała się wielka jaskinia. Torn rozkazał im się zatrzymać i odwrócił się w ich stronę.
-To jest Grota Piekieł. Loch, który ciągnie się po wnętrzu tych cholernych gór. Ma około piętnaście poziomów, ale jest wile korytarzy których jeszcze nie zbadaliśmy. Na pierwszym poziomie są gobliny. Dzisiaj na nie zapolujemy. – Rozległy się niespokojnie pomruki. To miała być ich pierwsza, prawdziwa walka, ale nikt się nie spodziewał, że odbędzie się ona w lochu. Z lekcji w Kedan wiedzieli, że to miejsca od których najlepiej trzymać się z daleka, jeżeli nie jest się doświadczony i nie ma zaufanej grupy.
Torn zabierał do środka po pięć osób. Edmund został przydzielony do drugiej. Instruktor wszedł do Lochu razem z pierwszymi pięcioma osobami. Każdy z nich mocno ściskał broń w rękach. W powietrzy dało się wyczuć napięcie. Kiedy weszli do środka, reszta kadetów zaczęła cicho rozmawiać. Edmund zachował milczenie. Był jednocześnie podekscytowany i zdenerwowany. Nadszedł ten dzień. W końcu zabije potwora. Nareszcie odbierze życie czemuś co chociaż w pewnym stopniu przypomina to do czego żywił nienawiść. Nienawidził mroku który ma w sobie. Nienawidził siebie. Zaczął to dokładniej rozumieć dopiero w drodze do Lochu. Zabijanie potworów było jedynym sposobem dzięki któremu mógł rozładować swoją wewnętrzną wściekłość i frustrację.
Od momentu w którym pierwsza grupa weszła do środka minęło około trzydziestu minut. Nagle z ciemności dobiegł głośny wrzask:
-Zamknąć się! - Głos należał do Torna – Nie jesteście na podwórku! Następna grupa ma być gotowa za dziesięć sekund!
Wojownik pojawił się w świetle dosłownie kilka sekund później prowadząc za sobą piątkę rekrutów. Miny wracających nie dodawały otuchy. Każdy z nich zrobił się blady i wyraźnie sposępniał. Wyglądali jakby zobaczyli ducha. Biorąc pod uwagę miejsce z jakiego wracali, było to całkiem możliwe. Kolejnych pięć osób ustawiło się w szyku. Wśród nich znalazł się Edmund. Z każdą chwilą czuł coraz większe podekscytowanie na myśl o tym co za chwilę będzie mu dane zrobić.
-Za mną. - Torn machnął ręką i ruszył z powrotem w głąb Lochu.
Na samym początku nie widzieli niemalże niczego. Po przejściu około trzydziestu metrów zauważyli w oddali blade światło. Kiedy dystans się zmniejszył, wszyscy ze zdumieniem zdali sobie sprawę z tego, że chropowate ściany jaskini zostały zastąpione przez równe, kamienne powierzchnie. Teraz korytarz przypominał wnętrze kamiennej twierdzy, oświetlane za pomocą pochodni. To dziwiło chyba najbardziej. Pochodnie. Co jakiś czas mijali zawieszoną na ścianie pochodnie, jaśniejącą bladym, zimnym światłem. Musiały być na swój sposób magiczne, ponieważ żadna zwyczajna pochodnia nie paliłaby się tak długo. Edmunda zastanawiało czy były tu one od początku czy może zostawili je eksplorujący podziemia poszukiwacze przygód bądź odkrywcy. Korytarz ciągnął się przez kilkaset metrów. Kończył się schodami, jednak zanik ktokolwiek zdążył zejść, Torn zatrzymał się i powiedział głosem bardziej poważnym i surowym niż zwykle:
-Zaraz zejdziemy na poziom pierwszy. Są tam gobliny. Waszym celem jest znalezienie grupy i zabicie jej. Pomogę wam tylko w ostateczności, a poza tym jesteście zdani na siebie zrozumiano? - Nie czekając na odpowiedź, kontynuował. - Działacie razem więc myślcie razem. Naprzód.
Grupa zaczęła schodzić. Edmund szedł na przedzie. Schody były kręcone, stopnie szerokie i długie. Kiedy tylko znaleźli się na poziomie pierwszym, poczuli nieco duszny zapach. Wszyscy byli skupieni. Mieli przed sobą szeroki korytarz oświetlony magicznymi pochodniami. Gdzieniegdzie leżały kostki niewielkich zwierząt. Szli przed siebie. Natrafili na rozgałęzienie za którym znajdowała się jakaś pomniejsza sala. W środku nie było nic interesującego. Idąc dalej minęli jeszcze dwa podobne pomieszczenia. W jednym z nich znaleźli ciała dwóch pokracznych stworzeń. Były niemalże podziurawione. Gobliny. To na nie musiała trafić poprzednia grupa. Nic dziwnego, że tamci wrócili tacy zszokowani. Twarze stworów były pokrzywione i brzydkie. Długie nosy i oczy prawie bez powiek, oprócz tego ostre, krzywe i brudne zęby. Nikt nie byłby zadowolony widząc takie stworzenie w miejscu takim jak to. Obok ciał leżały drewniane pałki. Grupa ruszyła dalej. Edmund dał reszcie znak, że mają być jak najciszej. Upewniwszy się, że Torn jest tuż za nimi, ruszył naprzód. Zrozumiał, że jeżeli poprzednia grupa wróciła po zabiciu tamtych dwóch osobników, to w dalszej części lochu mogą być kolejne. Już po chwili usłyszeli ciche odgłosy. Ciche gardłowe dźwięki i śmiechy. Edmund poczuł dreszcz. Za kilka chwil stanie oko w oko z potworami, które zapragną go zabić, kiedy tylko się zorientują, że tam jest. Zobaczyli sporych rozmiarów drzwi po prawej stronie głównego korytarza. Odgłosy nasilały się. Nie było już wątpliwości skąd dochodzą. Zaraz przed wejściem Ed zatrzymał grupę. Odchylił głowę żeby upewnić się co jest w środku. Sala była nieco większa niż poprzednie pomieszczenia. Dwa metry od wejścia znajdowały się dwustopniowe schody, szerokie na całą salę. Dalej zauważył cztery pokraczne postacie siedzące obok siebie i rozrywające zębami jakieś małe zwierze. Edmund zgadywał, że był to szczur. Dał znak pozostałym. Nadeszła ta chwila. Wszedł pierwszy. Dopiero kiedy przekroczyli schody z włóczniami przygotowanymi na starcie, gobliny zauważyły ich obecność. Wydały z siebie głośny krzyk i rzuciły się biegiem do ataku, wymachując w powietrzy pałkami. Jeden z nich miał nawet jakieś zardzewiałe ostrze. Pierwszą z kreatur Edmund przeszył włócznią na wylot. Nie był pewien, że trafi w głowę więc wolał nie ryzykować. Grot gładko wbił się w nieosłoniętą klatkę piersiową i rozcinając ciemnozieloną skórę wyszedł z drugiej strony. Podobnego wyczynu chciał dokonać człowiek stojący po prawej stronie Eda, jednak goblin w ostatniej chwili podskoczył przez co ostrze włóczni trafiło go w nogę. Upadł z krzykiem na kamienną posadzkę, gdzie kolejny z kadetów zakończył jego żywot. Dwa kolejna stwory nie popełniły błędów swoich poprzedników. Zatrzymały się kawałek przed wrogami i zaczęły warczeć.
-Na przód. Otoczyć je. - Edmund wiedział co mają robić. Doskonale pamiętał lekcje w Kedan. Pozostali posłuchali go i równym krokiem ruszyli przed siebie. Cały czas byli skupieni na swoich celach. Gobliny dalej wrzeszcząc zaczęły się cofać w stronę przeciwległej ściany. Kiedy nie miały już dokąd uciec, naprężyły mięśnie jakby szykowały się do skoku. W tym momencie stało się coś czego nikt się nie spodziewał. Zza jednej z powalonych, drewnianych ław w kącie pomieszczenia, wybiegł kolejny goblin i zaatakował od tyłu. Pierwszym który się zorientował był Marnid, jedna z niewielu osób które nie żywiły zazdrości do Edmunda. Wysoki chłopak w ostatniej chwili odskoczył z pola rażenia pałki, jednak kolejny cios musiał zablokować własną bronią. W tym czasie dwa pozostałe gobliny zaatakowały jednocześnie Edmunda, który instynktownie spojrzał na to co działo się za nim. Chłopak poczuł mrowienie i błyskawicznie odwrócił się w stronę zagrożenia. Zablokował pierwszy cios i z całej siły kopnął goblina w pokraczną twarz. Drugi goblin w tym czasie uderzył go w bok kolana przez co noga ugięła się pod Edem. Nie tracąc czasu chłopak wyciągnął nóż i wbił go w gardło stwora, po czym szarpnięciem rozorał mięśnie. Z przeciętej tętnicy trysnęła krew ochlapując twarz chłopaka. W tym samym czasie, kopniętego goblina przebiły włócznie dwóch innych kadetów. Marnid uzyskał pomoc od trzeciego. Ed wstał i rozejrzał się. Oprócz nich i trupów nikogo nie było. Cała drużyna przeszukała pomieszczenie na wypadek gdyby za zniszczonymi ozdobami i meblami, krył się jeszcze jakiś stwór. Niczego podobnego jeszcze nie znaleźli. Na korytarzy spotkali Torna, który nakazał powrót.
-Zrobiliście swoje, ale wasze wymachiwanie włócznią jak wiosłem w niczym nie przypomina walki. Nie wspominając nawet o tym, że daliście się zaskoczyć jak skończeni durnie. Kpina.
Więcej nic nie powiedział. Po wyjściu na zewnątrz, chłopców uderzyło w oczy światło. Pomimo mgły, na zewnątrz było zdecydowanie jaśniej. Na widok ochlapanej krwią twarzy Eda kilka osób zbladło. Nie można im się było dziwić. Sam Edmund natomiast czuł się świetnie. Zabijając te stwory odczuwał niespotykaną jak dotąd satysfakcję. Chciałby tam wrócić, ale wolał nie myśleć o reakcji Torna na ten pomysł. Nauczyciel zabrał do Lochu kolejną piątkę. Tym razem w jej składzie była Ira,więc aby z nią porozmawiać, Ed musiał zaczekać około trzydziestu kolejnych minut. Pobyt w środku wydawał się dłuższy. Chłopak usiadł na jednym z większych kamieni i zaczął czyścić broń. Wszechobecny chłód nie przeszkadzał rekrutom. Byli przyzwyczajeni do mroźnego klimatu. Warunki panujące w tych górach sprawiały, że wszyscy już prawie zapomnieli o tym jak jest w ich rodzinnych stronach. Niestety było to konieczne podczas treningu. Gwardia Łowców musiała być wojskiem twardym i zahartowanym, a do tego przygotowanym na wszystko. Zwykli żołnierze nie poradziliby sobie w starciu z silniejszymi potworami.
Pierwszy z Lochu wyszedł Torn, a za nim Ira zresztą drużyny. Dziewczyna wydawała si pogodna jak zawsze, czego nie można było powiedzieć o reszcie jej zespołu. Jeden z rekrutów miał wielki siniak na czole, a kolejnych dwóch utykało. Wyglądali jak po starciu z trolem.
-Cześć Ed!- Podbiegła do chłopaka i oparła się o jego ramie. - Ile udało Ci się zabić?
-Dwa. A tobie jak poszło?
Ira uśmiechnęła się jeszcze szerzej i z dumą i satysfakcją powiedziała:
-Cztery. Niestety pozostałym nie poszło tak dobrze. Powinni się nauczyć blokować.
Ira zawsze była niesamowicie pewna siebie, co skutkowało lekką pogardą dla umiejętności pozostałych członków szkolenia. Oczywiście istniały wyjątki, jednakże niewielu potrafiło jej dorównać. -Słyszałaś, że po powrocie mamy mieć czas wolny?
-Nie, ale miło to słyszeć. Strasznie to wszystko męczące. Masz jakieś plany?
Edmund zamyślił się na krótką chwilę i odpowiedział:
-Chyba pójdę do biblioteki.
Na te słowa Ira popatrzyła na niego badawczym wzrokiem.
-Czego ty szukasz w tych książkach? I nie mów mi, że chcesz się lepiej uczyć bo wiem, że to nieprawda. Widziałam co czytasz. Same książki o wilkołakach. Czemu akurat to?
Ed nie wiedział co odpowiedzieć. Nie mogła się dowiedzieć. Nie teraz i nie w taki sposób. Nie wspominając już o tym, że ktoś niepowołany mógł to usłyszeć, mimo iż stali na uboczu. Po przeciągającej się chwili milczenia w końcu się odezwał:
-Nienawidzę ich. To główny powód przez który się tu znalazłem. Wilkołak zabił moja mamę.
Spojrzała na niego ze współczuciem i objęła jego dłonie swoimi.
-Przykro mi. Gdybyś chciał kiedyś o tym porozmawiać, powiedz.
-Dziękuję.
CZYTASZ
Łowca
FantasiMłody chłopak, żyjący z matką i siostrą, pod wpływem nieoczekiwanych wydarzeń, zostaje wcielony w szeregi organizacji tropiącej i polującej na wszelakie potwory. Czy poradzi sobie z ciążącym na nim przekleństwem? Czy pochłonie go wina za niewybaczal...