Rozdział 3

296 39 3
                                    

Evelyn siedziała w Pokoju Wspólnym pisząc wypracowanie na eliksiry. Prefesor Snape nie był zbytnio lubiany wśród szkolnej społeczności. Pomimo tego, krukonka ceniła sobie nauczyciela, jako że w jej mniemaniu bardzo dobrze przekazywał wiedzę, a to jej w stu procentach wystarczało.

Akurat kiedy opisywała pomarańczowy odcień Eliksiru Rozdymającego, usłyszała huk książek uderzających o stół, przy którym siedział i ciężkie westchnięcie.

- Uh... Że też akurat ta głupia transmutacja, McGonagall zachciało się na starość znęcać nad Merlin wie komu winnymi dzieciakami - wymamrotała na tyle głośno, że Evelyn z łatwością ją zrozumiała. Zrezygnowana dziewczyna, z widocznym oporem otworzyła podręcznik od transmutacji.

McLean od razu rozoznała krukonkę, która rozsiadła się cztery miejsca dalej.

Caroline Stilkins była jej współlokatorką, z którą przez ostatnie pięć lat może z trzy razy wymieniła krótkie "cześć", a więc szatynka była jej zupełnie obca. Jedyne co o niej wiedziała to to, że była czarodziejką czystej krwi i totalnie nie cierpiała transmutacji, co za tym idzie, również opiekunki domu Godryka - Minerwy McGonagall.

Evelyn jednakże nie skupiła się na rówieśniczce, a jej myśli ponownie pochłonął Eliksir Rozdymający, a następnie ułożenie Marsa względem Jowisza. Czasami serio dziwiło ją to wróżbiatstwo. Ostatnio profesor Trelawney wywróżyła jej z kuli, że wpadnie w drzewo sadząc różowe nasiona przyjaźni, a to pociągnie za sobą niespodziewany ciąg zdarzeń. Krukonka w ogóle nie zrozumiała co mogła mieć na myśli profesorka, ale po prostu doszła do wniosku, że jest to jej następne wariactwo.

- Um... Evelyn? - usłyszała głos Caroline.

Brunetka podniosła głowę, ździwiona tym, że ktoś do niej mówi.

- Do mnie mówisz? - odparła cicho patrząc się na nieco już zmęczoną twarz Stilkins.

- A widzisz tu jakąś inną Evelyn? - odpowiedziała jej trochę ziritowana głupim pytanie McLean, a trochę tym, że od godziny siedziała nad jedym, głupim wypracowaniem z transmutacji.

Evelyn zarumieniła się na swoją głupotę i spojrzała na dłonie.

- No nie-e... - dziewczyna zająknęła się nadal zawstydzona swoją głupotą.

Stilkins ponownie westchnęła.

- Bo widzisz... Czy mogłabyś mi może, oczywiście się nie narzucam czy coś, pomóc w tym wypracowaniu z transmutacji? - zapytała się Caroline i teraz z kolei ona się zarumieniła. Wkońcu była krukonką, a nie potrafiła sobie poradzić z jednym, prostym wypracowaniem z transmutacji.

Jednakże słabością Caroline od pierwszej klasy była transmutacja i to z tym przedmiotem po prostu nie mogła sobie poradzić. Jeśli chodzi o wszystko inne, to nic nie stanowiło jej najmniejszego problemu, nawet wróżbiarstwo jakoś jej wychodziło. Ale transmutacja? Dla niej to była po prostu czarna magia.

- Myślę, że tak - odpowiedziała jej Evelyn nadal cichym głosem.

- Naprawdę?! Dzięki, no bo wiesz ja to w ogóle nie kumam tej transmutacji. Przecież to zło zamknięte w tych wszystkich książkach, i formułkach. Nie zdziwiłabym się, gdyby Sama - Wiesz - Kto rzucił na to jakąś czarno-magiczną klątwę, żeby znęcać się nad takimi niewinnymi czarodziejami jak my! Przecież on serca nie ma! Nosa nie ma, serca nie ma... a myślisz, że wątrobę ma? - zaśmiała się w głos Stilkins.

Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że Caroline nie miała problemu z dogadywaniem się z ludźdmi. Niektórzy twierdzili, że była trochę zbyt rozgadana i czasami miała problem z nie powiedzeniem kilku słów za dużo, ale to była naprawdę dobra osoba.

Sama Caroline lubiła poznawać nowych ludzi, ale McLean od zawsze była dla niej pewnego rodzaju zagatką. Dziwne było dla niej to, że choć w dormitorium mieszkały jeszcze z trzema innymi krukonkami, to Evelyn z nikim się nie kolegowała, jedynym wyjątkiem była Maggie.
Co prawda szatynka też nie miała takiej prawdziwej przyjaciółki, ale za to miała wielu znajomych, z którymi lubiła spędzać czas.
Jedyną osobą, z którą się bardziej trzymała był niejaki Jeremy Scotley - gryfon, którego poznała na ulicy Pokątnej, podczas jej pierwszych szkolnych zakupów. Czekali wtedy razem w kolejce u Madame Malkin i przypadkowo rozpoczęli debatę o hogwarckich domach. Chłopak od razu obstawał przy tym, że dostanie się do Gryffindoru, natomiast Caroline wachała się pomiędzy Hufflepuffem - do którego należała jej matka - a Slytherinem, w którym znajdowała się cała rodzina od strony ojca, łącznie z nim. Więc jakie było jej ździwienie, kiedy została przydzielona do Ravenclaw'u. Aczkolwiek nie żałowała wyboru Tiary Przydziału.

- To z czym ci dokładnie pomóc? - zapytała się Evelyn unosząc wreszcie na nią wzrok.

Caroline przesiadła się na miejsce koło brunetki i wytłumaczyła na czym polegał jej problem.

Dla McLean nie stanowiło to najmniejszego problemu, jako że sama napisała to wypracowanie już dwa dni wcześniej i sprawnie wytłumaczyła drugiej krukonce sens całego tematu, o którym miała napisać wypracowanie.

- Oh, Evelyn jesteś poprostu wielka! Nie wiem co bym zrobiła bez twojej pomocy! - Stilkins podziękowała wesoło Evelyn, gdy po godzinie skończyła pisać swoją pracę.

Sama McLean bardzo się cieszyła, że mogła komuś pomóc, a tym bardziej, że była to najbardziej rozgadana osoba jaką kiedykolwiek poznała przy której nieco się rozluźniła.

- Wiesz, jeśli będziesz jeszcze miała jakieś problemy z transmutacją, to wiesz... Możesz mnie prosić o pomoc - powiedziała niepewnie brunetka, nerwowo przygładzając swoją szatę.

- Evelyn, serio, jeszcze raz ogromne dzięki! I spodziewaj się mnie częściej - Caroline zaśmiała się i przytuliła McLean.

Evelyn strasznie ździwiła się na ten gest, ale też ją lekko objęła.

- Nie ma sprawy - uśmiechnęła się, nadal jeszcze z lekkim zdziwieniem, ale zdecydowanie z dobrym humorem.

***
Helloł,
Wiem, że rozdział spóźniony o jeden dzień, no ale cóż zrobić 😜
Mam jednakże nadzieję, że wyszedł jako tako.

Ahh... nasza Evelyn chyba wychodzi na ludzi 😃

No to ten, dziękuje za czytanie 😘

Odkrucz to! • Bill WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz