Przeciągam czarnym tuszem po rzęsach, a następnie przeczesuję długie, ciemnobrązowe włosy. Spinam je w wysoki kucyk za pomocą niebieskiej gumki. Gotowa przechodzę z łazienki do pokoju i rozglądam się po wnętrzu, szukając telefonu.W końcu odnajduję go po przekopaniu pościeli w kościotrupy. Zwinnym ruchem odblokowuję ekran, a wtedy zalewa mnie fala powiadomień. Setka znajomych na tablicy facebookowej życzy mi wszystkiego najlepszego, a co niektórzy dodają do tego moje przypałowe zdjęcia – szkoda tylko, że pamiętają o mnie jedynie tego dnia, kiedy im Facebook przypomina.
Dobra, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! Z trudem odrywam się od urządzenia i z szerokim uśmiechem na twarzy opuszczam mój pokój. Zbiegam po drewnianych schodach, cicho pogwizdując, i czuję, że to będzie dobry dzień. Przechodzę przez długi korytarz, stąpając po przyjemnie ciepłej podłodze. Spoglądam kątem oka na zawieszone zdjęcie, które przedstawia mnie, rodziców i starszą ode mnie siostrę. Zostało zrobione dokładnie rok temu, a ja dziś, tak jak wtedy, jestem cholernie szczęśliwa.Przekraczam próg kuchni, a wtedy jak na komendę od stołu wstają trzy osoby. Wszyscy uśmiechnięci zaczynają śpiewać Sto lat, a ja po prostu stoję, czując, jak ogarnia mnie wzruszenie.
Mama podchodzi do mnie, trzymając w dłoniach tort, na którym palą się dwie świeczki. W myślach wymawiam życzenie. Zdmuchuję jednocześnie jedynkę i siódemkę.
– Siadaj, skarbie. Najpierw śniadanie, potem tort i prezenty – mówi moja mama i uśmiecha się promiennie.
Siadam na brązowym, drewnianym taborecie przy stole. Biorę do ręki talerzyk, a następnie nakładam sobie solidną porcję jajecznicy. Największym plusem w moim życiu jest dobra przemiana materii, gdyby nie ona, już dawno nie mieściłabym się w drzwiach.
– Jakie masz plany na dziś? – wtrąca tata, przeżuwając kromkę z masłem.
Piję porzeczkowy sok, nie odpowiadając. Wiem, że się domyśli, ale mam nadzieję, że tym razem odpuści. Nie cierpi mojego najlepszego przyjaciela Fabiana, argumentując zawsze, że źle mu z oczu patrzy. Spoglądam na niego, a ten wzdycha i kręci głową.
– Dziś ci odpuszczę, ale chyba nie podjedzie po ciebie na tej śmiercionośnej maszynie?
– Tato! – piszczę, udając oburzenie, a ten, jakby nigdy nic, unosi dłonie w geście kapitulacji.Śmiercionośna maszyna, czyli motocykl, to jedyne, czym przemieszcza się mój przyjaciel.
– Wiktoria też będzie? – pyta mama i posyła mi rozbawione spojrzenie.Doskonale zdaje sobie sprawę, jaka jest moja przyjaciółka, i darzy ją ogromną sympatią, ale Wiktoria i Fabian w jednym pomieszczeniu to mieszanka wybuchowa.
– Będzie – odpowiadam krótko, wiedząc, że ten dzień będzie ciekawy.
– Nie pozabijają się? – dopytuje, pewnie w myślach przywołując jedną z ich kłótni, których było naprawdę wiele.
– Oby nie. – Śmieję się.Kończę jeść i spoglądam na cichą Laurę, która zwykle dużo nadaje. Patrzy nieobecnym wzrokiem za okno, a na jej ustach widnieje dziwny uśmiech. Gdybym jej nie znała, pomyślałabym, że jest psychopatką mordującą małe koty.– Ziemia do Laury! – Macham jej dłońmi przed twarzą, a ta dwukrotnie mruga, spoglądając na mnie swoimi jasnoniebieskimi oczami.
Co ciekawe, zawsze jej ich zazdrościłam. Moje piwne nie umywają się do tych, które ona odziedziczyła po prababci.
– Żyję, zamyśliłam się. – Wystawia mi język, po czym bierze talerz i odstawia go do zmywarki.
Robię to samo i korzystając z tego, że rodzice nas nie usłyszą, nachylam się do jej ucha, zbierając się na odwagę, by o coś poprosić. Z każdym moim słowem jej oczy robią się coraz większe, a usta zaciskają się w wąską linię. W końcu spogląda na mnie, a jej wzrok jasno mówi: „Nie ma mowy". Ciągnę ją za rękę, niemo błagając, na co ona w odpowiedzi przewraca oczami i pokazuje mi środkowy palec. Ot, siostrzana miłość.
– Czas na prezenty! – woła mama, klaszcząc w dłonie.
Podchodzę do niej, a do moich rąk trafia malutkie pudełeczko. Z ekscytacją je otwieram, odnajdując w środku wymarzony prezent. Hip-hopowe płyty to właśnie to, o czym marzyłam. Dodatkowo na każdej z nich znajduję autograf. Mogę umierać. Piszczę i rzucam się na mamę, zastanawiając się, jak udało się jej to załatwić. O ile zdobycie jednego czy dwóch autografów nie sprawiłoby aż takiego problemu, to jednak siedmiu wydaje się nieco kłopotliwe. Musiała się postarać.
– Ja mam dla ciebie osobny prezent – mówi tata, a do moich dłoni trafia koperta.
Delikatnie ją otwieram, a kiedy w środku odnajduję bon dla trzech osób na pobyt w przytulnym domku nad urokliwym jeziorem, ponownie piszczę. Przytulam ich oboje i wtedy Laura poważnym głosem oświadcza, że prezent od niej znajduje się w moim pokoju. Już mam zamiar wystartować, ale mama przypomina mi o torcie. Posłusznie siadam i pałaszując go, niecierpliwie ruszam w powietrzu nogami. Kiedy w końcu talerzyk jest pusty, wstaję, udając się na poszukiwanie podarku. Nie mam pojęcia, gdzie może się znajdować, skoro nie zauważyłam go wcześniej, a jak zeszłam do kuchni, moja siostra już tu była.Kocham niespodzianki, jednak tylko pod warunkiem, że są naprawdę niespodziewane. Kiedy słyszę coś w stylu: „Mam dla ciebie prezent, ale to niespodzianka", cholernie się irytuję. Wtedy chciałabym wiedzieć już. Teraz. Dopadam do zielonej oazy, jak rodzice nazywają mój pokój, i z ekscytacją przekopuję pościel oraz szuflady. Nigdzie nic nie ma.
Na moment zamyślam się, drapiąc się po brodzie, a wtedy mój wzrok pada na stojącą na parapecie doniczkę, w której znajdują się sztuczne kwiaty. Z szerokim uśmiechem wyciągam je i dzięki temu moim oczom ukazują się trzy fałszywe dowody. Podekscytowana piszczę, ciesząc się jak nienormalna. Chwilę wcześniej prosiłam siostrę o załatwienie ich, a tu proszę! Już teraz są w moich dłoniach. Fabian i Wika się ucieszą!Od paru miesięcy planowaliśmy wypad do Piekiełka, czyli nocnego klubu, który jednak wyróżnia się na tle innych. Ma bowiem wystrój rodem z horroru, a zabawa w nim powoduje niemały dreszczyk emocji. Idealne klimaty dla mnie – będąc kiedyś w domu strachu, myślałam, że się zanudzę.
Mam nadzieję, że Piekiełko będzie o niebo lepsze.Nie wiem konkretnie, co dzieje się w tym klubie, ponieważ każdy, kto tam był, milczy jak zaklęty. Słyszałam pogłoski, że uczestnicy podpisują klauzulę poufności, a żeby się tam dostać, trzeba zostać wytypowanym. Jednym słowem dowód osobisty to nawet nie jest połowa sukcesu. Musimy wymyślić dobry plan, aby to właśnie nas wpuszczono.
– I jak? Podoba się prezent? – pyta Laura, opierając się o futrynę, a kosmyk blond włosów opada jej na oko.Posyłam jej szczery uśmiech i z prędkością błyskawicy znajduję się przy niej, mocno tuląc chuderlawe ciało.
– Dziękuję! Dziękuję! Dziękuję! – krzyczę podekscytowana, nie zwracając uwagi na wyrywanie się siostry, którą najpewniej za mocno ściskam.
– Pu-ść – syczy ostatkiem sił, wbijając mi palce w żebra.
– Wybacz! – Odsuwam się na bezpieczną odległość, unosząc dłonie.Laura przewraca oczami i wychodzi z pokoju, podśmiewując się pod nosem.
Rzucam się na łóżko i odblokowuję ekran telefonu, przyciskając do piersi trzy dowody. Wybieram na Messengerze połączenie głosowe na naszej minigrupce. Kiedy dostrzegam dwie pary oczu, przybliżam przedmioty do kamery, a wtedy po drugiej stronie słyszę okrzyki radości.
***
– Co robimy? – pytam, stojąc w parku i zajadając się hot-dogiem. Spoglądam na przyjaciół, którzy już są po dwóch kłótniach i z grobową ciszą wpatrują się w brudny betonowy chodnik. – No dajcie spokój, dziś są moje urodziny – jęczę, przeciągając ostatnie słowo. – A jeszcze nie obmyśliliśmy planu, jak się dostać do Piekiełka. Wgryzam się kolejny raz w gorącą parówkę, kiedy czuję dużą dłoń na swoim kolanie. Spoglądam na Fabiana i unoszę brew w niemym pytaniu.
– Wiesz, maleńka, pozbądźmy się balastu – szepcze, kiwając głową na Wiktorię, a ta, udając, że tego nie słyszy, zaciska pięści. – Wtedy obiecuję, to będzie niezapomniana noc. – Posyła mi TEN swój uśmiech, po którym ponoć miękną dziewczynom nogi, jednak jedyna reakcja, na jaką mnie stać, to głośny śmiech. Ten jednak, niezrażony moją wesołością, kąsa mnie w ucho, a ja zastanawiam się, czy na pewno wszystko z nim w porządku. Wiktoria nie wytrzymuje ignorowania i nachyla się, udając, że jej niedobrze.
– Czyżbyś była zazdrosna? – pyta Fabian, przyciągając mnie ramieniem do siebie, a ja przez to muszę przyznać, że te jego perfumy to jednak powalają. Nie żebym wcześniej ich nie czuła, ale z takiej odległości wyczuwa się je zdecydowanie bardziej. – Wikusiu – szepcze, puszczając jej oczko, a ta zdenerwowana wstaje.
– Słuchaj, pacanie, nie irytuj mnie, bo ci przylutuję, a wtedy urodziny Estery spędzisz w prawdziwym piekle – fuka, wywołując tym u Fabiana wybuch gromkiego śmiechu.
Po dziesięciu minutach, kiedy śmiech chłopaka już dawno umilkł i pozostała jedynie cisza, postanawiam się odezwać.
– Już, dzieciaczki? Czas ucieka! – krzyczę, zeskakując z ławki, i rozglądam się na boki. – Musimy obmyślić strategię – dodaję, zataczając dłonią koło i znacznie się garbiąc. – Uda nam się. Wierzę w to! Zauważam, że przypatruje mi się starsza pani, więc uspokajam się i z szerokim uśmiechem mówię jej „dzień dobry", na co odwraca wzrok.
– Dobra, mam plan – oznajmia Wiktoria, zacierając ręce i przywdziewając na twarz tajemniczy uśmieszek. Nie wiem dlaczego, ale już zaczynam się go bać.
***
– Jeszcze raz. Gdzie idziecie i dlaczego jesteś przebrana za kota? – pyta mama, kładąc dłonie na biodrach i wyczuwając, że coś kręcę.
– Mamo, idę do Wiktorii. Zaprosiła parę osób i wymyśliliśmy, że się poprzebieramy – tłumaczę, mając nadzieję, że moje kłamstwo nie wyjdzie na jaw.
– Laura cię zawiezie, tak?
– Tak. Mogę już iść? – proszę, robiąc najsłodsze oczy, jakie potrafię. Dzięki nim moja matula się zgadza.
Podekscytowana odbębniam taniec szczęścia, a kiedy dostrzegam Laurę, popycham ją na zewnątrz.
– Szybciej! – piszczę, a ona oczywiście na złość zapiera się nogami. – Błagam! Śmieję się i widząc, że prośby nie działają, gilgotam ją po boczkach, a ta, rozbawiona, w końcu rusza.
Pakujemy się razem do samochodu. Kiedy zanurzam ciało w obitym skórą fotelu, czuję, jak przyjemne dreszcze lokują się w moim brzuchu. Im bliżej celu, tym bardziej się nasilają. W końcu docieramy pod klub. Wysiadam ekspresowo, niemal od razu dostrzegając wystrojoną w sukienkę Wikę i stojącego obok niej chłopaka z maską. Idealnie. Nie mówiąc nic, razem ruszamy do bramek, przy których nie czeka nikt. Stajemy przed wysokim ochroniarzem. Mierzy nas pełnym politowania wzrokiem i przegania machnięciem dłoni.
– Słyszałam, że nudne ekipy nie mają tu wstępu. Czy my wyglądamy ci na nudziarzy? – pyta Wika, dotykając jego ramienia, a wtedy wzrok mężczyzny ląduje na jej biuście.
– Daj spokój i tak słyszałem, że nic się nie dzieje w środku ciekawego. Domy strachu już są lepsze – oznajmia Fabian, przybierając pozę obojętnego.
– Domy strachu nie umywają się do Piekiełka – mówi ochroniarz, nadal nie odrywając wzroku od uśmiechającej się zadziornie dziewczyny.
– Tak? Byłam raz w czymś podobnym do Piekiełka i jak na moje standardy, to dupy nie urywało – szepczę, teatralnie odrzucając włosy.
Ochroniarz, zdekoncentrowany naszymi przemowami i mizianiem Wiki po ramieniu, mówi w końcu:
– Dowody.
Nieśpiesznie je wygrzebujemy, nie okazując na zewnątrz ekscytacji. Ogląda je dokładnie z każdej strony, a kiedy już myślimy, że wrota piekieł stoją przed nami otworem, dodaje jeszcze jedno zdanie:
– Powodzenia w przejściu korytarzy.
***
– To są chyba jakieś jaja – mówi Fabian i z obawą wpatruje się w poruszające się kolczaste belki.
– Raczej nie. Dajcie spokój, przecież nie umrzemy przez to – szepczę, nie do końca będąc o tym przekonana. Wika robi trzy kroki naprzód, a wtedy belka niebezpiecznie przyśpiesza w jej stronę.
– Może jednak pójdziemy do kina? – pyta, cofając się i głośno przełykając ślinę.
Analizuję nasze położenie, nerwowo zastanawiając się, jak pokonać ten cholerny korytarz. Łącznie mamy przed sobą trzy belki, które zmieniają swoje miejsce, sprawiając, że zawsze pozostaje jeden wąski pasek wolny. Przeskoczyć ich z pewnością nie damy rady. Pozostaje jedynie liczyć na zwinność.
– Ruszamy osobno – mówię i wpatruję się w przeszkody. – Ja pierwsza, w końcu dziś jestem kotem. – Mrugam do nich, mając nadzieję, że nie zauważyli mojego strachu.
Robię pierwszy krok, a następnie trzy szybkie. Nie ma odwrotu. Znajduję się na wolnym pasku, jedna belka za mną. Dwie przede mną. Uderzenia mojego serca o klatkę piersiową osiągają maksymalny poziom. Przyśpieszam na wolnym pasie, kątem oka widząc przeskakującą belkę. Odbijam prędko na prawo, mając szczęście. Gdybym spóźniła się dosłownie o parę sekund, jej ostre kolce wbiłyby się w moją skórę... Nie... To przecież niemożliwe! To w końcu tylko gra. Skaczę między trzema pasami, mając ogromnego fuksa, a kiedy docieram do końca, czuję ulgę. Opieram dłoń na czerwonej, wykafelkowanej ścianie i biorę głęboki oddech.
– Ej, zniknęły! Czad! – wykrzykuje Wika. Z niedowierzaniem wpatruję się w podłogę i ściany, gdzie po śmiercionośnych przedmiotach nie ma śladu. Moja przyjaciółka rusza pewnym krokiem przed siebie, ale nim zdążę pisnąć, zatrzymuje ją Fabian. Mocno ściska ramiona Wiktorii, ciskając gromami z oczu. –
Czy ty jesteś idiotką?! – wrzeszczy. – Filmów nie oglądasz?! To może być pułapka! – Puszcza ją i wymachuje rękoma, chyba tego nie kontrolując. – Pójdę pierwszy, powoli.
Stawia niepewny krok. Bada grunt. Kiedy nic się nie dzieje, z prędkością żółwia przechodzi parę centymetrów do przodu. Nie powiem, bawi mnie ta jego cierpliwość, ale Wikę niestety irytuje. Kiedy Fabian jest w połowie drogi, ta najnormalniej nie wytrzymuje i rusza biegiem. Mijając chłopaka, klepie mocno jego plecy, sprawiając, że niespodziewający się tego Fabian syczy z bólu. W końcu i on odpuszcza stawianie niepewnych kroków i już normalnym tempem dołącza do nas.
Z ulgą przybijamy piątki, a następnie razem naciskamy klamkę, nie wiedząc, gdzie zaprowadzą nas kolejne drzwi. Kiedy stajemy na początku następnego korytarza, oślepia nas rażąca biel. Poprzedni przypominał burdel – nie żebym w nim była, filmy, sami rozumiecie. Tym razem czuję się, jakbym znalazła się na sali operacyjnej. Dosłownie. Oślepiająca biel. Lampy wyglądające kropka w kropkę jak te, które możemy znaleźć chociażby u dentysty i... malunki lekarzy w zielonych chustach na twarzy, z różnymi narzędziami w rękach.
– Strach się bać – podsumowuje Fabian, uśmiechając się od ucha do ucha. – Tym razem ja przechodzę korytarz.
Żadna z nas się nie sprzeciwia. Przyjaciel rusza szybkim krokiem, jakby chciał pokazać nam, że to miejsce nie robi na nim wrażenia. Pierwszy krok, drugi, trzeci. I... huk. Wystraszony Fabian pada na kolana w doskonałym momencie. Dokładnie między głową moją a Wiki w ścianie widnieją wbite nożyczki. Nogi się pode mną uginają, ale staram się przekonać samą siebie, że to z pewnością zabieg mający nas wystraszyć.
– Spójrz na kafelki – szepcze Wiktoria. – Zmieniają kolory. Jedne na niebiesko, drugie na pomarańczowo. Musimy zrobić próbę, na które nie stawać. Fabian kiwa z uznaniem głową, a ja uśmiecham się szeroko, dumna z rozumowania przyjaciółki.
Chłopak bierze głęboki wdech i staje na pierwszej płytce mieniącej się na niebieski kolor. Ze strachu wytrzeszczamy oczy, ale nie dzieje się nic. Możemy odetchnąć z ulgą.
– To będzie łatwizna! – krzyczy przyjaciel i posyła nam uśmiech. Podnosi nogę i omal nie stawia jej na złej płytce. Niebieski kolor zamienił się w pomarańczowy, a my się tego nie spodziewaliśmy. Po prostu banda idiotów! W końcu udaje mu się przeskoczyć o dwie płytki, a wtedy kolory zaczynają szaleć. W przeciągu paru sekund zmieniły kolor kilkukrotnie. Jak ktoś ma to niby przejść?!
– Kieruj nogi na pomarańczowe – podpowiada Wiktoria, uważnie obserwując otoczenie. Fabian stara się zastosować do jej rady, ale niestety kilka razy staje na złej płytce, przez co omal nie obrywamy ostrymi narzędziami.
– Poddaję się! – krzyczy zdenerwowany i pędem rusza na koniec korytarza. Nożyczki, skalpele i inne chirurgiczne narzędzia wariują w powietrzu, niemal trafiając w nasze głowy.
Spanikowane rzucamy się na podłogę. Błagam w myślach, żeby to się skończyło. Kiedy lawina znika, a zdyszany przyjaciel pada ze zmęczenia na końcu pomieszczenia, dopada go wnerwiona Wika. Okłada go na oślep pięściami, rzucając tak niecenzuralną wiązanką słów, że niejeden dorosły rozdziawiłby usta w szoku.
– Możesz przestać, wariatko?! Przecież to i tak tylko iluzja!
– Iluzja?! – krzyczy Wiktoria i podnosi jedne z leżących na ziemi nożyczek. Dźga nimi Fabiana, a ten z bólu wytrzeszcza oczy. – Zacznij myśleć, kretynie. Nie patrząc więcej na nas, pcha kolejne drzwi, a my bez słowa podążamy za nią. Nie ma co. Wesołe urodziny.
***
Kończymy trzeci korytarz, milcząco siedząc na jego końcu. Tym razem omal nie zostaliśmy nabici na rożen, a na koniec zgnieceni przez ściany. Dlatego teraz oddychamy szybko, każdy pogrążając się w swoich myślach. Zapewne i tak myślimy o tym samym. To miejsce jest cholernie dziwne i chore. Kto normalny robi takie korytarze?! Dobra, to tylko iluzja. Miało nastraszyć i nastraszyło. Z pewnością wszystko było zaprogramowane tak, że nie mogło nas zranić.
– To... idziemy? – pytam, odczuwając chorą ekscytację, że oto wreszcie dotarliśmy do najpopularniejszego miejsca w Krakowie.
– Po to tu jesteśmy, no nie? – Fabian szturcha mnie łokciem, a ja przewracam oczami. Wstaję i otrzepuję kolana. Moi przyjaciele robią to samo. Jednym mocnym pchnięciem otwieram czarne, obite z zewnątrz skórą drzwi i niepewnym krokiem wkraczam do środka. Pierwszym, co we mnie uderza, są migające w całej sali światła, które powodują wrażenie widzenia innych w „klatkach". Następnie do moich nozdrzy dociera specyficzny zapach, którego nie mogę zidentyfikować. Jest mocny i zarazem przyjemny. Spoglądam na przyjaciół, którzy rozglądają się po wnętrzu.
Zauważam, że Fabian znów ma na twarzy maskę, więc nie mogę dostrzec, czy w tej chwili szeroko się uśmiecha. Po lewej stronie odnajduję wzrokiem bar i stwierdzam, że na podziwianie przyjdzie czas. Pora się napić. Szturcham przyjaciół, wskazując głową na wodopój, a ci zgodnie kiwają głowami na znak, że są za. Siadamy na wysokich barowych krzesłach i wgapiamy się w kocioł, z którego ulatuje para. Czad! Przed nami staje człowiek z zmasakrowaną twarzą. Przechodzą mnie ciarki i głośno przełykam ślinę.
– Co za charakteryzacja! – krzyczy mi do ucha Wiktoria. Uśmiecham się delikatnie. Tak. Wyszła im nadzwyczaj realistycznie.
Mężczyzna pyta Fabiana, co podać, a on, nie pytając nas o zdanie, zamawia każdemu kolejkę szotów. Już po chwili wypijam pierwszego i czuję, jak płonie mi gardło. No tak. Piekiełko. Wychylam kolejne i zeskakuję z krzesła, starając się nie okazywać, że uczucie w gardle staje się nie do wytrzymania. Rzucam okiem na zwisające z sufitu zwłoki i muszę przyznać, że te manekiny są cholernie dobrze zrobione. Widocznie dbają o detale. Korytarze, barman, manekiny. Wszystko wydaje się takie prawdziwe. Wiktoria ciągnie mnie za ramię, a ja już wiem dokąd.
Nadszedł czas na taniec. Kiwam dłonią Fabianowi, aby poszedł z nami, bo najpewniej Wika o nim zapomniała. Zresztą nie pierwszy raz. Obijamy się o tłum ludzi pogrążonych w tańcu, nikt nie zwraca uwagi na innych. Uśmiecham się szeroko i nie patrząc na innych, wydurniam się, kołysząc biodrami i machając rękami w rytm muzyki. Kilkakrotnie Fabian obraca mnie, przez co omal się nie przewracam, a następnie czyni to samo z Wiką. Ze zdziwieniem obserwuję, jak ta wybucha śmiechem i puszcza mu oczko.
Nie wiem, ile mija czasu, odkąd znaleźliśmy się na parkiecie, lecz ledwo mogę oddychać, a moja twarz pewnie jest cała czerwona. Pokazuję towarzyszom, że pora udać się na odpoczynek, a oni zgodnie kiwają głowami. Robię krok i wtedy niespodziewanie gaśnie światło, spowijając cały klub w mroku. Słyszę dźwięk odpalanej piły oraz mieszający się z nim krzyk, który wywołuje na mojej skórze dreszcze. Trwa to zaledwie chwilę, a gdy znów światła są na swoim miejscu, zauważam, że do moich rąk wsunięto średniej wielkości paczkę. Dziwię się, że nie poczułam tego, jak do mnie trafiła, ale kiedy zauważam na niej napis: Wszystkiego najlepszego, na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
CZYTASZ
Piekielna Paczka(PREMIERA 23 CZERWCA)
Mystery / ThrillerZe szczęściem bywa tak, że gdy już trwa zbyt długo następuje niespodziewany zwrot akcji. W przypadku Estery nastąpił, gdy otrzymała paczkę z napisem: "Wszystkiego Najlepszego". Po otwarciu nie spodziewała się, że zastanie w niej płytę, przez którą...