Przecież nie da się wszystkich zabić

10 1 1
                                    


Nazajutrz, o świcie, słońce wschodziło czerwone, jak krew, której tak wiele przelano minionej nocy

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Nazajutrz, o świcie, słońce wschodziło czerwone, jak krew, której tak wiele przelano minionej nocy. Teraz już ulica była cicha i spokojna, tak powiedziałby każdy śmiertelnik idący tą drogą, ale nie ja, nie ja. Moje nogi wtopiły się w asfalt, ale ja chciałem uciec jak najdalej. Moje oczy patrzyły, ale ja pragnąłem, by spowiła je ciemność. Moje serce krzyczało z rozpaczy, ale ja ponad wszystko usiłowałem nic nie czuć. Krzyczało z rozpaczy na widok stosów nieżywych ciał ludzkich, leżących jedno na drugim. Jeszcze przed chwilą leżeli osobno, każdy w innym miejscu, ale trzeba było sprzątnąć je z drogi, żeby ulica znów była przejezdna. Nie, nie było spokojnie, bo ich dusze płakały.

Inni, tacy jak ja, starali się zabierać je jak najszybciej tam na górę, do nieba, lecz było ich tak wiele. I niektóre dusze widziały jak potraktowano ich ciało sponiewierane niczym stare ubranie, w którym już się nie będzie chodzić, wyrzucone lub przeznaczone na szmaty do wycierania podłogi. Tak właśnie wyglądały ciała ludzi, którym inni „ludzie" zgotowali ten los.

To był mój pierwszy dzień w pracy. Też powinienem był te dusze prowadzić do nieba, ale nie mogłem, bo ta śmierć, którą widziałem różniła się od tej, jakiej mnie uczono. Mówił, że będę zabierał ludzi starych, którzy żyją już długo, którzy umierają w spokoju, w ciepłym łóżku, we własnym domu otoczeni miłością swoich bliskich. Dlaczego mnie okłamał?

Tu były młode, piękne kobiety, silni, przystojni mężczyźni i małe dzieci leżące na bruku jedno na drugim. Dzieci, które nie poznały jeszcze życia, a już znają śmierć. Dlaczego nie wymyślił dla nich historii podobnej do ich zabaw, zawsze pełnych szczęścia? Bo ludzie wierzą, że to On posiada władzę nad ich życiem, że jest wszechmogący i sprawiedliwy. Nie wiem, czy to prawda, ale zastanawiam się czy pięć lat życia równa się siedemdziesięciu? Bo jeśli tak, to niech ktoś mi wytłumaczy na czym polega ta sprawiedliwość? Bo nie wiem, naprawdę nie wiem. Próbuję to wszystko zrozumieć, ale zbyt wiele widzę.

Może On nie chce, żeby ich młode serca czuły ten ból, może, kiedy otwierał przed nimi świat nie przypuszczał, że przyjdzie im żyć w czasie, gdy będzie nim rządzić czas zabijania. Chcę wierzyć, że zabiera je tak szybko do siebie, bo jest to miejsce szczęśliwe, gdzie nie ma zła i smutku. Bo ludzie mówią, że jest dobry. Ale ich dusze płakały za życiem na ziemi, którego nie zdążyli jeszcze całkowicie poznać i które utracili bezpowrotnie.

Dopiero potem dowiedziałem się, że to nie On decydował. Trzymałem w ręku listę z nazwiskami tych co mieli dzisiaj umrzeć albo już umarli, powinienem był zabierać ich dusze, ale nie potrafiłem, bo wydawało mi się, że czuję ten przeogromny ból i cierpienie jakie oni teraz czuli. Potem powiedziano mi, że wcale mi się nie wydawało i że to minie.

Nie minęło.

Wróciłem na górę. Ktoś wziął ode mnie listę z nazwiskami, już nie pamiętam kto, powiedział, że mam pecha, bo zaczynam na wojnie i wykonał za mnie moją pracę, będę mu musiał później podziękować. Nie tak wyobrażałem sobie swój pierwszy dzień pracy. Będąc na górze zastanawiałem się nad wszystkim co zobaczyłem. Przypadkiem usłyszałem rozmowę mojego nauczyciela z nowym uczniem. Nauczyciel już dość długo wypełniał swoje obowiązki jako Śmierć i teraz uczył zawodu innych. Powiedział, że takiego okrucieństwa jeszcze nigdy nie widział, choć wojen widział wiele, ta była najgorsza.

Wojna

Czym jesteś okropna, niszczycielska istoto, która przybywa wołana przez ludzi i przez ludzi próbuje być zgładzona? Dlaczego przychodzisz, dlaczego sprawiasz, że jeden człowiek staje przeciw drugiemu, że jeden drugiego zabija? Czy nie masz sumienia, czy pozbawiasz go ludzi? Jak wiele obiecałaś zysku tym, którzy sprawili, że jesteś i czy w ogóle niesiesz ze sobą coś więcej prócz bólu, cierpienia i śmierci? A może powiedziałaś im, że wtedy będą jak Bóg, bo to oni zadecydują kogo zabić, a komu darować życie? A Bóg chyba już odpuścił w starciu z tobą, bo niewątpliwie jesteś potężna. Przyjaciele często mówili mi, że nie zabrali nikogo, kto umarł naturalną śmiercią, a dusz były setki każdego dnia. On już chyba nie chciał więcej śmierci nad te, które ludzie sami sobie zadawali. Bóg już nie odbierał życia. Wygrałaś z nim. Ale ja słyszałem jak to Jego obwiniają. Nie ciebie. Jak tracą wiarę, jak nazywają Go imieniem swego wroga, mówili o Nim „Niemiecki Boże".

Czy On też to słyszał tego nie wiem, nigdy Go nie spotkałem, ja tylko zaprowadzałem do Niego dusze. Ale zastanawiałem się dlaczego, skoro jest taki wielki i potężny jak mówią ludzie, nie podejmie walki z tobą? Czemu nie może temu zapobiec i sprawić, żeby zapanowało dobro? Przecież jest wszechmogący.

A może ty jesteś innym bogiem, który inaczej postrzega dobro i posiada tak wielką władzę nad człowiekiem, że ten staje przeciw swemu bratu i obaj strzelają do siebie, dopóki jeden z nich nie padnie martwy. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, co się teraz na świecie dzieje? I kiedy to się skończy? Przecież nie da się wszystkich zabić. 

Tam, gdzie nie ma mrokuWhere stories live. Discover now