1. Wypadek

50 11 0
                                    

Sophi, tak miałam kiedyś na imię.
Zostałam adoptowana w wieku siedmiu lat. Nie było nic wiadomo o moich biologicznych rodzicach. Znaleziono mnie koło śmietnika gdy byłam noworodkiem.
Nie chcieli mnie, to nie! Pewnego dnia osiągnę sukces, znajdę ich i podziękuję za wyrzucenie wraz z innymi odpadkani...

Moi rodzice zastępczy to cudowni kochający ludzie. Nie byli bogaci, ale bieda też nie pukała nam do drzwi.
Mieszkaliśmy na przedmieściach ogromnego miasta, w małym domku z kawałkiem ogródka.

Zanim to wszystko się skończyło byłam przeciętną osiemnastolatką, o pięknych zielonych oczach i długich brązowych włosach, wiecznie związanych w niechlujny kok.

Tyle chyba wystarczy. Tamte życie się skończyło, więc nie ma sensu o nim opowiadać. Dlatego zacznę od swojej śmierci.
Nie, nie jestem duchem, jeśli tak pomyśleliście. Choć może taki stan byłby lepsze, niż to kim teraz jestem. Nie prosiłam o takie "urozmaicenie" mojego życia.
A może jednak moja śmierć, była tym czego potrzebowałam? Tym, co zmieni moje bezsensowne istnienie, w coś wartościowego? Może nie bez powodu, akurat mnie to spotkało?

******

Było południe, wracałam właśnie autobusem wraz z całą moją klasą, z dwudniowej wycieczki.
Pogoda była paskudna. Cały czas mocno padało, wiał silny wiatr i na domiar złego, na granatowym niebie pojawiły się jeszcze błyskawice.
Od dzieciństwa nie lubiłam burzy. Nieprzerażała mnie, tylko zmieniała mój nastrój w ponury, wręcz czasem depresyjne.

Jeden lub dwa pioruny - choć mi się wydawało, że było ich więcej - z idealnym wyczuciem czasu, uderzyły w ogromne drzewo, które pękło jak gałązka i opadło na drogę, tuż przed autobusem.
Jakże by inaczej?!
Przecież nie mogło upaść na pole, po drugiej stronie, prawda? Lub chociaż, pogoda mogłaby tak nieograniczać widocznosci, by kierowca w porę mógł zareagować.
Niestety, pojazd wpadł w poślizg, przewrócił się i zaczął koziołkować, zatrzymując w ostaniej chwili na krawędzi urwiska.
Scena wyjęta, jak z jakiegoś przeciętnego filmu.
Co dziwniejsze, nikt nie zginął... jeszcze.

David, chłopak którego bardzo lubiłam , leżał na bocznej szybie, akurat na tym jedynym kawałku, który wystawał nad przepaścią. Był nieprzytomny, tak jak większość osób, z dość poważnymi obrażeniami.
Tak samo i ja, byłam mocno poobijana, z podłużną, ociekającą krwią raną, na głowie i wielu innych częściach ciała.

Szkło zaczęło pękać pod jego ciężarem.
Nie wiem co mnie do tego skłoniło, bo nigdy nie narażałam się dla innych. Nie musiałam. Ale właśnie teraz, chwyciłam jego dłoń, próbując przeciągnąć na swoją stronę.
Ani drgnął.
Nie miałam wystarczająco siły. Nie reagował, gdy próbowałam go zbudzić.
Kolejne odgłosy pękającej szyby, zmusiły mnie do wykorzystania całych pokładów energii.
To co działo się później, pamiętam jak przez mgłę.
Jakimś cudem - prawdopodobnie przez chwilowy skok adrenaliny - przeciągnęłam go na tyle, aby był bezpieczny. Lecz sekundy później, tracąc stopniowo przytomność, sama zsunęłam się na tą cholerną szybę.
I w tym momencie, tuż obok autobusu, uderzył oczywiście kolejny piorun.

Gdyby dziś był piątek trzynastego, wcale nie byłabym tym wszystkim tak zaskoczona.

Poczułam coś dziwnego, czego nie potrafię dokładnie opisać. Tak jakby wewnątrz mnie, tkwiło coś, jakaś energia, która teraz została uwolniona, a wraz z nią uczucie ulgi i szczęścia. Później, nadszedł niewyobrażalny ból, który ogarnął całe moje ciało.

Szyba pękła, a ja nawet nie byłam wstanie krzyczeć z przerażenia, gdy spadałam w ogromną przepaść.
Odgłosy burzy nasilały się, dudniąc mi okropnie głośno w uszach.

- Cholera, miał być tylko jeden!

Usłyszałam czyjś zaskoczony głos, którego nie powinnam słyszeć w takim położeniu.
Uchyliłam powieki, nadal czując potworny ból i jak przez mgłę, dostrzegłam jedynie zarys chłopaka i czarne, duże skrzydła.
Poczułam jak dotyka dłonią mojego czoła i coś mówi, lecz jego słowa nikły wśród głośnych grzmotów.

- Jesteś teraz... pamiętaj... Aszirat. Wrócę, ale... błagam...

Wciąż spadając, zaczęłam krzyczeć, czując jakby moje mięśnie na całym ciele były rozrywane. Jakby każda kość pękała. Jakbym od środka płonęła żywym ogniem.

Nagle zorientowałam się, że leżę już na ziemi, nie pamiętając momentu zderzenia z nią. Nastała cisza, w której usłyszałam jedynie, trzy ostanie uderzenia mojego serca.

Nic już nie czułam.
Nie słyszałam.
Nie widziałam.
Umarłam...

Wybrańcy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz