Pierwsze oznaki zimy w miasteczku położonym na północy nigdy nie zwiastowały niczego dobrego. A więc, gdy śnieg spadł u drzwi każdego mieszkańca Dzwonków, rozpoczęto mozolne przygotowania do powitania pory roku z należytą czcią.
Dar wiedział, że za miesiąc odbędą się wielkie świętowania. Wiedział, że możni będą przemierzać ulice na saniach z zaprzężonymi reniferami różnych maści, a ognie będą palić się w ogniołapie przez długie godziny, zanim noc nawet je uśpi. Wiedział, że starsze dzieci będą skakać z górek na stosy puszystego śniegu, czasem łamiąc kończyny, ale wydrapując się spod nich z uśmiechem. A legendarne dzwonki, od których miejscowość wzięła swoją nazwę, rozdzwonią się ponownie. Święta, śpiewały mu wszystkie radosne głosy w głowie, mimo świadomości, że on ich nie dojrzy.
— Naprawdę zamierzasz iść? — pytali go bracia, ojciec, matka. Sąsiedzi. Pytał go także cholerny kapłan. Nikt z nich nie rozumiał potrzeby, palącej potrzeby, targającej nim. Ale obleczone chłodnym słońcem śnieżne płatki na werandzie powiedziały mu wszystko, co chciał usłyszeć. Pojawiły się zbyt wcześnie. Nie zdążył się spakować.
Gdy wreszcie zebrał potrzebne rzeczy, świat stanął przed nim otworem. Obdrapane górskie szczyty za jego plecami wydawały się pożerać drobny budyneczek, w jakim osiedliła się jego rodzina. Nie byli zamożni. Nie miał wielu sentymentalnych pamiątek, które mógłby zabrać ze sobą. Kiedy odwrócił się od miasteczka, miast świętować, kierując swe kroki ku górskim pasmom, żałował jedynie jednego.
Pragnął zobaczyć Miłosierne Rozdanie, darowanie paczek z prezentami dla uboższych ludzi przez dziewięć zamożnych rodzin, wiodących ze sobą dziewięć świętych dzwonków. Od dawna tę tradycję lubił najbardziej. Ale w tym roku dawno nie miało żadnego znaczenia. Nie, w tym roku, nawet Miłosierne Rozdanie musiał odłożyć na bok.
***
Przemierzał skaliste brzegi przy zdradliwych rzekach. Na nich już pojawił się lód. Ostatnim, o czy marzył Dar, było stąpanie po śliskim lodzie. Obrał boczną ścieżkę. Mróz starał się mu doskwierać. Mężczyzna na to nie pozwolił. Jego wyjątkowa zdolność, o której nie mówił nikomu. Główny powód jego wyprawy. Poruszył dłonią, a gorejące płomyki rozbłysły na niej małym ogniskiem. Przez całą podróż podtrzymywały go przy życiu, ogrzewając jego zesztywniałą twarz oraz tracące czucie nogi.
Chrzęst śniegu okazał się jedynym dźwiękiem, jaki dobiegał jego uszu w opuszczonych przejściach między górami. Śniegu, który znajdował się wszędzie. Sięgał mu do kolan, a od wszechobecnej bieli musiał zakrywać swoje oczy kapturem i iść przed siebie, ślepo podążając za wskazówkami innych zmysłów. Nadal, pod grubym materiałem, nasiąkniętym wilgocią, czuł napór wschodzącego słońca. Wytchnienie przynosiły mu noce, kiedy księżyc spowijał swymi ramionami czubki starożytnych drzew, pozostawiając jasny śnieg w ciemności. Wtedy też doświadczał największego zimna.
Swoim ogniem pocieszał się, że nie ma możliwości umrzeć, jednak nawet w obecności płomieni chłód atakował bezbronne ludzkie plecy wędrowca. Każdy dzień wyglądał tak samo. Rozglądał się dookoła, wzrokiem próbując wyłapać ludzkie sylwetki, po czym zaciągał kaptur z powrotem na głowę i szedł dalej przed siebie. Minęły trzy tygodnie, dopóki nie ujrzał człowieka.
Słaniał się pod naciskiem ciężaru na jego ramionach, brnąc z determinacją przez śnieżne zaspy. Suche oddechy wydobywały się z ust mężczyzny w postaci pary, zastygając w powietrzu na chwilę, zanim następna mgiełka jej nie wchłaniała. Belki drewna wydawały się ciężkie. Podobnie jak wielki topór przytroczony do długiego płaszcza.

CZYTASZ
Dzwonki
القصة القصيرةDar wiedział, że za miesiąc odbędą się wielkie świętowania. Wiedział, że możni będą przemierzać ulice na saniach z zaprzężonymi reniferami różnych maści, a ognie będą palić się w ogniołapie przez długie godziny, zanim noc nawet je uśpi. Wiedział, że...