2

109 13 0
                                    

  Czarny Niedźwiedź był zadowolony, zdobyli mięso dla głodujących towarzyszy, w przeciwieństwie do Pięknego Sokoła, który cały czas martwił się zabiciem bladych twarzy.
– Bracie co z tymi bladolicymi?
– A co ma być? To była sprawiedliwa śmierć, gdyby na nas nie napadli, żyliby. – Z jego oczu biła powaga, która zachwiała wątpliwościami Indianina. Pokonują pieszo wiele kilometrów dotarli w pobliże drewnianego domku z tablicą w języku angielskim "Rezerwat Indian...". Była to tak stara, że końcówka napisu stała się nieczytelna. Na ten widok młodzieniec splunął z obrzydzeniem na ziemie.
– Informują tak, jakby ktoś wkraczał na teren strasznych zwierząt, przeklęci biali. Piękny Sokole musimy poczekać do zmroku, inaczej na tym płaskim terenie dostrzegą nas z daleka, zaczną się pytania i te ich przesłuchania, nienawidzę tłumaczyć się tym przeklętym durniom. – Ukryli się na czubku drzewa, chowając się przed patrolami kawalerii, oczywiście nie szukali nikogo, tylko sprawdzali, czy żaden z mieszkańców tego „raju" nie przekradł się na tę stronę.
Nadszedł zmrok, a cisza wokół zapadła, jak ciężka kurtyna po występie teatralnym. Czarny Niedźwiedź zbudził śpiącego towarzysza i swobodnie opuścili swoją kryjówkę. W stróżówce paliło się światło, a w okna widać było niebieskie mundury żołnierzy, musieli obejść ich. Stąpając lekko, powoli wielkim łukiem obchodzili budynek. Drzwi się otworzyły i światło padło na zewnątrz, padli na ziemie. Na zewnątrz wyszedł żołnierz w niebieskim kapeluszu, z szablą u boku.
– Dawid, gdzie ty w taką ciemnicę idziesz? – ryknął głos ze środka.
– Za potrzebą sierżancie, dzień, czy noc przed naturą nie uciekniesz. – Para Indian drżała z wielkich emocji, czy kawalerzysta podejdzie do nich, czy pójdzie w inną stronę. Mogli go zabić, jednak gdzie ukryć ciało? Na równinie nie było o tym mowy, z niepokojem śledzili rozwój sytuacji. Nieświadomy niczym Dawid, podgwizdując sobie, sprawdził konie za domem i poszedł dalej w inną stronę. Czarny Niedźwiedź wraz z Pięknym Sokołem odetchnęli z ulgą i skradali się dalej.
Będąc kawałek dalej, mogli wrócić do normalnego chodu, byli wymęczeni tym wszystkim, ale świadomość, że zdobyli pożywienie dla głodującego i chorującego plemienia, pchała ich naprzód. Nastał ranek, a piękny wschód słońca oświetlał sylwetki idących. Wreszcie ujrzeli kolorowe tipi, chude dzieci podbiegły do nich, pytając się, co mają w skórach. Młodzieńcy rozwinęli swój pakunek, odsłaniając masę surowego mięsa, zalśniły się oczy malców, a wielka radość nastała w obozie, każdy poklepywał chłopców w uznaniu ich zasług, tylko wódź Sędziwy Byk obserwował ze smutną twarzą syna, kierując wzrok na okrwawiony tomahawk.
– Ojcze przyniosłem pożywienie dla nas, dzięki temu głód nie będzie nam dokuczał przez kilka tygodni. – W oczach chłopcach można było wyczytać, że pragnie pochwały, jednak stary wódz rozkazał zająć się mięsem, a sam wrócił do swojego namiotu. Tuż za nim wmaszerował zdziwiony Czarny Niedźwiedź.
– Ojcze, co się stało?
– Ty mi chłopcze powiedz. – Nabił długą fajkę i zaczął ćmić, widać było, że cała radość z życia uciekła z niego już dawno.
– Nie rozumiem... – Usiadł przed swym rodzicem, z niepokojem śledząc jego ruchy.
– Zwierzę może sam zdobyłeś, ale powiedz, mi czyja krew widnieje na twoim wojennym toporku? – Czarny Niedźwiedź zalał się strachem, czyżby Piękny Sokół coś wypaplał? Nie, nie. To nie on. Zapomniał o tym zakrwawionym tomahawku, może zdoła jakoś wybrnąć.
– To tylko ślad po jeleniu, musiałem go dobić, strzała nie zabrała mu życia. – Uciekał wzrokiem po ścianie tipi. Sędziwy Byk spojrzał na wzorzysty dywan, który zdobił podłogę.
– Gdybyś tu Niebieska Stokrotko była, wtedy nasz syn może wyrósłby na kogoś lepszego, a tak to odeszłaś po ciężkiej chorobie, zostawiając mnie starca z dorastającym młodzieńcem. Popatrz, nie wywiązałem się z tego zadania. – Szepnął do siebie, a następnie z głosem pełnym żalu rzekł:
– Tuż przed waszym przybyciem nasi zwiadowcy donieśli nam o dużej grupie żołnierzy kierujących się w naszą stronę, jeden z naszych Czerwony Lis, pracujący w służbie rezerwatu doniósł mi o trzech zabitych bladych twarzach, których ktoś zamordował około dwóch dni temu, obok nich odkryto szczątki zabitego zwierzęcia. I wyobraź sobie, że właśnie teraz wracacie wy z upolowanym mięsem i z poplamionym szkarłatem tomahawkiem. Jak mam to rozumieć? Jestem już stary, ale Manitu nie odebrał mi jeszcze rozumu, bym nie mógł nie połączyć tych dwóch zdarzeń.
– Ale ojcze...
– Mów prawdę, mój chłopcze. Nie twierdze, że ukradłeś coś, bo jesteś na to zbyt szlachetny, jednak sądzę, że stało się coś jeszcze, o czym milczysz. – Spojrzenie staruszka nie wyrażało nic prócz smutku.
– To oni zaczęli, traktowali nas, jak śmieci. Chcieli ukraść nam pożywienie, w ogóle nie przejęli się tym, że głodujemy. Widziałem u nich tylko pogardę...
– Więc ich zabiłeś?
– A co miałem pozwolić, by robili, co chcieli na naszej ziemi?
– Eh mój synu, mój synu, coś ty najlepszego narobił... Przez swoją porywczą i młodą krew sprowadziłeś na Siuksów gniew bladych twarzy.
– Mamy broń, stawmy im opór! – Podniósł się z ziemi pewny siebie.
– Młody i niecierpliwy, zabójcza mieszanka. I co zamierzasz poprowadzić wynędzniały, osłabiony lud z przestarzałym uzbrojeniem na dobrze wyszkolonych białych żołnierzy?
– Jeśli będzie trzeba to tak.
– Oj naiwny i głupi... – Ich rozmowę przerwało wejście jednego z dorosłych Indian.
– Wodzu liczni biali przybyli! – Wszyscy natychmiast opuścili namiot, ich oczom ukazał się oddział dwudziestu kawalerzystów uzbrojonych w krótko lufowe Winchestery i broń krótką.
– Sędziwy Byku sprowadza nas tu niewesoła sprawa – odezwał się lider grupki.
– Oficerze Smith, co sprowadza pana w nasze skromne progi? – ugodowo zaczął staruszek.
– Jak zapewne wiesz, dwa dni drogi od waszego obozu zabito troje traperów, ślady wskazują, że ruszyli w tę stronę, obeszli strażników rezerwatów i wrócili tutaj. Nie miałem zamiaru was niepokoić, jednak zabójstwo i to potrójne nie może ujść płazem. Wydajcie nam zabójców, a rozejdziemy się w pokoju. – Czarny Niedźwiedź chciał coś powiedzieć, lecz jego ojciec gestem dłoni uciszył go.
– Oficerze Smith. Ja poniosę karę, nie obchodzi was kto, to zrobił, ważne by znalazł się winny. Prawda? – Kawalerzysta niechętnie spojrzał na Indianina.
– Niech tak będzie, niech ktoś go zwiąże i wsadzi na swojego konia, zbyt daleko do fortu, by szedł pieszo. – Dwóch żołnierzy zsiadło z koni i z pętami w rękach zbliżyło się do Sędziwego Byka. Ich drogę zagrodził Czarny Niedźwiedź z tomahawkiem w ręku, kawalerzyści przyszykowali broń do wystrzału.
– Synu dość! Odejdź! – Rodzic odepchnął go i pozwolił na związanie sobie rąk.
– Ale...
– Dość krwi przelanej, ta ziemia nie będzie nawożona szkarłatem naszych braci. – Przewiesili go przez konia i odjechali. Młodzieniec z gniewu zagryzł wargę, tak, że czerwona stróżka popłynęła po brodzie. Nawet jeśli ojciec nie będzie chciał ratunku, on nie pozwoli, by białe ścierwo tak traktowało wodza Siuksów.  


Czerwony ŚwitOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz