Wypuściłem delikatnie powietrze z ust. Ciepła para, niczym dusza powoli opuszczała moje ciało. Stałem, przyglądając się jej, aż rozmywała się wraz z poranną gęstą mgłą. Powietrze w tym niewielkim borze było czystsze niż gdziekolwiek indziej o tej porze roku, a szczególne wtedy, gdy od wschodu wiał porywisty wiatr. Zanurzyłem dłonie głębiej w kieszeniach ciepłej kurtki, spoglądając na spokojne sosny, które jakby nie zdawały sobie sprawy z panującej temperatury. Dumnie stały z igłami lekko pokrytymi świeżym, lekkim śniegiem. Nie rozumiałem dlaczego, ale zawsze wzbudzały we mnie skrajne uczucia, a towarzyszyła temu gęsia skórka, która pokrywała na moment całe moje ciało.
Kiedy byłem chłopcem, chodziłem do szkoły przez ów bór oddzielający mój dom od szosy. Wracałem zawsze tą samą drogą i przynosiłem na bucie jedną igłę.— Cześć, synku — przywitała mnie mama, gdy wbiegłem z impetem do domu.
— Hej, mamo — odpowiedziałem, nawet na nią nie spoglądając, aby szybko sprawdzić podeszwę swojego buta. Mam cię, pomyślałem, wyciągając z lewego śniegowca igłę z choinki. Od kilku dni przyklejona była w tym samym miejscu, więc chciałem się jej w końcu pozbyć.
— Co tam masz? — zapytała, patrząc na mnie zaciekawiona. Sięgnęła do mojej ręki.
— Nic, tylko jakąś igłę sosnową — wymamrotałem, wzruszając ramionami.
— Sosnową? Pokaż! — Zabrała igłę. — Nie jest sosnowa tylko świerkowa — stwierdziła.
— Co? Skąd wiesz? — dopytałem, zaskoczony.
— Popatrz! Igły ze świerka są krótsze, twardsze i dużo jaśniejsze od tych sosnowych rosnących w naszej okolicy — wyjaśniła. — Skąd ją masz?
— Przyniosłem przecież na bucie — zauważyłem.
— No tak, na bucie... — Zachichotała i pocałowała mój policzek. Pachniała świeżym ciastem rabarbarowym, aż zaburczało mi w brzuchu.— Umyj ręce i przyjdź do kuchni na ciasto. Właśnie wyjęłam z piekarnika. — Przytaknąłem i pobiegłem do łazienki.
Przez kolejne kilka dni, codziennie po szkole przynosiłem na bucie jedną igłę. Zdecydowałem, że będę je wrzucał do wielkiego szklanego słoja. Gdy zaczął się powoli zapełniać, nakleiłem na niego wielki plaster, który mama używała do opisywania słoików z dżemami. Podpisałem go „Igły po choince, własność Kuby. Nie ruszać!" Co roku igieł przybierało, a pod koniec szkoły słoik był prawie pełen. Przez wszystkie lata podstawówki, Wigilia była dniem, gdy znajdowałem ostatnią igłę danego roku. Minęły lata, skończyłem szkołę, potem technikum a wyjeżdżając na studia słoik wylądował na strychu, razem ze stertą zabawek i pozostałych moich rzeczy. Poczułem wtedy ogromny żal i smutek, chociaż przecież niczego nie straciłem. Przynajmniej nie wtedy!
Kilka lat później...
Obudziłem się jak zwykle na kacu. Tak właśnie wyglądał każdy mój poranek, odkąd wziąłem ślub z miłością mego życia i urodziła nam się dwójka wspaniałych dzieci. Wszystko wyglądało jak w bajce, ale nią nie było. Miałem ogromne problemy finansowe z powodu błędnych decyzji sprzed lat. W domu ciągle chodziłem niezadowolony, kłócąc się z żoną i lekceważąc dzieci. Pozostało mi picie, które malowało na mojej twarzy radosny uśmiech, niczym po spotkaniu dziecka ze Świętym Mikołajem.
Czułem, że coś jest nie tak i nie miałem pojęcia gdzie byłem. Otworzyłem szerzej oczy, próbując się przyzwyczaić do oślepiającego porannego słońca, które odbijało swe promienie od tafli świeżego śniegu. Chciałem się poruszyć, ale coś boleśnie trzymało mnie w pasie. Zajęczałem z bólu, a dźwięk ten zagłuszył dziwny bulgot wydobywający się z mojego gardła. Na biały rękaw mojego swetra, tuż nad dłonią spoczywającą na kierownicy zaczęła skapywać stróżka żywo czerwonej krwi. Zamknąłem w panice usta, a serce zadudniło głośno w moich uszach. Sięgnąłem ręką do boku i poczułem zimny metal przebijający mnie na wskroś. Próbowałem uregulować rwący się oddech, aby opanować wdzierającą się do mego wnętrza panikę, gdy za przednią, stłuczoną szybą ujrzałem ogromną, świerkową choinkę, w którą wbiła się maska mojego samochodu. Chwyciłem w zakrwawione palce jedną z setek igieł rozrzuconych za kierownicą. Od kiedy zacząłem je zbierać jako dziecko, nie pomyliłbym ich z żadną inną odmianą. Spojrzałem na nagie gałązki choinki, a potem na wszystkie jej igły porozrzucane wkoło mnie i na śniegu. Rozejrzałem się po okolicy i rozpoznałem stary bór sosnowy. Zaszlochałem z rozpaczy, bo z dawnego kiedyś lasu, który tak bardzo kochałem nie zostało zupełnie nic, prócz tej jednej choinki, której nigdy wcześniej nie widziałem, a igły zbierałem przez te wszystkie lata w słoiku.
CZYTASZ
Igły po choince
قصص عامةBajka, w której rzeczywistość i sen nie ścierają się, lecz nawzajem przenikają. Świąteczna historia chłopaka ze słojem pełnym choinkowych igieł, który musiał upaść, aby zrozumieć, co stracił. Czy lasy mogą mieć duszę? Czy święta mogą zdziałać cuda...