Prolog

6 1 0
                                    

Krzyk kobiety rozniósł się echem po ciemnym korytarzu. Białe płytki złowrogo połyskiwały, a lampy z żarówkami energooszczędnymi oświetlały sterylny korytarz. Nagle jedne z drzwi otworzyły się z hukiem i uderzyły w ścianę.

Mężczyzna w białym fartuchu wybiegł i popędził do sali, znajdującej się prawie na samym końcu korytarza. Z całej siły popchnął inne białe drzwi, by następnie wejść do biura. Spośród tysiąca szufladek znajdujących się w środku, wybrał jedną. Wyjął z niej akta, które posiadały informacje o problemie. Podjął się znalezienia wyjścia z tej sytuacji, ale nie dał sobie z nią rady.

Ręce trzęsły mu się niemiłosiernie, a pot skapywał z czoła. Próbował go zetrzeć końcówką ubioru, jednak napływał w tak szybkim tempie że nie był w stanie go powstrzymać. Papier trzymany w jego prawej ręce pokrywały kropelki, które zasychały jedna po drugiej od podwyższonej temperatury w pokoju. Może to nawet nie była temperatura pokoju, tylko ciepło jego ciała wywołane przyspieszonym tętnem.  

Lekarz zrobił zaniepokojoną minę, wszystko szło nie po jego myśli. Odwróciwszy akta na drugą stronę zaklął pod nosem.

- Jak mogłem się aż tak pomylić? Zabiją mnie. Nie, to będzie najlżejsza kara... - Wydał zduszony jęk. - Nie, nie... nie! Gdzie ona jest?

Wybiegł z biura, chciał wrócić do poprzedniej sali. Niestety jak mógł przypuszczać na korytarzu czekało na niego dwoje, masywnych mężczyzn. Ubrani byli w garnitury, obydwoje trzymali w ręce srebrno-czarne pistolety. Przyszli wykonać swoją brudną robotę. Zbliżali się niebezpiecznie szybko, będąc coraz bliżej doktora.

- Gdzie ona jest? - Wychrypiał jeden z goryli. Jego twarz okaleczały liczne bruzdy, a strój mocno opinał jego ciało, podkreślając wielkość mięśni. Lekarz pobladł na twarzy, wskazał ręką  na  drzwi po jego prawej.

W jednej chwili cały jego świat legł w gruzach. Oby nic nie zrobili mojej ukochanej - pomyślał. Pod nosem szeptał do Boga by jej nie znaleźli i pozwolili na normalne życie.

Mężczyźni weszli do środka i wystrzelili kilka razy z broni. Nie usłyszał płaczu ani lamentu. To znak, że nie cierpiały. Uśmiechnął się pod nosem jak prawdziwy szaleniec, był na schyłku wykończenia psychicznego.

Poczuł się dziwnie dumny ze swojej porażki. Kolejny nieudany eksperyment. Wtedy usłyszał kolejny strzał, a po jego twarzy zaczęła spływać ciepła, bordowa krew. Otworzył usta ze zdumienia, lecz nie czuł bólu. W głębi duszy cieszył się choć sam nie pojmował z czego. Ostatnie co usłyszał to słowa jednego z mężczyzn:

- Nie ma jej tu.

Re: Sen Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz