Rozdział 5: "Więc pomogłaś mi? Czemu?"

591 45 11
                                    




- Clarke? Clarke...
- Oddycha?
- Jasne, że oddycha. Głupie pytanie. Po prostu zemdlała..
- Mi to wyglądało nieco inaczej. Jakby płuca miała zaraz wypluć.
- Lincoln.. daj spokój.. nie rób z niej ofiary losu. Przyszła tu z własnej woli.
- Wiem.. ale i tak się o nią martwię..
- O mnie też się tak martwiłeś, a jednak wyszłam na prostą.
- „Wyjść na prostą" to może sygnał przy połączeniu do aparatury w szpitalu.
- Lincoln..
- Już dobrze, dobrze. Musimy ją odstawić.
- Do domu.
- Gdzie do domu.. Jej rodzina zawału dostanie na miejscu!
- Ale wiesz gdzie mieszka?
- Wiem, ale nie w tym rzecz.
- To w czym? Daj spokój. Po prostu oberwała.
- Weź ją do swojego domu...
- Słucham? Czy ja się przesłyszałam?!
- Nie, bo chyba pamiętasz słowa Indry? Jesteś za nią odpowiedzialna. Od teraz to Twój człowiek.
- Nie ma mowy! Nie wpuszczę obcej dziewczyny do swojego domu!
- A jednak to zrobisz!
- Rozkazujesz mi?
- Nie, to przyjacielska dobra rada, jeśli dalej chcesz uczestniczyć we wszystkich pięściarskich pojedynkach, jako członkini Polis!
- Ale ona...
- Co ona? Jeśli się obawiasz, że zrobi ci krzywdę, to zauważ, że właśnie oficjalnie dostała wpier*ol. I wątpię by jakiś randomowy zbawca ze strzykawką, zawierającą adrenalinę wbił jej w środek serca zawartość, przez którą poczuje siłę Tytana spod Olimpu. Jednym zdaniem: jest nieszkodliwa.
- Lincoln.....
- Po prostu przestań. Zrób coś choć raz.. nie dla mnie... dla Costii ...
- To było poniżej pasa...
- ... Przepraszam..
- Niech będzie... ale Ty ją bierzesz na ręce!
- Dobry wybór! Zuch dziewczyna!
- Zamknij się..

***

Wybór. Jedynym momentem, w którym nie posiadamy go- są nasze własne narodziny. Gdybyśmy mogli podjąć decyzję, czy urodzić się, czy też nie- zdecydowalibyśmy się na egzystencję wśród ludzi? To właśnie możliwości pozwalają społeczeństwu na przeświadczenie o stąpaniu własną, nieodkrytą wcześniej ścieżką, na której końcu ponoszone są odpowiednie do czynów konsekwencje. 

Wybór jednakże z czasem stał się pewnego rodzaju karą. Posiadając go bowiem, musieliśmy podejmować męskie decyzje, nawet jeśli dotyczyło to płci pięknej. A w momencie otrzymania rezultatu, odwrotnego do spodziewanego się wcześniej- negowaliśmy i eliminowaliśmy próbę kolejnych, złych rozstrzygnięć problematyki. 

Czy Clarke Griffin była właśnie TĄ osobą, podejmującą złe decyzje? W końcu.. ile dziewczyn jednego dnia decyduje się na podjęcie walki z cieniem, własnym wnętrzem, drugą naturą, a potem wstępują do klubu bokserskiego Polis? A jeszcze lepszym pytanie byłoby: Ile z nich zdecydowałoby się w dniu pierwszego treningu na walkę z wysokim, barczystym mężczyzną, który połyka swoje ofiary w całości? Blondynka zapewne mogłaby policzyć na palcach u jednej ręki tego typu zwariowane osoby, wliczając w to samą siebie. 

Teraz jednakże leżała na miękkim łóżku, lekko obracając się na bok, jak gdyby znajdowała się we własnym posłaniu. Jej delikatne ręce jeszcze przez chwile opierały się pod policzkiem. Nagły przypływ ciśnienia oraz uderzenie gorąca sprawiło, iż obudziła się- prostując sztywno palce u rąk na materacu i poruszając machinalnie do pozycji siedzącej. Jej oddech był niespokojny, a w głowie wciąż wirowało, jakby cały pokój poruszał się wraz z nią. Blondynka dotknęła swojej skroni przez chwilę rozmyślając, gdzie się znajduje, i jak doszło do przemieszczenia jej osoby. 

Ostatni raz widziała się z... Lincolnem... a potem ogłoszono walkę. TAK! Ona miała walczyć! Ale z kim? Z Lexą!...Tyle że ona odklepała i oddała dziewczynie bój walkowerem. To dlaczego Clarke odnosi dzikie wrażenie bolesnych: pleców, rąk, a przede wszystkim całej twarzy..? Później... Roan... tak.. Roan z nią walczył. Dał jej lekcję życia, po której upadła na ziemię i nie widziała już nic. Tylko tyle pamięta...

HIT BY LOVE | ClexaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz