- DZIEEEEEŃ DOBRYYYYY!!!!! - James niemal na skrzydłach wbiegł do Wielkiej Sali i z impetem usiadł na miejscu obok Lily całując ją w policzek. Rudowłosa dalej nie mogła przyzwyczaić się do ich związku i publicznego okazywania uczuć.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry - mruknęła rozglądając się nerwowo dookoła, ale nikt nie zwrócił na nich uwagi. Szkoła powoli przyzwyczajała się już do widoku tej dwójki i plotki na ich temat cichły.
James zmarszczył brwi obserwując ją uważnie. Lily złapała to spojrzenie i przez chwilę obserwowała go spod byka, żeby zaraz zacząć mu się przyglądać z zaciekawieniem. Na głowę miał wsuniętą czapkę Mikołaja spod której wystawały roztrzepane na całym czole włosy. Aż dziw, że kosmyki nie wchodziły mu do oczu. Okulary, które nosił, przekrzywiły mu się na nosie, a orzechowe oczy błyszczały jeszcze bardziej niż zwykle.
- Dla mnie dobry, dziś Mikołajki! Zaraz przyjdą prezenty od rodziców! - Ucieszył się. Nie zdążył skończyć zdania, a chmara sów wleciała do Wielkiej Sali. Przynajmniej pięć zatrzymało się przed Jamesem. W jednej z nich Lily rozpoznała sowę Potterów. James niemal rzucił się na pakunki maltretując biedne ptaki, które dziobały go brutalnie po rękach, gdy ciągnął je za nóżki próbując odwiązać pocztę.
- Merlinie, skrzywdzisz te biedne zwierzęta! - jęknęła Lily pomagając mu i delikatnie odwiązując prezenty. Każdej z sów wręczyła krakersa.
- TO TE BESTIE MNIE SKRZYWDZĄ - ryknął James, gdy jego domowy puchacz dziobnął go prosto w czoło robiąc niemałą awanturę i hukając na niego pretensjonalnie. - A poszedł ty! - James machnął ręką, ale sowa nic sobie nie robiąc z jego słów rozbiła mu szkło w okularach i uderzyła twarz skrzydłami. Porwała z oburzeniem tost z jego talerza i odfrunęła pośpiesznie. - POMIOT CZARNOMAGICZNY! - wrzasnął za ptakiem.
Lily zachichotała cicho widząc, że na jego talerzu pojawiły się także sowie odchody, a niczego nieświadomy James właśnie maczał w nich rękaw szaty. Próbował rozerwać ozdobny papier prezentowy.
- A ty co, w gównie się od rana tarzasz? Jakaś nowa dieta, że masz to na talerzu? - Syriusz usiadł naprzeciwko przyjaciela. Remus, Peter i Marlena również do nich dołączyli.
James spojrzał najpierw na talerz, potem na swój rękaw, następnie na trzęsącą się od powstrzymywanego śmiechu Lily. Posłał jej oburzone spojrzenie.
- I ty przeciwko mnie? - spytał wyciągając z kieszeni różdżkę i czyszcząc szatę i naczynia.
- A do mnie coś przyszło? - Syriusz rzucił się na podarunki. James podsunął w jego stronę dwa pudełka i wrócił do rozpakowywania swoich paczek.
- Jak dzieci - mruknęła Marlena do Lily i obie pokiwały twierdząco głowami na znak zgody.
- James... - mruknęła Lily, gdy po śniadaniu skierowali się prosto do wyjścia ze szkoły. Była sobota, którą mogli spędzić w Hogsmeade. Potter przerwał zakopywanie Blacka w zaspie śniegu, który w tym roku, jak nigdy, spadł na błonia Hogwartu powodując u wszystkich nadmierną euforię. Angielska pogoda zwykle nie rozpieszczała śniegiem i mrozem, więc Huncwoci nie mogli przegapić okazji na bitwę na śnieżki i inne dowcipy w białym puchu. Remus za pomocą zaklęcia toczył trzy różnej wielkości kule, które ustawił tuż przy bramie wyjściowej i ubrał w garnek, zmutowaną marchewkę i wielkie węgliki tworząc gigantycznego bałwana, na którego Marlena rzuciła zaklęcie i który pozdrawiał wszystkich przechodniów. Syriusz nie mógł sobie darować i, gdy tylko wydostał się z zaspy, dodał bałwanowi umiejętność wyzywania i straszenia ślizgonów.
- Jaaa?... - James złapał Lily w pasie i wtarł trochę śniegu w czubek nosa.
- Ej! Bo jak cię topornę pierdołkiem w chubek czujka, to ci pęka szczęknie! - zagroziła mu udając oburzenie i śmiejąc się jednocześnie. Spojrzał na nią dziwnie, ale nie skomentował. - Nie ważne. Mam dla ciebie prezent - niespodziankę - mruknęła mu do ucha. James wyszczerzył się tylko w odpowiedzi i przyspieszył kroku.
YOU ARE READING
Mikołajkowy zawrót głowy (Jily)
FanficKrótki one - shot Lily Evans i James Potter - Mikołajkowy zawrót głowy, czyli o tym dlaczego łanie nie mają rogów :)