Andrew W. Barrow
Zdarzenie w Incerath
Zasnuwające widnokrąg chmury przypominały szarpaną przez wiatr kotarę, która opadła na świat, oddzielając go od błękitnego spokoju. Wewnątrz kłębiących się obłoków w rytm muzyki błyskawic tańczyły cienie.
Niebo przeszył piorun tworząc pajęczą nić, którą każdy widział jeszcze kilka chwil po jej zgaśnięciu. Błysk był tak jasny, że uwidaczniał nawet drobne szczegóły pokładu. Spienione fale z wściekłością uderzały o kadłub galery, a deszcz siekł bez wytchnienia, jakby chciał spaść tylko w miejscu, gdzie płynął ich statek. Nieskalana kopuła błękitu, jaką było niebo o poranku, wydawała się być czymś tak odległym, jak pierwsze dziecięce wspomnienie.
- Refować żagle! - zagrzmiał głos kapitana Ervesa, który stał za kołem sterniczym.
Veren dobrze wiedział, że ten rozkaz oznaczał dla niego zejście pod pokład. Przetarł oczy, które zauroczył widok wojny ścierających się niebios i pobiegł z resztą pod pokład, ślizgając się na mokrych deskach i uważając, by nie uderzyć głową o zbyt niskie nadproże. Nie zazdrościł tym, którzy musieli pozostać na górze, by zająć się ożaglowaniem „Srebrnej Pieśni".
Uderzyli w falę, cały luźny ładunek się przewrócił - najwyraźniej załoga także się do niego zaliczała. Dało się słyszeć, między przerwami na gromy, falę przekleństw wypływającą z ust marynarzy i wrzask jakiegoś nieszczęśnika, który musiał wypaść za burtę.
Veren pomógł zabezpieczyć ładunek ustawiony pod ścianami ładowni. Ze źle zamkniętej skrzyni, wysypał się anyżek, którego zapach wypełnił powietrze. Zbierali go garściami, a nie mogąc znaleźć młotka związali skrzynię liną.
Był jednym z zarządców, dzięki czemu, z resztą kompanów odpowiedzialnych za ładunek - po zabezpieczeniu towarów - mógł usiąść i nalać sobie cierpkiego wina z świeżo odszpuntowanej beczułki. Trunek nie był najgorszy, ale nie udało się mu poprawić nastroju panującego wśród załogi.
Ładownia była ciemna, oświetlało ją kilkoro oliwnych lamp o osmalonych szybkach. Dawały żółte światło, które nikło nie docierając do większości kątów. W powietrzu unosiły się drobinki kurzu, przesycał je zapach potu zmieszanego z szafranem, anyżkiem oraz innymi drogimi przyprawami, które zostały załadowane na pokład w ostatnim porcie. Część z nich siedziała na skrzyniach, inni na beczkach, a Daras o rudawej brodzie huśtał się w rytm fal na hamaku. Do tej pory spadł tylko dwa razy.
Mernal oparty o worek z pomarańczami zagadną ze znawstwem.
- Na północy przy wybrzeżu Glannru są mielizny, ale nimi bym się nie przejmował, ślepy by je ominął, ale pół mili na zachód z wody sterczą zszarpane skały, prawie jak zęby rekina. - Wychylił kubek do dna, cyna zalśniła w blasku lamp. - Tylko, że nad powierzchnię zatoki Erdei wystaje ledwo połowa... Gdzie nas nie rzuci utoniemy.
- Zwykłe kpiny morskich bóstw - rzekł Rodt. - Sztorm dałby nam radę i bez tego - odparł Mernal. - Mówię wam, coś się na nas uwzięło, tylko nie mam pojęcia dlaczego.
Marynarze wymienili spojrzenia, ale większość zbyła to wzruszeniem ramion i ponownie zainteresowała się zawartością kubków.
- Za dużo pijesz gołowąsie - powiedział Strad. - Ale sztorm w takim miejscu to pech jakich mało... Coś... jakieś przegniłe morskie fatum... To nawet ma sens, ale skąd by się miało wziąć?
- To przez tego psiego syna Rhevena - powiedział po czym splunął Skwaszony Drik. Jego oczy zalśniły w nagłym podnieceniu.
- Bogowie przeklęli nas przez niego - skonkludował Daras. - Wszystko się zaczęło, gdy wszedł na pokład. Przecież wcześniej burze się nas nie imały. Kapitan Erves zawsze miał szczęście.

CZYTASZ
Zdarzenie w Incerath
FantasySztorm przywiódł Verena w miejsce, gdzie nareszcie mógł dokonać tego na co czekał całe lata. Wszystko dzięki temu, że na pokład statku wszedł pewien człowiek, którego imię śniło się Verenowi po nocach. Postanowił zabić oprawcę swojej rodziny, wiedzą...