UWAGA: zwiera przemoc, depresyjne sceny, sceny prawdziwe. Inspirowane częściowo moim pamiętnikiem, częściowo moimi domysłami co by było, gdybym nie miała kochającej rodziny. Radzę przygotować sobie chusteczki, a osoby wrażliwe niech lepiej wezmą głęboki oddech.

Dedykuję to wszystkim, dzięki którym nie skończyłam jak Marta

***

Biegła, uciekała. Coraz bardziej oddalała się od miasta, od szkoły, od miejsca zamieszkania. Tego miejsca nie mogła nazwać domem, bo w domu człowiek czuje się bezpieczny. Zatrzymała się, stała na krawędzi klifu. Czuła krew płynącą w jej żyłach, szumiało jej w głowie. Chciała skoczyć, tak bardzo chciała zrobić ten jeden jedyny krok... Jednak nie mogła, bezradna usiadła przy krawędzi. Syknęła z bólu, kiedy jej ciało dotknęło ziemi. Siedmiolatka podciągnęła nogi pod brodę, i objęła je ramionami. Po jej policzkach spłynęły łzy, miała ochotę wyć, szlochać, i wyrzucić światu, jaki jest okropnie niesprawiedliwy. Jednak tego nie zrobiła, siedziała a po jej brodzie skapywały płynące po policzkach ciche łezki. Patrzyła na klif, przypominając sobie wszystko co sprawiło, że tu teraz była. Wszystko, co sprawiło, że teraz chciała skoczyć. 

Drobna brązowowłosa dziewczyna siedziała na środku dywanu w klasie, i bawiła się klockami. Wszystkie dzieci bawiły się w mniejszych lub większych grupach, ale nie ona. Siedziała sama, nikt nie chciał się z nią bawić. Dlaczego? ,,Bo nie byłaś z nami w przedszkolu" tak zawsze brzmiała odpowiedź. Nikt tego nie widział, ale po jej policzkach płynęły łzy. 

- Dzieci, pobawimy się w piekarzy! Marcel, Maja stańcie na środku sali. Marta, przesuń się- powiedziała pani Aldona znudzonym tonem. Dziewczynka posłusznie zabrała klocki, i przeniosła je w kąt sali. W tym czasie nauczycielka chwyciła dzieci za ręce, i wytłumaczyła wszystkim zasady zabawy. Marta stanęła z boku z innymi dziećmi, i czekała.

- Mało nas, mało nas do pieczenia chleba, jeszcze nam, jeszcze nam Janka tu potrzeba- śpiewały dzieci, Jasiu podbiegł, i zaczął tańczyć i śpiewać razem z innymi. Po kolei wszystkie dzieci dołączały do kółka, a Marta niecierpliwie czekała aż powiedzą jej imię. Kiedy ostatnie dziecko poza nią dołączyło do kółeczka, dziewczynka poczuła podniecenie. Dzieci znowu zaczęły śpiewać.

- Dużo nas dużo nas, do pieczenia chleba, już tu nam już ty nam Ali nie potrzeba!- oczy dziewczynki zaszły łzami, i kiedy już miały wypłynąć odezwała się pani Aldona.

- Jeszcze Marta- dzieci przewróciły oczami, i najwolniej jak umiały zaśpiewały piosenkę. Szczęśliwa brązowowłosa popędziła do dzieci, które zaśpiewały piosenkę najszybciej jak mogły, i wręcz wypchnęły ją z koła. Mina Marty zrzedła, mimo że tylko parę sekund była wśród innych to ten krótki moment wystarczył. Przez chwilę poczuła się akceptowana, szczęśliwa, pierwszy raz nie czuła się jak nikomu nie potrzebny kamyk, którego kopie każdy kto znajdzie się w jego pobliżu. Chciała więcej, chciała już zawsze czuć się częścią czegoś, czegokolwiek. 

Mała dziewczynka siedziała przy krawędzi klifu, po jej policzkach spływały ciche łzy, bo mimo że chciała krzyczeć z bólu, to nie mogła. To było zbyt bolesne, aby się chociażby ruszyć. Bolało tak bardzo, tak okrutnie, że mogła zdobyć się tylko na ciche łzy.

Marta przygnębiona wyszła z łazienki, kolejny raz dzieci z klasy zniszczyły jej kredki. Wczoraj je kupiła, a dzisiaj połamane pływały w sedesie razem z zeszytami, i rysunkami. Trwała lekcja, wszędzie było cicho. Dziewczynka nie chciała wracać do klasy, skoro i tak do końca lekcji zostały dwie minuty. Poszła do większej łazienki na drugim piętrze, cicho zamknęła za sobą drzwi. Kiedy obróciła się tyłem do drzwi, ledwo powstrzymała krzyk. Nie była sama, pod ścianą siedziały dwie gimnazjalistki, a kolejna stała przed nią. Martha dobrze wiedziała, kto to. Dwie z nich były siostrami dręczycieli z jej klasy, a trzecią znała z wyciągania pieniędzy i śniadań od młodszych uczniów. Nie raz padała ofiarą tych dziewczyn. Kiedy pierwszy strach minął przyjrzała się stojącej przed nią Urszuli, od razu zauważyła nienaturalnie wielkie źrenice. Spojrzała na jej koleżanki, które siedziały pod ścianą. Były nieprzytomne, z nieznanych dziewczynce powodów na przedramionach miały paski od spodni, na podłodze leżały strzykawki. W tedy zrozumiała, dobrze pamiętała, co mówiła na apelu dyrektorka. O narkotykach w szkole, o tym jak to niszczy. Marta spojrzała z niezrozumieniem na Urszulę.

- Dlaczego? Przecież masz wszytko... Rodzinę, rodzeństwo, pieniądze, jesteś lubiana... Dlaczego to robisz?- spytała cicho, przerażona pustką w jej oczach. Nie uzyskała odpowiedzi, zadzwonił dzwonek. Siedmiolatka chciała opuścić łazienkę, jednak gimnazjalistka chwyciła ją za ramię. Posłała jej spojrzenie z serii ,,Jak ktoś się dowie, to cię zabiję" i poszła zaciągnąć nieprzytomne koleżanki do kabin. Marta wybiegła, i popędziła pod swoją klasę.

Dziewczynka nieznacznie przesunęła się w stronę klifu, nie przestając wspominać. Miała wiele przykrych wspomnień ze szkoły, jednak ważniejszy był dom. To właśnie dlatego teraz tu siedziała, właśnie dlatego tak bardzo chciała teraz skoczyć. Chciała się uwolnić, w końcu czuć się szczęśliwa jak w tedy, kiedy dzieci ten jeden raz się z nią pobawiły.

Marta wróciła do domu z podbitym okiem i rozciętą wargą, znowu zamknęli ją w szatni z chłopakami. Tym razem nie było nawet tak źle, woźną zwabił głos tłuczonych kafelków... Najwidoczniej były lepszym wabikiem niż błaganie o pomoc, i krzyki bólu. Siedmiolatka utykając poszła do kuchni, macocha stała przy kuchence i gotowała wodę na herbatę.

- Mamo...- zaczęła słabo dziewczynka, ledwie trzymając się na nogach. Ojca nie było w domu, znowu wyjechał, znowu zostawił ją z przybraną matką.
Tak było często, tata rzadko wracał z pracy. Macocha nienawidziła Marty, która była dzieckiem z pierwszego małżeństwa jej ojca. Dziewczynka usiadła na krawędzi tak, że nogi zwisały z urwiska. Jeszcze raz przypomniała sobie wszystko. Tak liczne sytuacje, które sprawiały jej ból. Ten fizyczny, i ten psychiczny. Było ich tak wiele, że mogłaby napisać dwadzieścia stron A4, a i tak nie byłaby to nawet połowa. Marta zsunęła się z urwiska, zamknęła oczy mając nadzieję, że kiedy uwolni się z tego świata już nie będzie czuła bólu. Spadła wprost na skałę wystającą z wody. Chrupnęły kości, chlusnęła woda. Morze zabrało jej ciało, usunęło z widoku. Nikt tego nie widział, ale na jej twarzy malowała się ulga. Wielkie ukojenie, jakie dało jej odejście z tego świata.

Ciche łezki (one shot)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz