Rozdział III

105 7 6
                                    

      Czasami w życiu pojawią się przeszkody, które wydają się niemożliwe do pokonania. Drogi są zbyt kręte, trasa za ciężka i całe życie staje się nagle wyczerpujące. Pierwotne instynkty każą nam walczyć lub chociaż szukać sensownych rozwiązań – nie poddawać się. Ale co jeśli dotrzemy do punktu, w którym to wydaje nam się nieosiągalne?

Louis zdawał sobie sprawę z tego, że choroba Huntingtona to nie koniec świata, ale nie potrafił pozbyć się myśli o tym, że jeden czynnik w jego organizmie właśnie w tym momencie wpływa na jego układ nerwowy. Szatyn nie wyobrażał sobie dnia, w którym to zaakceptuje. Nienawidził tej bezradności, przepisanych leków i tego, w jaki sposób miało zmienić się jego życie. I nie tylko jego. Nawet nie mógł sobie wyobrazić reakcji Harry'ego. On nawet nie był wstanie zaakceptować tego, co się z nim dzieje, a co dopiero o tym mówić. Choroba Huntingtona pojawiła się w jego życiu stanowczo za szybko. Weszła ciężkimi butami do jego świata i wywróciła do góry nogami wszystko, zanim zdążył cokolwiek zrobić. Była jak huragan. A Louis nie lubił, gdy wiatr wiał mu w twarz. Mógł być czasem roztrzepany, ale lubił organizować i planować. Czuł się dobrze, gdy w jego życiu panował porządek i świadomość tego, że to zostało mu odebrane doprowadzała go do pasji. Jedyne zmiany, jakie akceptował to te związane z umeblowaniem domu. Koniec.

A teraz?

Teraz nie wiedział od czego zacząć, by w jakikolwiek sposób naprawić swoje życie. Musiał poinformować Harry'ego, przyjaciół, ale przede wszystkim swoją mamę. Cholera. Huntington jest jedną z najbardziej nieprzewidywalnych chorób, nie posiada określonego schematu, a co za tym idzie, jego rodzicielkę również może to spotkać i Louis nie chce być tym, który będzie musiał jej to powiedzieć.

Pozostaje jeszcze kwestia leczenia i postępowania choroby. Od kilku dni chodzi z receptą w kieszeni, nie mogąc przemóc się w sobie, by ją zrealizować. Wtedy to będzie początek. Najpierw tabletki, później zmieniona dieta, pieprzony logopeda, a kto wie, może za dwadzieścia lat Harry będzie musiał pomagać mu w poruszaniu się. Karmić go, myć... Louis czuł mdłości na samą myśl.

Dlatego uciekał. Poinformował wszystkich o zdiagnozowanej migrenie i niepotrzebnym tomografem. Oczywiście, Harry wiedział, że kłamie. Nie dał się zwieść pozorom, ale rozumiał to i dał swojemu mężowi przestrzeń i czas, mimo, że sam był przejęty jego stanem. Milczenie Louisa tylko to potęgowało. Nie mógł jednak nic zrobić. Wiedział, że niebieskooki powie mu wszystko, gdy będzie gotowy, a póki co praca okazała się dla niego zbawienna. Szatyn nie potrzebował powodu do tego, by chodzić z aparatem po mieście, dlatego często mówił młodszemu, że idzie szukać inspiracji. Organizował też kilka spotkań dla dzieci, ale i tak najwięcej czasu spędził w pobliskim parku na brudnozielonej ławce z widokiem na wydeptaną w trawie ścieżkę, co tak naprawdę tylko bardziej go irytowało, ponieważ obok jest chodnik, ale pieprzeni ludzie zawsze chcą chodzić na pieprzone skróty. Louis też. I teraz nie może.

Westchnął męczeńsko, postanawiając przestać się nad sobą użalać. Powoli okrążał park i co jakiś czas pytał przechodniów, czy może zrobić im zdjęcie portretowe. Ten jeden raz, gdy mógł ustawić odpowiednią przysłonę i czas otwarcia migawki w swoim starym aparacie sprawiał, że na chwilę wyłączał myśli i szukał w obcych ludziach tego, co chce uwiecznić na zdjęciach. Kto wie, może ich historia była znacznie cięższa i trudniejsza, niż ta jego?

Póki co trudno było mu w to uwierzyć.

~*~

Stres nie opuszczał go przez następny tydzień i nieważne, jak bardzo Louis starał się to ukrywać, po prostu nie mógł wytrzymać presji, którą sam na siebie narzucił. Lekarz przepisał mu jeden lek na jego objawy ruchowe, skoro póki co nie było potrzeby do tego, by faszerować go innymi środkami. Oczywiście, nie wykupił recepty, która z dnia na dzień coraz bardziej ciążyła w jego portfelu, a Louis zaczął dostrzegać coraz więcej niepokojących znaków. Oczywiście, nic się nie zmieniło, ale skoro miał lek na wyciągnięcie ręki i świadomie się go wypierał, to nagle jego dłonie zdawały się trząść bardziej, koordynacja upadała, a jego refleks powoli osiągał wartości ujemne. Xenazine. Nawet nie zaczął przyjmować tego leku, a już przez niego wariował.

I felt you slip away so slowly | LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz