Chanyeol zawsze powtarzał, że młodość jest wieczna i nic nie jest w stanie jej ruszyć. Miał swoje głębokie przemyślenia i teorie na temat życia, a nie przeżywania; czasem był zbyt obojętny lub oschły, żeby później manifestować swój bunt, wykrzykując "kocham Byun Baekhyuna" pod napisem Hollywood. Uwielbiał poetyckie porównania i pojęcie "nieskończoności", chociaż nigdy nie umiał go odpowiednio wyjaśnić. Lubił też udowadniać wszystkim, że miał w czymś rację, a po każdej przegranej kłótni zasłaniał się tym, że nie ma prawa kłócić się ze swoim przeznaczeniem.
Śmiesznie marszczył nos, żywo gestykulując rękami, kiedy opowiadał o swoich ulubionych piosenkach czy zespołach, bo głęboko wierzył w to, że muzyka ma duszę. I że to nie muzyka żyje dzięki człowiekowi, a człowiek dzięki muzyce.
Park Chanyeol miał dziewiętnaście lat, chociaż zachowywał się tak, jakby miał piętnaście. Najpierw mówił, dopiero później się zastanawiał, a kiedy ktoś wypominał mu błędy, złośliwie powtarzał je z uśmiechem na twarzy, jakby starał się udowodnić, że potknął się specjalnie.
Był jedną z tych nieokiełznanych dusz, które próbowały przekazać innym swoje poglądy i podejście do życia przekonującym tonem głosu i dobrym argumentami, z którymi po prostu nie dało się nie zgodzić. Na każdym kroku starał się udowodnić wszystkim, że młodość jest czymś więcej niż tylko buntowniczym nastawieniem do świata, a życie ma głębszy sens niż ten, który od samego początku wciskają nam rodzice.
Udało mu się. Dzięki niemu uwierzyłem, że można z dumą wyróżniać się z tłumu i do samego końca przeżywać swoje życie. Zupełnie tak, jakby jutro miało nigdy nie nadejść, a każda minuta miała być moją ostatnią.
CZYTASZ
ʏ ᴏ ᴜ ɴ ɢ ʙ ʟ ᴏ ᴏ ᴅ
Fanfic❝ W słonecznym Los Angeles dźwięk tłuczonego szkła zagłusza starą gitarę basową, kolorowe neony odbijają się w tylnich szybach samochodu, a pognieciony plakat Guns'N'Roses wwierca mi się w pamięć, już zawsze przywołując w myślach obraz zaśmieconego...