Akasunowa obsesja trwała w najlepsze. Swoista czerwonka toczyła już większość zgromadzonych w szkole młodocianych organizmów i zamieniała zakażonych w twory podobne do zombie, przy czym ja należałem do nielicznych przetrwańców, z czego oczywiście byłem wielce dumny. Skutecznie dawałem wszystkim jasno do zrozumienia, że sprawę praktykanta mam w głębokim poważaniu, dlatego jeśli już słyszałem jakieś ploty na temat edukującego nas rudzielca, to słyszałem je naprawdę mimowolnie. Wyprodukowany w spaczonych nastoletnich umysłach szajs niekiedy zadziwiał swoją kreatywnością, jak na przykład teoria, jakoby jegomość mieszkał z kochającą żoną i gromadką rudych dzieci w jakiejś burżujskiej willi na obrzeżach miasta, bo ktoś kiedyś coś widział. Zaprawdę autorzy tejże wypociny zdziwiliby się, gdybym zorganizował pokaz pustej kawalerki Akasuny z perspektywy naszego, niestety, wspólnego balkonu. Taki tok wydarzeń byłby za to źródłem wielkiej radości w jego damskim kółeczku adoracji. Oprócz opcji pro-rodzinnej i psychofanek próbujących nieudolnie zbliżyć się do swojego bożyszcza, istniało jeszcze kilka skrajnie alternatywnych ugrupowań. Ich domysły były jednak tak absurdalne, że brakowało wśród nich tylko koncepcji, jakoby Sasori Akasuna był agentem Mosadu.
Oczywiście nikomu nie zwierzyłem się, jaki zaszczyt kopnął mnie w tyłek i fakt, że mieszkam z wcieleniem boga drzwi w drzwi pozostawał tajemnicą. Gdyby te szurnięte dziewoje weszły w stan posiadania takiej wiedzy, zapewne wtargnęłyby do mojego mieszkania, mnie zrzuciły z balkonu jako potencjalnego wroga, a w pustym lokum urządziły swoją bazę dowodzenia i koordynacji wywiadu. Może brzmi to nazbyt dramatycznie, ale po tym, co zobaczyłem na wtorkowych zajęciach, rozwiało wszelkie wątpliwości.
Lekcja historii sztuki, niestety, z racji małego przywiązania prowadzącego do tematu, była śmiertelnie nudna. Odniosłem wrażenie, że nowy nabytek naszej placówki edukacyjnej pała żywą nienawiścią do wszystkich epok klasycznych. Zamiast normalnej powtórki mieliśmy sami wybrać sobie temat, z którym mamy problem, przedyskutować go w grupie, a nasz nauczyciel niczym sędzia sprawiedliwy miał rozwiązywać potencjalne spory jak i poprawiać błędy rzeczowe. W praktyce jednak wyglądało to tak, że Akasuna bardziej niż na nas koncentrował się na swoim kubku z kawą, co poskutkowało rozwinięciem się nie dyskusji, a zwyczajnej kłótni między mną a Itachim w temacie tak palącym jak ramy czasowe tejże wspaniałej epoki w sztuce. Nie zabrakło nawet obelg ad personam. Zaraz po dzwonku usłyszeliśmy jedynie leniwie wypowiedziany komentarz, że jesteśmy beznadziejni. Beznadziejny był jednak też i nasz opiekun, ponieważ w tym całym roztargnieniu, które na podstawie własnych doświadczeń oceniłbym jako ciężkiego kaca, zastawił w sali swoją torbę. Oczywiście gdy tylko przekroczył próg chmara dziewcząt zwaliła do pozostawionego bez opieki fantu i rozpoczęła jego rewizję.
-O mój Boże, zostawił portfel!
-Szybko, sprawdź dokumenty, Ino, szybko!
-Ma gdzieś wpisany adres?
Kolejne piskliwe krzyki przemieniły się w wielki jazgot. Przez pierwsze sekundy byłem przekonany, że to tylko przewidzenie. Niestety, moje koleżanki rzeczywiście bezprawnie grzebały w cudzych rzeczach. Poczułem się w obowiązku ukrócenia tego procederu, bynajmniej nie z potrzeby serca, tylko z potrzeby ochrony naszego zbiorowego, metafizycznego, klasowego tyłka przed gniewem Akasuny i konsekwencjami płynącymi z dyrekcji. Przez swój refleks paralityka, nie zdążyłem nawet się odezwać, zanim drzwi sali otworzyły się na oścież i pan zapominalski wrócił po zgubę. Jegomość najpierw zrobił się blady jak ściana, ale widząc, że my jesteśmy tak samo niedokrwieni, zrobił się niemal tak czerwony jak jego zmierzwione wiatrem włosy. Prowodyrki zamieszania zaczęły w panice przerzucać sobie dowód zbrodni z rąk do rąk, który to ostatecznie zakończył wędrówkę na mojej, jako najbliższej biurka, ławce. Wziąłem głęboki wdech, nie mając już złudzeń, że znowu wspólnota klasowa uczyni mnie honorowym kozłem ofiarnym. Rudzielec zaprosił mnie uroczyście, żeby wszyscy słyszeli, do gabinetu naszego światłego dyrektora. Jemu nie mógłbym odmówić, więc bez wahania zwlokłem obolałe cielsko z krzesła i ruszyłem w stronę wyjścia. Przy okazji, z racji swej serdeczności, podałem praktykantowi torbę, którą najchętniej wrzuciłbym razem z właścicielem do krateru wulkanu.
CZYTASZ
Samogłoski
FanficCo czynić, gdy zetrą się ze sobą dwie indywidualności o skrajnie różnych charakterach? Deidara głęboko wierzył, że w takiej sytuacji jedynym wyjściem jest eskalacja konfliktu, po której tylko jedna ze stron zachowa honor i zdrowie psychiczne. Przyna...