Wszystko wydawało się być proste. Oboje wrócili do życia, które do tej pory, na pozór banalne, okazało się być wstępem do początku problemów. Luty skończył się w mgnieniu oka, a tym samym jej anielska cierpliwość. Nie było dnia, żeby nie pomyślała o Andreasie Wellingerze, którego próbowała traktować jak powietrze, lecz cóż, stawało się to niemożliwe, gdy na przerwach słyszała: "Andi to, Andi tamto, widziałaś go w tamtym konkursie?!". Niby znów dostała jego numer, gdy dogonił ją tamtego feralnego wieczora w Oberstdorfie, ale czy to coś zmieniało? Odpowiedź brzmiała "nie". Zupełnie nic. To znaczy, czysto teoretycznie tak, ale ona udawała, że wszystko jest jak dawniej.
Może i czasem dla publiki miała ochotę zadzwonić do niego tylko i wyłącznie by zamknąć usta każdej mdlejącej na jego widok fance. To dopiero było denerwujące. Dlaczego nie wyrzuciła tego świstka papieru...?
Dywan, ściana. Dywan, ściana. Jej wzrok pozostał wlepiony w te dwa elementy. Szła szybkim krokiem, chcąc po prostu zniknąć ze sfery sacrum, gdzie wszystko wydawało się tak nierealne. Oczywiście, gdyby tylko o to chodziło. Nie potrafiła odnaleźć się w tym świecie, gdzie za każdym rogiem czekali chciwi dziennikarze żądni podsyconych kłamstw. Bała się znajomych z jego świata i plotek - reklamy, autografy, media społecznościowe, brak czasu, wyjazdy...
Nie chciała o tym myśleć, ale gdy tylko zaczęła trudno było jej skończyć. Ciężko to przyznać, ale chyba go polubiła. Wydawali się być zupełnie różni, a jednak coś ich przyciągało - to znaczy problemy. Jedyny wspólny czynnik. Miała cichą nadzieję, że uczucie ciężkości zakończy się wraz z rozwiązaniem ich dylematu. Jak to mówią: otóż nie tym razem!
Uśmiechnęła się do siebie z wyraźnym żalem. To wszystko wydarzyło się za szybko. Czuła pokaźną melancholię, irytację do siebie samej, a przecież pragnęła tylko i wyłącznie spokojnego życia. Bez jakichkolwiek ekscesów - nauka, pisanie i dobra praca. I Alan.
Do tej pory wydawał się jej tym kimś... kimś na kogo nie miała prawa zasługiwać. Im bardziej się starała tym on się oddalał dalej i dalej. Tonęła w niezaspokojonym uczuciu troski.
AiIm dłużej myślała, tym mocniej chciała zawrócić. Zostawić tatę z idiotycznym gościem z firmy i dokończyć rozmowę z Wellingerem. Ale... nie mogła. Dlatego próbowała wrócić do chwili, gdy słyszała barwę, intonację, akcent. Każdy szczegół miał dla niej inne znaczenie - na wagę złota.
- Lia - Ten znany, ciepły głos pełen empatii.
Zbyt miły. Zbyt donośny. Zbyt prawdomówny. Chyba zbyt dobrze wczuła się w wyobrażanie sobie chwil sprzed kilku minut. A jednak głos powtórzył jej imię. Wtedy ona, jak sparaliżowana niepewnie, zupełnie powoli, wbijając paznokcie w swoją skórę, obróciła się. Dziwne uczucie. Chciała zatrzymać tę chwilę na dłużej, byle tylko móc wpatrywać się w jego blond czuprynę i nieśmiały uśmiech. W ręku trzymał drobny świstek papieru, jakby ten był jego jedynym wybawieniem, ale nie podchodził dalej. Dopiero, gdy dziewczyna wreszcie postanowiła mu spojrzeć w oczy, tracąc przy tym resztki zdrowego rozsądku, ten wyciągnął w jej stronę swoją dłoń. A właściwie pokazał papierek z cyframi.
- W razie czego, do trzech razy sztuka - stwierdził na odchodne. - Wiesz, miło się rozmawiało, więc pomyślałem, że...
- Rozumiem - odpowiedziała, wysilając się na ten ostatni uśmiech.
Jedyny jaki chciała, żeby on, Andreas Wellinger mógł ujrzeć.
A no tak. Nie wyrzuciła go, ponieważ jej zależało. A gdy jakiemuś człowiekowi zależy, nawet pomimo woli zrobi wszystko, aby tylko zrealizować swój plan. Wszystko sprowadzało się do wymiany, która niebłagalnie się zbliżała. Dalia została skazana na towarzystwo chłopaka o imieniu Edgar Schmid zamieszkałego w Traunstein. Ponoć miał tyle lat ile ona, lecz to by było na tyle ze stalkerstwa. Nie potrafiła się skupić na czymś - kimś innym.
CZYTASZ
Schrei nach Liebe | A. Wellinger
FanficWyprawa do Garmisch-Partenkirchen miała być tylko kilkudniową zabawą - z dala od dorosłych spraw, ciążących jak klątwa obowiązków i wszechobecnej nauki. Miała być najlepszą przerwą szkolną z dopracowanymi przez Dalię szczegółami. Jazda na nartach, c...