Prolog. Najpierw zadbaj o siebie, by dbać o innych.

161 7 2
                                    

I'm just being me
Cut out the things that I don't need
And I don't care if you disagree
I don't need no sympathy
Winning the game on my own

Funny how you think I'm bothered

Know I'm nothing like the others
You shouldn't have messed with me
'Cause I heard
That you're afraid of monsters, monsters


- Przymkniesz, kurwa tą jadaczkę czy mam Ci uprzejmie pomóc?! - Krzyk Fred'a niósł się echem po całym pomieszczeniu i pewnie korytarzu. Zaśmiałam się i przestałam śpiewać. Zeskoczyłam z parapetu lądując na twardej posadce i wydając przy tym ciężki dźwięk uderzenia o nią moimi wojskowymi trepami. - Dzięki!

To śmieszne, że nawet tak maleńki zalążek szczęścia, potrafią zdławić w zalążku. Dobra czas się ogarnąć, wracamy do pracy.

Chwytam w ręce kitel i nakładam go na siebie, mając na ustach swój uśmieszek. Bawi mnie, że mino tego, że ten kitel jest już prawie cały brązowy od krwi i tak, go zakładam, choć ma na sobie więcej zarazków niż łapy tych paskudztw. Otwieram drzwi i wchodzę w kolejny korytarz. Nie no znowu? Ktoś w końcu powinien wymienić tą żarówkę. O ile jeszcze są... Ale miejmy nadzieje, że przynajmniej dodał je do swojej listy zakupów.

W końcu je widzę, drzwi prowadzące do składowani, wszelkiego bólu i cierpienia. Przecieram swoje czoło tym brudnym rękawem i idę przywitać się z kolejnym sortem. I pomyśleć, że w życiu odbyłam tylko jedno szkolenie na pielęgniarkę i to jeszcze bez dyplomu. Chociaż z drugiej strony już jednym palcem owy dyplom trzymałam. I miałabym go gdyby to gówno się nie rozpleniło. Teraz musimy kisić się w takich ruderach jak ta, jak szczury, żeby przetrwać.

- Ilu? - Mój asystent, podbiega do mnie, zakładając na siebie swój kitel, nie tak brudny jak mój. Ale mimo wszystko i tak widać, że nie jedno już przeszedł i nie jedno widział.

- Chyba 3, bez pogryzień, tamtych już zneutralizowano...- Czyli i w serum też mamy braki. Cholera, jeśli to ja znowu mam z nim gadać to wiszą mi przynajmniej swoje dwie dzienne racje...

- Konkrety. - Otwieram drzwi i widzę zakrwawionych i krzyczących ludzi. Plus jednego nie przytomnego. - Dzień, jak co dzień. - Mruczę do siebie i chwytam stolik na kółkach i ciągnę go ze sobą do rannych.

- Złamanie, rany, zadrapania, wbite przedmioty, no i ten, co leży oberwał w głowę jakimś gruzem... śmietanka, z wisienką. - Uśmiechnęłam się w jego stronę.

- Wiesz, co przygotować, zajmij się tymi, co krzyczą ja zobaczę, co z naszym śpiącym panem.

Lukas kiwnął głową i poszedł wykonać moje polecenie. Zaś ja pchnęłam swój wózek, do nieprzytomnego. Sprawdziłam czy jego źrenice reagują na światło i reagowały. Żadnych widocznych złamań, ale rana na głowie. To do zszycia... Podniosłam jego głowę, ale żadnych drgawek nie dostał, czyli kręgosłup cały. Odłożyłam latarkę i wzięłam nożyce do rozcinania materiału. Uhu hu, czyli połamane żebra. Kilka zadrapań na rękach a reszta cała. Teraz rozcięłam nogawki. Otarcia i inne powierzchowne rany, brak złamań.

- Wie ktoś czy szedł samodzielnie? - Dziewczyna kiwnęła głową na tak, dalej uważnie obserwując moje ruchy. Tak tak nie jeden profesor na wydziale medycyny, raczej krytykowałby moje działania. Nie mam ani sprzętu medycznego, który pozwalałby mi zobrazować problem, ani tym bardziej mam ograniczony dostęp do samych narzędzi medycznych. Nie ma innego wyjścia. Muszę działać w ten sposób, jeśli chcę pomóc tym ludziom. I naprawdę nienawidzę jak ktoś patrzy mi się na ręce. - Luk przyszykuj mi nici!

- Się robi!

I w ten oto sposób przesiedziałam kilka godzin w tym miejscu.

**********
Jedzenie, to jedno wielkie źródło naszego przetrwania. Bez niego nie mieli byśmy nawet siły myśleć. Zawarte w nim składniki, sprawiają, że nasze mięśnie wręcz budzą się do życia.

VampirelandWhere stories live. Discover now