Człowiek na rowerze

137 31 102
                                    

Człowiek — farsa

Człowiek wśród farsy

Lecz gdy nastają przedziwne czasy

Budzi się człowiek ostatniej szansy


Miasteczko Sur la chaine znało swoją nietypowość doskonale. Powiewało tam starością zakurzonych kamienic, nienaruszonych, wyboistych uliczek, czy klimatycznych kawiarenek i barów. Nie znaczyło to jednak, że to miasto wycofane, w żadnym wypadku. Lubujące się w starości, ale i nad wyraz nowoczesne.

Dlatego nikt nie dziwił się ślepej makijażystce, piekarzowi tworzącemu pieczywo w kształcie słoni, czy celebrycie, który ustalał trendy nawet po jego śmierci.

Nowoczesność. Nowoczesność zewnętrzna, jak i wewnętrzna.

Był jednak ktoś, komu dziwił się każdy, bez wyjątku. Nawet nowoczesność nie była w stanie go wybronić.

Człowiek na rowerze.

Oczywiście, rower to nie rzecz osobliwa. Każdy zna rower, rowerzyści są wszędzie i zawsze, nawet w zimę można takiego spotkać. 

Ten jednak był inny.

Jego pojazd był przytwierdzony do chodnika, więc pedałując na nim, nie przemieszczano się w żadnym kierunku, a napięty łańcuch rozciągał się do miejsca, którego jeszcze nikomu nie chciało się sprawdzać. Podróżował tak uparcie, wciąż i wciąż, nieustannie. Czasem ktoś z żalu bądź litości przynosił mu coś do jedzenia, czy ciepłe okrycie chłodną porą, gdy ten nadal jechał w miejscu. Niektórzy próbowali go przekonać do rezygnacji z tego zajęcia. Któregoś dnia nawet została mu zaproponowana spora suma za zejście z roweru, jednak i to go nie przekonało. Nic nie było w stanie powstrzymać tego statycznego ruchu.

Bez celu?

Niejeden się już zastanawiał, czy był jakiś powód takiego stanu rzeczy.

— To były zawodowy cyklista — twierdziła panna Babette, kobieta prowadząca skromną cukiernię. Była nieco przy kości, o włosach zakręcanych jak kołacz, zawsze ubrana w zwiewne sukienki no i przede wszystkim skora do rozmów z klientami. Miała nieustanną okazję obserwowania poczynań rowerzysty przez szybę. — Twarz nawet taka znajoma... — Oparła się o białą ladę, dalej tłumacząc młodej dziewczynie zamawiającej pudełko babeczek z kremem.— Kiedy już wspinał się po szczeblach kariery, niemalże był na samym szczycie, doznał kontuzji, zapewne kolana. Nie mógł ukończyć wyścigu jego życia, więc chce go ukończyć teraz. — Nawijała lejący się niczym miód lok na palec, wciąż zerkając kątem oka na temat rozmowy. 

— To wariat. — Mathieu wzruszył ramionami, idąc parkiem nieopodal rowerzysty. Wysoki, dość kościsty, wedle jego przekonania przyszły prawnik, rozmawiał ze swoim przyjacielem w drodze na uczelnię. Tereny, którymi się przechadzali, wtedy bardziej złocistymi niż zielonymi, były azylem, miejscem spokoju. O tej porze niewiele osób tu przebywało, co dało się odczuć przyjemną ciszą. — Porażka życiowa. Nigdy nie sprostał oczekiwaniom swoim i innych i teraz tak jedzie, próbując uciec od problemów, rzeczywistości. A ten łańcuch to...  — Podrapał się po czarnej czuprynie, po czym wskazał na wspomniany przedmiot otwartą dłonią.  — To jego ograniczenia.

— To ekscentryk — mruczał do siebie Vincent, tworząc kolejny szkic akwarelą. Codziennie zasiadał na jego ulubionej, choć skrzypiącej, ławce w parku, by dać upust swojej wrażliwości. — Od lat robi dokładnie to samo, bez przerwy, a mimo to wciąż zwraca na siebie uwagę innych. Bez słowa. — Przesuwał palcami po karmelowej koziej bródce. — Mistrz performance'u, mistrz w swojej dziedzinie. Idealna metafora niespełnienia lub zaciekłego dążenia do celu. — Postawił ostatnie blado-czerwone, swobodne plamy na szybkim malunku przedstawiającym obiekt zastanowień. W końcu kto byłby lepszym modelem niż ktoś, kto właściwie nie ruszał się z miejsca...

— To dusza zmarłego — szeptała niezbyt cicho pani Edwige do swojego męża. Już sędziwego wieku kobieta z starannie upiętą siwizną na głowie niejedno doświadczenie miała za sobą. Kurczowo trzymała się pomarszczonego mężczyzny o jasnym, bystrym spojrzeniu. — Cierpi katusze nieustannej wędrówki za winy popełnione za życia. — Wyczyściła okulary, jakby myśląc, że po ponownym ich założeniu rowerzysta zniknie. Jej myśl jednak przerwał rytmiczny stukot drewnianej laski starca o nierówny chodnik.

— To cwaniak. — Adrien oparł się o szary murek. Nastolatek właśnie wagarował ze znajomymi z klasy. Strzepał blond czuprynę częściowo przykrytą wełnianą czapką w odcieniu zgniłej zieleni.— Nie udało mu się znaleźć pracy, środków do życia, to wymyślił sposób, żeby zwrócić na siebie uwagę. Żebranie i granie uliczne jest już przereklamowane. I widzicie? Ciągle ktoś mu coś przynosi. — Poprawił rozsuniętą, granatową kurtkę. 

— Za parę lat będziemy musieli tam domontować swoje rowery — stwierdził jeden z jego znajomych, na co pozostali zaczęli się śmiać.

Rowerzysta jechał dalej, nie przemieszczając się w żadnym kierunku. Pedałował uparcie, wciąż i wciąż, nieustannie. Coraz bardziej doskwierało mu zmęczenie, jednak nie przez ból, nieprzerwany ruch w miejscu. Ale trwał dalej w swoim zajęciu, tak jak zawsze, mimo że mówili, a on słyszał. Z czasem nastał wieczór pokrywający niebo ciemnym, szafirowo-liliowym prześcieradłem z  nielicznymi, drobnymi świecidełkami.

A skoro mowa o światłach.

Podłużne lampy zakończone kulami już rozjaśniały złocisty park białym, nieskazitelnym promieniem, neony kawiarni i barów dostarczały eksplozji kolorów swoim blaskiem, a w budynkach gdzieniegdzie rozpalała się żółtawa jasność. W ich obecności ciemność nieboskłonu wydawała się taka codzienna, przystępna, bezpieczna. Ludzie nieśpiesznie wracali do domów, bądź nadal przebywali na zewnątrz w towarzystwie ukochanych osób lub samotnie.

A rowerzysta jechał dalej, nie przemieszczając się w żadnym kierunku. Pedałował uparcie, wciąż i wciąż, nieustannie. Coraz bardziej doskwierało mu zmęczenie, jednak nie przez ból, nieprzerwany ruch w miejscu. Czuł na sobie spojrzenia innych, ciche szepty od czasu do czasu, ale nadal statycznie podróżował. Czemu to robił człowiek na rowerze?

— Zszedłbyś z tego w końcu. — Pierwszy raz od kiedy pamiętał, ktoś odezwał się do niego bezpośrednio. Była to młoda dziewczyna o długich, ciemnych jak noc włosach i miodowych oczach. Rowerzysta był coraz bardziej zmęczony. — Na co ci to? — Postukała się w czoło. Był coraz bardziej zmęczony. — Nie odstawiaj cyrków, nikomu to nie potrzebne. Zacznij żyć i daj sobie z tym spokój. — Był coraz bardziej zmęczony. — Doprawdy, już nie mogę na ciebie patrzeć...  — Kopnęła skrzypiący pojazd, który nawet nie drgnął. Rowerzysta nic nie odpowiedział, nadal pedałując. Był coraz bardziej zmęczony. — Słyszysz co się do ciebie mówi?! Pajac nienormalny! Jakim cudem nikt cię jeszcze do psychiatryka nie zgarnął? — Był coraz bardziej zmęczony.

Zmęczony.

"W porządku, niech zobaczą".

Przestał pedałować. Nieśpiesznie zszedł z roweru i odszedł. Zmęczył się

słowami.

Nie tylko słowami tej dziewczyny, nie tylko słowami z dziś, wszystkimi słowami.

Po prostu słowami.

Wtem wszechobecne światło zaczęło chaotycznie mrugać, by po chwili zgasnąć. Ciemność.

Rowerzysta już nie jechał dalej. Zostawił pojazd, nie pedałując nigdy więcej, bez słowa, ustał. Zmęczył się, jednak nie przez ból, nieprzerwany ruch w miejscu. 

Człowieka na rowerze już tu nie było.

Ciemność.


Człowiek — nie farsa

Człowiek wśród farsy

Lecz gdy nastają przedziwne czasy

Chcąc nie chcąc

Muszą się zbudzić 

Ludzie ostatniej szansy


Człowiek na rowerze |one-shot|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz