Kości, tonące jak kamienie

156 12 8
                                    

Sam Wilson

Sam powinien był się tego spodziewać. Wbrew wszelkiej nadziei na pozytywne zakończenie tej sytuacji, powinien był się tego spodziewać. Co powtarzał sobie w kółko od kilku dni.

Powinien był zauważyć jego powolne wycofanie się w cień, jego niepokojącą ciszę i niemal nienaturalne otępienie. Nie, nie otępienie. Bezruch, który je przypominał.

Wtedy, Sam przypisał wszystko żałobie. Nie było złego i dobrego sposobu na jej przechodzenie, każdy robił to na swój sposób i naiwnie myślał, że tym właśnie to było. Zdał sobie sprawę jak bardzo się mylił, dopiero gdy stał pośrodku bazy Hydry, która przypominała przedsionek piekła.

Nie pozostało w niej żadne życie. Ściany pokryte były krwią i rzeczami, o których Sam nie chciał myśleć, a które widział zbyt wiele razy podczas swojej służby. Ciała naukowców i agentów rozciągały się po korytarzu, wśród pierwszych cieni powoli ginącego światła.

Stojąc tam i patrząc na ten makabryczny obraz wymierzonej sprawiedliwości, Sam zastanawiał się jak mógł to przeoczyć.

Zastanawiał się, w którym momencie stracił z oczu Barnesa i pozwolił, by jego demony znów doszły do głosu i sprowadziły go na tę ścieżkę. Jego przyjaciel nigdy by mu tego nie wybaczył i Sam nie pył pewien czy on również będzie w stanie sobie wybaczyć.  

Zastanawiał się nad tym, wchodząc do swojego ciemnego salonu, w którym Barnes siedział na kanapie, w całkowitej ciszy, niczym widmo czekające na niego w ciemności.

Sam opuścił swoją broń, ale jej nie odłożył. Powolnym ruchem zapalił światło i wziął głęboki oddech, na widok mężczyzny siedzącego kilka metrów od niego. Jego ubranie było ciemne, ale krew, która na nim widniała, niemal raziła go w oczy.

- Jest twoja? - zapytał, nie spodziewając się odpowiedzi.

Jedyną reakcją na jego pytanie, było lekkie wyprostowanie się jego sylwetki. Barnes poruszył lekko lewą dłonią, jakby chciał po coś sięgnąć, ale się przed tym powstrzymał. Jego długie włosy rzucały cień na twarz, która nie miała na sobie żadnego wyrazu.

I to samo w sobie, było najbardziej przerażającą częścią tego wszystkiego. Ponieważ Barnes ledwo był w samym sobie, a Sam tego nie zauważył.

Po chwili Barnes znów poruszył ręką i tym razem sięgnął za kanapę. W jego dłoniach pojawił się tak znajomy owalny przedmiot, na którego widok coś boleśnie zacisnęło się na sercu Sama.

- Chciałby, żebyś ją miał - poinformował go zimny, pusty głos. - Zatrzymaj ją, wyrzuć, oddaj komuś innemu, to twoja decyzja. Ale chciałby, byś ją miał.

Fala bólu jak przez niego przeszła, na chwilę pozbawiła go słów. Gdy w końcu zamrugał i otworzył usta, Barnes wstał i skierował się w stronę drzwi.

- Wiesz, że to nie wróci mu życia, prawda? Wiesz, że to złamałoby mu serce? - zapytał.

Nie był pewien czy w swoim aktualnym stanie Barnes zdawał sobie z tego sprawę.

Żołnierz zatrzymał się z dłonią na klamce i lekko odwrócił głowę w jego stronę.

- Uważaj na siebie, Wilson.

I z tym zniknął sprzed jego oczu tak samo niespodziewanie, jak się pojawił.

A Sam wciąż zastanawiał się, dlaczego tego nie przewidział.

Holly Water Cannot Help You NowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz