Rozdział 1

934 88 27
                                    


Tydzień minął bardzo szybko i nim się zorientowałam, nadszedł dzień wyjazdu. Obudziłam się wczesnym rankiem, aby dopakować resztę rzeczy i upewnić się, że niczego nie zapomniałam.

Z turbanem na głowie, szczoteczką w ustach i w poplamionej piżamie, biegałam po mieszkaniu, szukając butów, które koniecznie musiałam wziąć na wyjazd.

Otworzyłam szafę znajdującą się w holu i zaczęłam wyrzucać z niej rzeczy. Cholera, jak wrócę, to będę musiała zrobić u siebie generalne porządki, ponieważ mam pełno niepotrzebnych rzeczy, które tylko zagradzają mi mieszkanie.

Moja ręka napotkała pudełko, które szybko wyciągnęłam, mając nadzieję na to, że to jest to, czego szukam. Otworzyłam je, ale w środku nie znalazłam butów. Znajdowały się tam papiery i inne drobiazgi, o których istnieniu zapomniałam. Chwyciłam do ręki zmiętą ulotkę, która od razu rzuciła mi się w oczy. Przeskanowałam ją wzrokiem, a z moich ust uciekło ciche westchnięcie.

Ogród Boboli we Florencji.

Wzięłam ją w dniu, kiedy Matteo zaprowadził mnie do tego parku. Mimowolnie na wargach pojawił się uśmiech. Pamiętam dokładnie ten dzień. W końcu wtedy również go zostawiłam.

— Jeździłeś na deskorolce? — uniosłam kąciki ust. — Wybacz, ale cię nie wyobrażam jako takiego młodego szczyla na kawałku deski.

— Dziewczyny na to leciały. — uśmiechnął się dumnie.

— Jestem tego pewna. — zachichotałam.
Matteo zawtórował mi i spojrzał na mnie. Dlaczego on musiał być taki przystojny? Wszystko byłoby wtedy łatwiejsze.

— Lubię twój śmiech. Jest naprawdę uroczy. — powiedział, wciąż się na mnie patrząc. Poczułam, jak moja twarz robi się czerwona, więc odwróciłam wzrok i zacisnęłam wargi w linie.

— Aw, rumienisz się! Czyli jednak jakoś na ciebie działam.

— Nie pochlebiaj sobie. — szturchnęłam go w ramię. — Nie słyszę na co dzień komplementów, więc to dla mnie trochę krępujące. Zwłaszcza że słyszę je od ciebie.

— A Leon?

— Rzadko kiedy. Raczej nie jest wylewny, jeśli chodzi o uczucia. — wzruszyłam ramionami.

Cóż, gdybym ja miał taką dziewczynę, sprawiłbym, że każdego dnia czułaby się wyjątkowo.

Potrząsnęłam głową, chcąc wyrzucić ten obraz z głowy. Mattea już nie ma. Żyje już własnym życiem zapewne gdzieś w Londynie i ma cudowną dziewczynę, a może i nawet narzeczoną.

Gdyby nie twoja głupota, to ty byłabyś na jej miejscu.

— Ugh, zamknij się. — mruknęłam sama do siebie i wcisnęłam rzecz z powrotem na jej miejsce. Pudełko wrzuciłam do szafy, którą następnie zamknęłam z trzaskiem. Pieprzone wspomnienia. Koniecznie będę musiała to wyrzucić, inaczej nie ruszę dalej i nie zapomnę o nim.

— Kochana, ty się niczym nie przejmuj, w Rzymie kupisz sobie tysiąc takich butów. — Allison objęła mnie ramieniem i posłała promienny uśmiech. Spojrzałam na nią niepewnie. Wiedziałam, co to oznaczało i tego także się obawiałam. Wszyscy wiedzieli, że Allison była zakupoholiczką i nie było nawet cienia szansy na to, aby nie wyciągnęła mnie na całodzienny shopping, będąc we Włoszech.

— Nie strasz tak Luny, bo jeszcze ucieknie, zanim wejdziemy na pokład. — obok mnie zjawił się Richard, trzymając w rekach kubki z gorącymi napojami. Podał po jednym każdej z nas, na co mu podziękowałyśmy.

— Pomógłbyś mi uciec?

— Zapomnij, wtedy ja byłbym ofiarą tej wampirzycy. — zaśmiał się szczerze i zaraz dostał kuksańca w bok od Allison.

— Ty się nie śmiej, tylko powiedz, kiedy będzie ten cały Michael. — zmieniła temat. Otworzyła wieczko od kubka i dmuchnęła kilka razy na gorącą ciecz.

— Będzie wkrótce. Przecież jeszcze nie ma naszego lotu. — powiedział, siadając na metalowym siedzeniu.
Ally machnęła zirytowana włosami i tupnęła nogą, jak małe dziecko, ale więcej się nie odezwała. Wspominałam, że zawsze ma tak być, jak ona chce?

Rzeczywiście, niecałe piętnaście minut później zjawił się wcześniej wspomniany mężczyzna. Ubrany w dresy oraz zwykłą, białą koszulkę, wiózł za sobą dużą walizkę, a przez ramię przewieszony miał plecak.
Przywitał się z Richardem oraz z Allison, a następnie zwrócił się do mnie.

I przysięgam, że to było jedno z najbardziej niezręcznych powitań, jakie w życiu mnie spotkały. Czułam, że on także nie wie jak za bardzo się zachować. Oboje wiedzieliśmy, do czego dążyła Ally, ale nie mówiła tego głośno lub wprost.

— Miło cię znów widzieć. — posłał mi słodki uśmiech, który odwzajemniłam.

— Mi ciebie również, Michael. — odparłam, przestępując z jednej nogi na drugą.

— Na Boga, Michael, co-ty-masz-na-sobie? — dopiero teraz dotarło do Moore, jak mężczyzna przyjechał ubrany. Parsknęłam śmiechem, widząc jej ogłupiałą minę.

— O co ci chodzi, Ally? — spytał, unosząc brew.

— Dresy? Dresy? A skąd tyś się urwał? Z Bronxu? — Blondynka rzuciła oskarżycielskim tonem.

— Ally daj spokój. — wciął się Richard, będąc, jak widać, lekko zażenowanym zachowaniem swojej narzeczonej.

— Spokojnie, Richie. — Michael skinął głową i zwrócił się do Allison. — Pomyślałem, że skoro czeka nas długa podróż, to nie będę siedział w niewygodnych ubraniach. Przyjedziemy na miejsce, to się przebiorę, więc się nie spinaj, sierotko.

Na moich ustach po raz kolejny pojawił się uśmiech. Wiele razy słyszałam i nawet w Sylwestra byłam świadkiem tego, jak Michael dokucza lub drażni Allison. Uwielbiał to robić, ponieważ, jak mi kiedyś wspomniał, zabawną robi minę, gdy się denerwuje.

— Dobra, na całe szczęście już jesteśmy w komplecie. — wtrąciłam się, zwracając tym uwagę wszystkich. — A więc?

— A więc czas rozpocząć naszą wspaniałą podróż! — wykrzyknął Richard, objął ramieniem Allison i pocałował ją w policzek. — Rzymie, nadchodzimy!

𝐍𝐈𝐄 𝐏𝐎𝐙𝐖Ó𝐋 𝐌𝐈 𝐎𝐃𝐄𝐉ŚĆ ─ 𝐥𝐮𝐭𝐭𝐞𝐨 [𝟐]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz