Spalone Kwiaty

458 58 12
                                    

Cholerny czternasty lutego dobiegał końca, a Bakugou wściekał się na siebie, że cały dzień zmuszał się do jednego, głupiego gestu. Okej, może jednak był on dla niego tylko trochę ważny, ale dalej był głupi. Przecież Katsuki dałby sobie radę i bez tego, i wcale nie zależało mu, żeby dać bukiet goździków swojemu przyjacielowi. A już tym bardziej się tym nie stresował i w korytarzu było po prostu gorąco.

Wkurzony na samego siebie, mocno zapukał w drzwi do pokoju Kirishimy. Zza drewnianej bariery dobiegł go stłumiony dźwięk upuszczenia słuchawki prysznicowej, wymamrotana kurwa i głośne zapewnienia, że już za chwilę otworzy.

Mózg Katsukiego zdecydowanie tego dnia pracował przeciwko niemu. Postanowił udowodnić to jeszcze raz, podstawiając mu obraz nagiego Kirishimy pod prysznicem, z wodą spływająca po jego umięśnionym ciele i...

Bum.

Z zamyślenia wybudził blondyna wybuchający pot z jego dłoni. Ten sam, który spopielił drobny, misterny bukiet przeznaczony dla Eijirou. Słysząc zamykanie drzwi łazienki, Bakugou porzucił nienadające się już do czegokolwiek, kiedyś czerwone kwiaty i umknął do swojego pokoju, upewniając się, że zamknął drzwi wystarczająco cicho.

Oparł się o nie plecami, biorąc głębszy oddech na uspokojenie. Zaraz po tym znowu się zdenerwował, tym razem na samego siebie, dając złości upust uderzając w ścianę.

- Kurwa! – krzyknął głośno.

- Bakubro, wszystko w porządku? – Usłyszał głos dobiegający zza ściany. Oczywiście, że ten rudy idiota go usłyszał.

- Stul pysk, jebany Jeżofryzie! – odpowiedział bez namysłu, równie donośnie co poprzednio.

Powtórzył przekleństwo, tym razem pod nosem, i ze wściekłością rzucił się na łóżko. Znowu spieprzył sprawę. Jak tak dalej pójdzie, to Eijirou nigdy się nie dowie.

Ale może to i lepiej?

***

Będąc naburmuszonym, ponurym sobą, Bakugou dosiadł się do stolika, przy którym siedział już jego przyjaciel. Na nieszczęście razem z resztą głupich przegrywów, którzy nie wiadomo czemu utrzymują z nim kontakt. Do tego na prawdę trzeba sporej wytrwałości...

- Hej, Bakugou! – praktycznie wykrzyczał Kaminari Denki, przy okazji zwracając uwagę siedzących dookoła uczniów.

...lub braku zmysłu przetrwania.

- Cokolwiek – prychnął w odpowiedzi, po czym zajął miejsce obok czerwonowłosego idioty. Reszta samozwańczego 'Bakusquadu' rzuciła mu krótkim powitaniem, ale to Kirishima przykuł jego uwagę najbardziej.

- Co jest, Shitty Hair? – spytał. – Wyglądasz jakby właśnie ci śpiewali 'Wszystkiego Najlepszego'.

Eijirou już otwierał usta, by odpowiedzieć, ale uprzedziła go Mina.

- Kiri-kun dostał wczoraj walentynkę! – zawołała z podekscytowaniem. – Właśnie nam powiedział, a my próbujemy rozgryźć, od kogo ją dostał!

Bakugou poczuł nieprzyjemny ścisk żołądka. Przecież nawet taki idiota nie uznałby tego syfu, który blondyn zostawił mu pod drzwiami, za prezent. Podniósł wzrok na onieśmielonego Kirishimę, próbującego ukryć swój rumieniec przed wścibskimi przyjaciółmi.

- Ashido! – zganił dziewczynę. – Nawet nie wiem co to było! Zresztą, kto miałby dać coś mi...?

Bakugou jedynie ulżyło, że czerwonowłosy faktycznie niczego nie dostał i wkurwił się na to, że owy tak pomyślał. Bez zastanowienia trzepnął go w ten jego głupi łeb.

Spalone Kwiaty || Kiribaku One-ShotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz