Julian posłusznie poszedł za człowiekiem, który przedstawił się jako Lucjusz. Wiedział o nim raczej niewiele, ale z każdym krokiem wgłąb wąskiej, ciemnej uliczki, coraz bardziej był na niego zdany.
- Czy to naprawdę konieczne? - zapytał, przykładając dłoń do obolałej głowy.
- Jak najbardziej. Sam pan powiedział, że jest pan moim dłużnikiem.
- Mhmm...
Szli dalej. W tej okolicy kręciło się zaledwie parę osób, wiele budynków było zaniedbanych. Julian wiele by dał, żeby móc już stąd pójść.
- Bo wie pan, ja naprawdę mam ważne spotkanie. W redakcji. Właściwie będzie to rozmowa o pracę, choć pewnie o bardzo dziwnym przebiegu. Tak sądzę, bo też i ogłoszenie było bardzo dziwnej treści. Mówię to panu, bo może to pana zaciekawi. Jeżeli nie, to trudno. Miałem nadzieję, że pogawędka umili nam drogę.
- Jaka redakcja? - Lucjusz zerknął na towarzysza zainteresowany. - Czy może jakiegoś pisma poetyckiego?
- Otóż... W gruncie rzeczy, owszem. "Głos dekadenta".
- Ależ to niebywałe!
- Jeśli to ma jakieś znaczenie, to planowałem zgłosić się na redaktora rubryki kryminalnej.
- Niesamowite! - Lucjusz potrząsnął Julianem za ramiona, po czym jednym ruchem skierował go wprost do oszklonych drzwi lokalu o nazwie "Pince nez"
W środku unosiła się woń tytoniu oraz starych mebli. Istotnie, nieliczna klientela rozsiadła się na krzesłach i sofach o obiciach barwy ajerkoniaku, pamiętających zapewne czasy wojny francusko-pruskiej.
- Amaretto! - zakrzyknął Lucjan do barmana zajętego wycieraniem talerzy. - Siadaj, przyjacielu - wskazał Julianowi miejsce przy jednym ze stolików.
- Widzisz, bratku... Powiedziałeś, że jesteś moim dłużnikiem i tak łatwo się z tego nie wykręcisz. Widzisz, dla mnie każde słowo dużo znaczy. Bawię się słowami, można by rzec, zawodowo.
Julian zanotował w pamięci, żeby w przyszłości zawsze zastanawiać się nad właściwym doborem słów.
- Zamierzam skorzystać z tego, że jesteś mi zobowiązany. Jakby nie patrzeć, uratowałem ci życie. Może to przypadek, że akurat tamtędy przechodziłem, ale dla ciebie bratku był to przypadek wyjątkowo szczęśliwy. Chyba więc nic nie stoi na przeszkodzie żebyś oddał mi jedną małą przysługę? Nie martw się, nie będziesz musiał nikogo zabić. Ale póki co, porozmawiajmy sobie! In vino veritas! - zawołał, gdyż kelner właśnie przyniósł amaretto. - Kim właściwie jesteś, mój drogi druhu?
Julian, zwlekając z odpowiedzią, skosztował napoju. Był słodki, ale można w nim było wyczuć nutkę goryczy. Podczas rzetelnej degustacji, uprowadzony młodzian doszedł do wniosku, że najlepiej będzie powiedzieć prawdę tajemniczemu porywaczowi. Przyłapany na kłamstwie mógłby narobić sobie kłopotów. Należało jednak mówić dokładnie tyle prawdy ile trzeba, ani odrobiny więcej.
- Moja godność Julian Sowa.
- Bardzo mi miło, Lucjusz Znajdel, słynny poeta.
- Słynny? To jest, poeta?
- Oj chyba bratku jesteś nowy w tym mieście skoro o mnie nie słyszałeś. Wnioskuję również, że obce są tobie takie dzieła jak "Mgławica słodkiej desperacji", "Życia welon", albo "Kobieta w końcu".
- Sprytnie pan wydedukował, że jestem nietutejszy.
- Proszę, mów mi "Lucjusz". Jeśli jakimś cudem czytałeś w warszawskim "Słowie" przetłumaczoną przez moją znakomitą przyjaciółkę Eugenię Żmijewską opowieść zatytułowaną "Znamię czterech"...
- Czytałem - przerwał mu Julian.
- Zatem wiedz mój drogi, że do pewnych dedukcji nie trzeba być Sherlockiem Holmesem. Choć ty zapewne właśnie kimś takim chcesz zostać podejmując pracę na stanowisku detektywa-żurnalisty w "Głosie dekadenta".
- No mniej - więcej.
- Powodzenia w tropieniu zabójcy W.Rubla. Pozdrów go ode mnie.
- Chyba nie zabójcę.
- Zatem w tej kwestii się rozumiemy - ucieszył się Lucjusz. - To zaś oznacza, że świetnie się nadasz do roli, którą dla ciebie przeznaczyłem, przyjacielu. Głowa do góry, to klawa fucha i trochę nas dzięki niej poznasz. Bo chyba nie masz w tym mieście zbyt wielu przyjaciół, hę?
- Nie, przyznać za to muszę, że mam kilka trapiących mnie problemów i kolejny kłopot do kolekcji nie koniecznie mnie rozweseli.
- Uwierz, zabawa będzie przednia. Na pewno się zadomowisz u nas, Fortelistów.
- To nazwa stowarzyszenia?
- Grupy poetyckiej ORAZ stowarzyszenia. W ciekawszym znaczeniu tego słowa. Zapraszam cię na wieczór poetycki, który urządzamy w tym właśnie lokalu w piątek o dwudziestej.
- Powiedzmy, że się zastanowię.
- Teraz najważniejsza sprawa. Od kilku spotkań regularnie otrzymujemy anonimowe listy, w których znajdują się wiersze. Całkiem dobre wiersze. Niezłe wiersze zawierające niekiedy drwiny z naszej grupy. Nie ukrywam, że trochę nas to irytuje. Próbowaliśmy już kilku sztuczek by wytropić poetę - żartownisia, ale anonimy zawsze dostarczane są w taki sposób, że szukaj wiatru w polu.
- Więc co ja mogę zrobić, skoro mądrzejsi ode mnie próbowali?
- Ty jesteś wprost idealną osobą do szukania wiatru w polu.
CZYTASZ
Szemrane przypadki White [ZAWIESZONE]
Mystery / Thriller- Jeśli miałbym coś o niej powiedzieć, to... Lubi nagłe zwroty akcji. Jest cholernie tajemnicza, a przy tym ujmująco zabawna. Nie zabijaj jej. Eligiusz wbił wzrok w dywan, jakby te słowa zupełnie go wyczerpały. A tamten krążył, cały czas krążył wok...