Prawdopodobnie nigdy nie lubiła biedronek.
Mgliste wspomnienie z dzieciństwa przedostaje się na pierwszy plan, kiedy próbuje uspokoić się i zasnąć. Co jakiś czas, gdy zielone łąki i drewniane stoły stają się zbyt realne i niemalże czuje zapach ciasta, otwiera gwałtownie oczy i zerka na okna, które jeszcze kilka minut temu sama zasłaniała tym razem zielonym i o wiele grubszym materiałem. Żadna srebrzysta poświata nie dostaje się do środka, żaden dźwięk z ulicy nie przebija się przez ściany. Obklejone plakatami najróżniejszych zespołów drzwi odcinają ją od korytarza, blokują lecące w telewizorze wiadomości i kroki matki. Tak więc w jej pokoju panuje absolutna cisza i duchota. Jest paskudnie gorąco i niemalże nie ma czym oddychać. Żeby się nie zapocić musi odrzucić — i tak bardzo cieniutką — kołdrę i nakryć kocem.
Kiedy kolejna próba zamknięcia oczu kończy się wspominaniem dziwnych urodzin i późniejszego wyplątywania tych kropkowanych paskudztw z włosów, Lila łapie poduszkę i ciska nią w najbliższą lampę, a ta — na szczęście — niemalże bezdźwięcznie opada na puchaty dywan wystający spod biurka.
Ma ochotę wrzasnąć, ale zamiast tego gryzie się w język i sięga po telefon. Albo — próbuje po niego sięgnąć, ale jej dłoń, zamiast na zimny ekran telefonu, natrafia na śliski papier. Bierze go do ręki i zapala rozwieszone nad łóżkiem światełka. Po raz kolejny widzi kolorowe, ludzkie cienie, wielką i ledwie czytelną nazwę zespołu oraz mnóstwo ozdób — kwiaty, nuty, jakieś błyskawice. I o dziwo wszystko wygląda nieźle, nie niespójnie, chociaż od patrzenia Lila ma w głowie czytane wieki temu blogi i ich szablony, na których zawsze musiał być jakiś kwiat, błyskawica i zegar. Przez chwilę nawet zaczyna żałować, że w pewnym momencie porzuciła je i myśli o tym czy dalej mają koszmarne szablony, czy może ludzie już przerzucili się na coś innego. Potem rzeczywistość uderza ją w twarz.
Szum trwa ledwie minutę, no może dwie, ale jest też niesamowicie głośny, głośniejszy niż zwykle, i zmusza ją do ponownego położenia głowy na poduszkach. Do zakończenia Lila tkwi praktycznie w bezruchu; jedynie jej palce naciskają coraz to mocniej na papier, czasami rozcinają opuszki o krawędzie i pozwalają pościeli wchłonąć kilka czerwonych kropelek. W ostatnich sekundach szum niemalże zmienia się w huk podobny do zrzucania ciężarków z piątego piętra, prosto na stos szklanych rzeczy. Chyba w tym wszystkim wyszarpuje sobie kilka włosów. Ale następująca później ulga jest już całkiem miła i ciężko przy niej powstrzymać się od ziewania czy zamykania oczu.
A śniąc w końcu trafia na to przeklęte przyjęcie i raz jeszcze walczy z biedronkami, które postanowiły przejąć jej stół, jej tort i jej włosy. Doprawdy, paskudne stworzenia.
(A może wcześniej to były mrówki?)
✿
Władca Ciem milczy także we wtorek, kiedy Lila wisi nad muszlą klozetową i pozbywa się zawartości żołądka. Na języku ma paskudny posmak wymiocin, papryki i gazowanego napoju, którym kilka godzin wcześniej popijała obiad. W pewnym momencie rzyga głównie nim, a jej głowa przekrzywia się i kafelki zalewają się czernią i żółcią.
Nie ma pojęcia skąd to się wzięło czy to zatrucie, czy coś groźniejszego, ale jest nawet szczęśliwa z takiego obrotu spraw, bo oto, na widok tych obrzydlistw, jej matka (po naprawdę długich godzinach zalegania w jej pokoju i chodzenia za nią) w końcu wycofuje się do kuchni. Oczywiście, znając życie ona wróci i przyniesie okłady (jakby Lila miała gorączkę), miliony zbędnych leków i jakieś herbatki. Ale to będzie za chwilę, za kilka minut. Może pół godziny. Później.
Teraz Lila jest sama i po prostu się tym rozkoszuje.
I może tylko trochę za mocno ściska pięści na myśl o tym, że Władca Ciem znów ją zignorował.
CZYTASZ
BUTTERFLY EFFECT
Fanfiction• 2019 • ❝nikt nie jest antagonistą we własnej historii❞ gdzie Lila jest już kompletnie martwa, ale wciąż tego nie widzi. ✦ okładka: @yuumillia