һoяňs ѧňԀ ɰıňɢs

441 71 41
                                    

     Szatyn obudził się z dokuczliwym bólem głowy. Bardzo nie chciał wstawać teraz z łóżka, jednak musiał, bo w końcu wszyscy właśnie tego od niego oczekują. Musi chodzić do szkoły oraz otrzymywać dobre stopnie, tak aby nikt nie był nim zawiedziony.

     Zaspany wstał w końcu z łóżka, zrzucając z siebie jasną kołdrę i wyłączył głośny alarm, który z każdą chwilą lekko nasilał jego pulsujący ból. Ruszył do łazienki, gdzie dopiero wtedy coś zauważył w lustrze.

     Spod jego włosów można było zauważyć lekko wystające rogi. Beomgyu strasznie przeraził się widząc swoje odbicie w lustrze i od razu sięgnął do nich ręką, aby upewnić się co do ich realności. Kiedy poczuł ich strukturę pod opuszkami swoich palców, przestraszył się jeszcze bardziej.  Nie miał pojęcia skąd one się wzięły, ani dlaczego spotkało to akurat jego. Jasne poroże wystawało już parę centymetrów nad jego włosami, więc ciężko byłoby je ukryć. Nie miał pojęcia jak powstrzymać je przed dalszym rośnięciem, czy w ogóle może coś zrobić.

     Stało się to tak nagle, tak niespodziewanie. Kto chciał to sprawić? Czy było to czyjąś pomyłką? Beomgyu nie znał odpowiedzi na żadne z tych pytań.

     Nie chciał krzywych spojrzeń, ani pogardliwych komentarzy ze strony rówieśników. Jednak musiał pójść do szkoły, gdzie jego obawy okazały się prawdą. Do jego uszu dochodziły szepczące głosy innych, przez co szedł ze spuszczoną głową, nie chcąc, żeby zobaczyli jego twarz. Sam też nie chciał ich widzieć.

     Słyszał zdziwienie ludzi, wypowiadających te wszystkie niepozytywne komentarze co do jego rogów. W oczach innych był teraz potworem. Jakimś dziwnym zjawiskiem, którego nie rozumieli i zarazem bali się. W końcu człowiek boi się tego, czego nie zna. A w końcu najlepszym sposobem na strach, jest śmianie mu się w żywe oczy. Lecz nawet on sam nie miał pojęcia kim jest.

     Szatyn źle się czuł z wyobrażeniem, jakie wykreowali inni co do jego osoby. To w końcu nie była jego wina. Nawet nie wiedział czyja ona była, a co za tym idzie - nie miał kogo obwiniać. Dlatego też pozostało mu pogodzić się z komentarzami innych i jakoś z tym żyć.

     Jednak tak nie potrafił. Był przerażony do czego jeszcze może ta sytuacja doprowadzić. Nie chciał stać się potworem, tak jak przewidywała reszta.

     Miał już dość nic nieznaczących ludzi dookoła niego. Naciągając na głowę czapkę, uciekł z czterech ostatnich lekcji. Wydawałoby się, że biegł do nikąd, jednak później dowie się, że dobiegnie do lepszego miejsca niż mogło by mu się wydawać. Teraz po prostu myślał o tym, aby się gdzieś ukryć i nie przeszkadzać swoją egzystencją ludziom. On sam nie był pewny, czy w ogóle może nazwać się człowiekiem.

     Dotarł do spokojniejszej okolicy, która wydawała mu się jakby jaśniejsza, czystsza, niż bliżej centrum. Nie była brudnym, zatłoczonym miastem, pełnym negatywnych emocji w spojrzeniach ludzi.

     Nagle przed Beomgyu pojawił się inny chłopiec. Czarnowłosy chłopak wyglądał na mniej więcej jego wiek, może trochę starszy. Jednak nie był tak zwyczajny, jak reszta. On także był wyjątkowy, gdyż za jego plecami było widać piękne, jasne skrzydła.

     Beomgyu nie spodziewał się Soobina, przez co rozpędzony dobił do niego, przewracając się przy tym. Niestabilna przez rogi czapka spadła z głowy niższego szatyna. Czarnowłosy, skrzydlaty chłopiec uśmiechnął się, przyozdobiony małymi dołeczkami w policzkach i podał mu rękę w geście pomocy.

     — Masz piękne rogi.

     Przez tak nieoczekiwane słowa, policzki szatyna przybrały na czerwonawej barwie. Czuł się zdziwiony, ponieważ skomplementowane zostało to, co uważał za złe. Jednak odpowiedział na to również uśmiechem.

     — A ty piękne skrzydła. — Nie kłamał. Właśnie napotkany chłopak wyglądał majestatycznie i po prostu pięknie w oczach Beomgyu.

     Dzięki Soobinowi młodszy zyskał trochę więcej pewności siebie. Nie jest jedynym, który odstaje od reszty społeczeństwa, co napełnia go nadzieją, że znalazł kogoś, z kim się zrozumie. Jednak od początku połączyło ich coś, czego zdefiniować nie potrafili.


   Soobin nie był dla niego jak inni nic nieznaczący ludzie. Wydawał się jako jedyny rozumieć go. Przy nim nie rozmyślał już kim jest, tylko po prostu był. W jego ciepłych ramionach, lub po prostu trzymając go za rękę, z którą nic już nie było takie straszne.

     Stał się jego zbawieniem, którego niemo poprosił o uratowanie, a on mu to dał, kiedy sam także był samotny. Beomgyu zrozumiał, że jego skrzydła są dla niego takim samym bólem, jak dla niego poroże. Nie przeszkadzał mu dodatek jaki miał Soobin, tak samo jak on lubił ozdobę na głowie niższego.

     Szatyn czuł jak jego serduszko bije szybciej przy nim. Nawet pomyślał wtedy, że cieszy się z otrzymanego poroża, bo dzięki niemu mógł poznać tak dobrą osobę, jaką jest Soobin. Stwierdził, że to kocha, chociaż serce jego było zranione.

     Obaj stali się perfekcyjni. Kiedy byli osobno, byli w oczach ludzi tylko dziwolągami, jednak dostrzegali w sobie nawzajem ideał.

     Poroże Beomgyu stało się dla niego koroną, ponieważ to z nią wygrał poznanie czarnowłosego. Też dzięki niej mógł być pewien, że go rozumie. Obaj pokochali swoje przekleństwa, którymi tak nagle zostali obdarowani.

     Nadal się trochę obwiał. Tego że nikt ich nie zrozumie i w tym zimnym świecie nadal będą sami. Jednak istnienie Soobina dało mu nadzieję i zmieniło jego życie po raz kolejny, mimo że nie tak dawno samo się zmieniło.

     Teraz po prostu uśmiecha się na szczęśliwe chwile, spędzone miło ze starszym.

crown | soogyuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz