Orchidea

31 3 8
                                    


Jakaś alejka, podziurawiony chodnik. Po prawej stronie wielki kontener na śmieci, po lewej krzywo przycięty krzak albo niskie drzewko, kto wie. Godzina okrutnie złośliwa do łażenia po takich miejscach.

"Co za szmaciana pogoda"-Pomyślała, kiedy wiatr zawiał jej w twarz jeszcze mocniej niż by przypuszczała. Ręce już jej drętwiały z zimna od trzymania w rękach bukietu badyli tudzież kwiatów. Chciała już wrócić do surowego mieszkania, które jednak w tym momencie wydawało się jej przytulne mimo brudu i pustych butelek. Zwolniła na chwilę i zaczęła wyjmować bandycki kamyk z, i tak już przesadnie niewygodnych, butów. Ruszyła dalej odczuwając ulge. W końcu zatrzymała się z grymasem na ustach.

-- Jest koniec maja, i tylko Ty mogłeś sprawić, że jest niecałe 10 stopni... -- Nie odpowiedział jej. Usiadła na obdrapanej, chwiejącej się ławeczce i położyła nogi na najbliższym, z innych równie rachitycznych siedzisk. Wyraziła w myślach wątpliwe ubolewanie w kierunku sąsiada jej byłego kochanka, a następnie odezwała się ze złośliwością – Przegrałeś zakład padalcu. Nawet żrąc tego kwiatka to się nie zmieniło – skinęła głową na kilka zwiędłych orchidei w swojej ręce – I pomyśleć że symbolizują czystość duchową i perfekcje! Ha! Jeszcze czego! Ta makolągwa w kwiaciarni, truła mi dupę przez 20 minut o tym, co oznacza który kolor. Jakby kogokolwiek to obchodziło. Ale w końcu chciałam cały biały bukiet, bo dla przyszłej mamy... -- Zarechotała – Ale się uparła szantrapa i zaczęła mi prawić androny. Więc masz tu jeszcze żółte na nowy początek! – Roześmiała się donośnie głosem zawodowego palacza – Ej, no weź się nie obrażaj. Tak jest lepiej. Chociaż muszę Ci powiedzieć że wcale nie żałuję, choć że nie uwieczniłam obraz tego aktu. Byłby urzekający. Ale co poradzić iż nie sądziłam nawet że jesteś aż tak głupi! – poprawiła kapelusz który przekręcił się podczas jej wzburzenia, choć niewiele to dało jako że wyglądał jakby miał zaraz wpaść w samozapłon ze wstydu – Dalej milczał.

Wpatrywała się przez chwilę w koślawe drzewo w ciszy, gdy zobaczyła leniwie kroczącego kota. Uśmiechnęła się i wstała. Wyjęła z kieszeni kamień i z zamachem rzuciła prosto w zwierzę.

-- Rzut za dziesięć punktów – Zaśmiała się, siadając, gdy futro aż zapiszczało. Nawet na to nie odpowiedział. Zawsze wtedy mówił że ma okropnego cela skoro pchlarz nadal mógł uciekać.

-- Wracając do tematu, tylko imbecyl kwadratowy jak ty, mógł uwierzyć że po zjedzeniu cholernej orchidei urodzi Ci się syn. No cóż, tak jest kultura dzikusów. Ciągnie swój do swego. Ale zabrałeś mi całą zabawę, gdy nawet nie zapytałeś o nic. Jest to jakaś satysfakcja, że się udało, ale wolę przerażenie – Pochyliła się nagle do przodu przez co w jej obszernej torbie zabrzęczało szkło. "Jak mi się browar potukł to zatłukę jak psa!" Przemknęło jej przez myśl.

-- Co to w ogóle za cepowaty pomysł żeby jeść coś co ma nazwę od jąder!? A zresztą to nie ma już znaczenia. Przegrałeś i tyle. Nie będę Ci z tego powodu okazywać szacunku. I w dodatku to nie prawda że byłam tobą zafascynowana, to wszystko to jedna wielka pomyłka. Oprócz Falenopis. Ona niestety jest prawdziwa – Westchnęła melancholijnie dotykając brzucha. Przez parę minut siedziała w ciszy gapiąc się na pobliskie wrony, zbyt trudne do trafienia, po czym wstała. Wyjęła z torby świeczkę i papierosa po czym obie rzeczy zapaliła. Papierosa włożyła w miejsce w którym kiedyś była jej jedynka a płonącą świeczkę, na grobie. Wstała i z frustracją mocno rzuciła bukietem w nagrobek. Odeszła szybkim krokiem nie oglądając się, niemal zapominając o całej sytuacji.

Rozsypane kwiaty leżały na granitowej płycie. Leniwy wiatr lekko poruszał ich płatkami. W słońcu wyglądały niczym z obrazka. A przynajmniej przez chwilę dopóki nie zwiędły.

OrchideaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz