Nie widziałem Al'a od prawie dwóch miesięcy i nic nie wskazywało na to, żeby coś w tej kwestii miało się niebawem zmienić- brat wyjechał do rodzinnej wioski pierwszego listopada, dostając jednocześnie przyzwolenie z centrali na miesięczny urlop. Nie przewidział jednak niespodzianki pod postacią zamieci śnieżnych powodujących trwały paraliż kolejowy na odcinku Centrala-Rosembool, chcąc nie chcąc musiał więc pozostać pod stałą opieką Winry i Cioteczki Pinako. Wyobrażacie sobie? Sam jak palec na Boże Narodzenie, samotny, niechciany...
-Dzisiaj przed rozejściem się do domów urządzamy wieczór przy Wigilijnym stole- nie muszę chyba mówić, że to rozkaz, co, Stalowy?
To może powtórzę- taki samotny, przez nikogo niechciany... I tak miało pozostać!
-Witaj, Edwardzie. -porucznik Riza, przyodziana w zwiewną muślinową suknię barwy brunatnej i włosami starannie upiętymi w kok zaprowadziła mnie do stołu, przy którym siedziała już większość zebranych gości; tylko nieliczni klęczeli przy wielkich rozmiarów świątecznej choince i w skupieniu przekładali prezenty, szukając wśród nich tych oznaczonych własnym imieniem oraz nazwiskiem.
-Ed-kun, zobacz, tu leży prezent dla Ciebie! -usłyszałem znajomy, jak zwykle nieco stanowczy ton głosu porucznik Ross, a nim się spostrzegłem poczułem jak ktoś wciska mi do rąk lekką, błyszczącą paczuszkę.
-Otwórz ją, no otwórz! -dało się usłyszeć gdzieś wśród tłumu zebranego na stołówce.
Zerknąłem na swoje ręce usilnie wypatrując małej karteczki na prezencie, modliłem się jednocześnie w duchu by styl pisma nie należał aby do pułkownika. Przeczucie nie dawało mi jednak spokoju...
-Nie tknę tego! -mój własny rozhisteryzowany i, o dziwo, kilka tonów wyższy głos potoczył się echem po sali, by połączyć się po chwili z cichym "siuuuu", jakie wydaje z siebie upadający przedmiot. Oczywiście, jakże by inaczej, zwróciłem przy tym na siebie uwagę wszystkich zebranych, którzy, spod przymrużonych powiek przyglądali mi się uważnie jakbym był jakimś niezwykle rzadkim okazem w publicznym zoo.
-Bardzo nie ładnie tak gardzić prezentami, zwłaszcza jeśli są od przełożonych. -aż do przesady opanowany Mustang utkwił we mnie spojrzenie swych przenikliwie lodowatych oczu, powodując tym samym ssące poczucie winy. No bo... może Roy chciał po prostu przeprosić za ostatni głupi wybryk?
-Panie pułkowniku, ale ja dla Pana nie mam żadnego prezentu.
-Nic nie szkodzi. -ciemnowłosy jednym machnięciem ręki urwał temat, a następnie podniósł spoczywającą na podłodze paczuszkę by powolnym ruchem rozwinąć owiniętą wokół niego wstążkę. -Wykonasz tylko jedno polecenie, które Ci rozkażę. -po tych słowach wyjął czarną jak noc, uszytą z delikatnego materiału sukienkę i wręczył mi ją z przebiegłym uśmieszkiem. -Ubierzesz się w to.
Poczułem przeraźliwe zawroty głowy, kolana się pode mną niebezpiecznie ugięły, a ja sam wytrzeszczyłem oczy wpatrując się w pułkownika z niedowierzaniem. Może jeszcze zmieni zdanie...
-A ja Ci w tym dopomogę, byś przypadkiem nie zmienił zdania.
To koniec. Definitywny, stu-procentowy, wyraźny, pisany wielkimi literami KONIEC.
-Jakie zdanie?! Przecież jak na nic nie wyrażałem zgody, ej! Matte, Roy! -wydarłem się bez uprzedzenia gdy Mustang bezceremonialnie złapał mnie za rękę zamykając ją jakby w stalowym imadle; bez żadnego słowa wyjaśnienia opuścił stołówkę i zatrzymał się dopiero kilka minut później, przy męskiej toalecie na pierwszym piętrze. Brutalnie popchnął mnie do pierwszej z brzegu kabiny, zamknął za sobą drzwiczki, a wyjście zastawił własnym ciałem. Bez żadnej możliwości ucieczki... Czyżby deja vu?
-No, rozbieraj się. Ruchy. -nadal z obrzydliwym uśmieszkiem przyklejonym do świeżo ogolonej twarzy zaczekał aż spełnię jego żądanie (a uwierzcie, wyjścia innego nie miałem, mimo, że jestem Stalowym Alchemikiem to wiem kiedy ktoś zyskuje nade mną znaczącą przewagę). Następnie kazał mi się odwrócić, a on sam założył mi sukienkę przez głowę, w między czasie niby całkowicie ''przypadkowo'' dotykając różnych części roznegliżowanego ciała. Czułem się wtedy... okrutnie wykorzystany, tak, to chyba całkiem trafne określenie. Obrzydlistwo.
-Do twarzy Ci w tym, Edwardzie. -rozdziawiłem usta słysząc tak delikatny wydźwięk własnego imienia jakimś cudem wypowiedziany z JEGO ust, Mustang natomiast wykorzystując chwilę nieuwagi rozpuścił moje złociste włosy by luźno opadły na ramiona, po czym bez słowa wziął mnie na ręce. Kierowaliśmy się teraz, o dziwo, nie na stołówkę a niżej, po schodach, zapewne w stronę wyjścia z budynku.
-Dlaczego mi to robisz?! Czym sobie na to zasłużyłem, Roy?!
Nie odpowiedział. Nawet nie zamierzał. Ignorując moje kopniaki, krzyki i wiązanki przekleństw pod jego adresem odstawił mnie do pionu dopiero gdy znaleźliśmy się w parku. Wokoło tysiące śnieżnych płatków wirowało w Bożo Narodzeniowym tańcu, by po jakimś czasie połączyć się ogromnymi zaspami barwiącymi szarobury chodnik na lśniącą biel. No tak, Wigilia. Czas przebaczeń.
Mustang wtulił się we mnie, całkowicie zdezorientowanego dzieciaka i stał tak, nie czyniąc już nic więcej. Żadnych pocałunków, gwałtów, pedofilstwa czy niepożądanego macania. Nic. Dopiero po dłuższej chwili podniósł swój, teraz całkowicie poważny wzrok by po sekundzie błądzenia w zimowym krajobrazie utkwić go na mnie. Ciemnowłosy mężczyzna już się nie uśmiechał. On płakał.
-Wesołych Świąt, moja Księżniczko.
CZYTASZ
A pamiętasz gdy...
Fanfic[Roy Mustang x Edward Elric] * Zbiór krótkich opowiadań na każde święto w roku, tworzonych na podstawie anime/mang 'Fullmetal Alchemist'!